Temat poronienia przestaje być tabu. I bardzo dobrze. Z bólem po stracie dziecka kobiety nie muszą być już same. Na wielu oddziałach ginekologicznych pojawili się psychologowie, którzy pomagają kobietom przejść przez tę traumę. Więcej empatii i zrozumienia wykazują lekarze i położne. Ból można złagodzić nie tylko środkami farmakologicznymi, ale po prostu ludzką życzliwością, która nic nie kosztuje, a jest o wiele bardziej pomocna niż najdroższe leki.

Coraz więcej na temat poronienia pojawia się też publikacji. Kobiety dzielą się swoim doświadczeniem. Mimo wielu pozytywnych zmian na oddziałach, w wielu przypadkach – niestety – ciągle jeszcze zdrowy rozsądek idzie spać. Roniące kobiety leżą więc w jednej sali z tymi, które czekają na poród. Widok ciążowych brzuchów, odgłos aparatu do badania KTG rozrywa ich serca. Nie brakuje historii, w których kobiety zostały obcesowo potraktowane przez personel. Albo usłyszały (szczególnie na początku ciąży), że przecież to „nic” takiego (jak nic takiego, dziecko nie żyje). Ile kobiet, tyle historii. Stąd walka o „ucywilizowanie” poronienia, o to, żeby kobieta spotkała się z empatią, a nie obojętnością, o to, by dostała fachową pomoc, nie tylko medyczną, ale przede wszystkim psychologiczną. I żeby bezduszne przepisy prawne nie okazywały się kłodami rzuconymi pod nogi i tak już zranionych kobiet.

Dla kobiety strata dziecka nawet na najwcześniejszym etapie ciąży łączy się z ogromnym bólem. Żeby sobie z nim poradzić, trzeba przeżyć żałobę. Wydawałoby się to oczywiste, ale takie nie jest. Bo jeśli kobieta straci dziecko na tyle wcześnie, że nie można określić płci, nie należy się jej ani skrócony urlop macierzyński (tak często potrzebny, by mogła wrócić do równowagi psychicznej), ani zasiłek pogrzebowy, jeśli zechce swojego Aniołka pochować (a ma do tego pełne prawo). Wszystko więc rozbija się o płeć – jeśli jest znana – nie ma problemu, wszelkie świadczenia przysługują. Jeśli nie – nie należy się nic. To tak jakby dodatkowo jeszcze karać kobietę za to, że w niewłaściwym czasie poroniła. Jakby miała na to wpływ.

Za roniącymi kobietami ujął się więc Rzecznik Praw Obywatelskich. Argumentował, że należy tak zmienić zapisy prawne, by rodzice zmarłego na wczesnym etapie ciąży dziecka mogli ubiegać się o należne im świadczenia nie na podstawie aktu urodzenia (do sporządzenia którego potrzebna jest wiedza na temat płci dziecka), tylko na podstawie karty zgonu, w której nie jest wymagane oznaczenie płci. „W naszej opinii wystarczyłoby zmienić przepisy rozporządzeń wydawanych przez ministra rodziny i pracy tak, aby nie było konieczne dostarczanie odpisu aktu urodzenia. Bo po prostu nie da się go sporządzić wtedy, gdy nie da się określić płci dziecka. Naszym zdaniem, do uzyskania zasiłku pogrzebowego i macierzyńskiego, a także do skorzystania ze skróconego urlopu macierzyńskiego powinno wystarczyć dostarczenie karty zgonu, tak jak w przypadku pochówku” - przekonuje dr Mirosław Wróblewski, dyrektor Biura Analiz Prawnych z biura RPO. Jedna zmiana i po kłopocie. Na razie jednak Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej przepisów zmieniać nie zamierza. A szkoda, bo troska o rodzinę powinna obejmować także okres prenatalny, a szczególną opieką winny być otoczone te kobiety, które doświadczają bólu poronienia.

Stanowione prawo nie jest jakąś abstrakcją. Ma ono służyć człowiekowi, bezduszne przepisy winny więc być zmienione. Tak samo cierpi kobieta tracąca swoje dziecko w 9. tygodniu ciąży, jak ta, która dowiaduje się, że jej dziecko jest martwe  np. w 22. Tygodniu. Tylko że na wsparcie państwa liczyć może tylko ta druga. Pierwsza radzić musi sobie sama.

 

Małgorzata Terlikowska