To doprawdy jest chore, że lekarzom broniącym życia i nie ukrywającym się ze swoimi poglądami rzuca się kłody pod nogi, karze się ich, a ich działanie z marszu kwalifikowane jest jako agitacja polityczna. Co innego, gdyby opowiadali się oni za prawem do legalnej aborcji. Wtedy to przecież nic wspólnego z agitacją by nie miało, tylko z medycyną. Nic to, że o legalizację aborcji walczy określona siła polityczna. Nie ma to znaczenia. Agitacją polityczną jest obrona życia, zabijanie jest prawem kobiety.

Więcej, ginekolodzy bez żenady proponują kobietom środki antykoncepcyjne, a już tym, które mają kilkoro dzieci to wręcz je zalecają. Bo kto to słyszał tyle dzieci rodzić. To nie żart. Wiele moich koleżanek doświadczyło takiego traktowania. Wiele usłyszało (szczególnie tych, które według lekarza zaszły w ciążę w zbyt późnym wieku), że muszą się śpieszyć z badaniami, bo mogą nie zdążyć z aborcją, gdyby wyniki nie były pomyślne. I jakoś za takie traktowanie pacjentek nagan i wpisów do akt nikt nie dostaje. Wręcz przeciwnie, jest to traktowane jako troska o pacjentkę. Bo jakże inaczej. Co z tego, że to narzucanie światopoglądu? W tę stronę narzucać przecież można.

O polityczną agitację została oskarżona pewna łódzka lekarka. Pacjenci donieśli do jej przełożonych, że w swoim gabinecie… zbiera podpisy pod projektem ustawy antyaborcyjnej. Jako że to wielkie przestępstwo została za to ukarana naganą z wpisem do akt i poinformowana, że jeśli jeszcze się to powtórzy, zostanie dyscyplinarnie zwolniona. Przy okazji pouczeni zostali wszyscy pracownicy placówki, tak na wszelki wypadek, gdyby jeszcze ktoś przypadkiem nie zostawił swoich poglądów w domu, tylko zabrał je do pracy. 

O sprawie napisał „Dziennik Łódzki”. Zdaniem dyrekcji lekarka uprawiała polityczną agitację na terenie placówki, na co nie ma zgody dyrekcji. „W pracy należy skupić się na wykonywaniu obowiązków, a nie zbieraniu podpisów pod ustawą antyaborcyjną. To jest nieetyczne zachowanie” – komentują łódzcy urzędnicy. Co prawda media nie piszą, czy pani doktor swoje obowiązki zaniedbywała, czy nie. Ale to przecież nie ma znaczenia. Inny rozmówca „Dziennika Łódzkiego”, również urzędnik, mówił: „Nie wyobrażam sobie, by przychodnia, w której są udzielane świadczenia zdrowotne, była miejscem do promowania swoich poglądów”.

A ja nie wyobrażam sobie sytuacji, w której jednej ze stron zamyka się usta tylko dlatego, że broni życia. Żadne konsekwencje nie spotykają bowiem lekarzy, którzy publicznie popierają zabijanie dzieci, zapraszani są do mediów w roli ekspertów, przychodnie chętnie ich zatrudniają, bo swoim nazwiskiem przyciągają pacjentki. Oni nagany z wpisem do akt nie dostają. Nagana czy wyrzucenie z pracy zarezerwowane są bowiem dla tych, którzy nie boją się upominać o życie dzieci skazanych na śmierć. Taką karę poniósł prof. Bogdan Chazan tylko dlatego, że chciał, by dziecko mogło się godnie urodzić i godnie umrzeć. Taką karą straszy się lekarkę, która walczy o życie dzieci, co na dobrą sprawę jest obowiązkiem lekarza i wprost wypływa z lekarskiego powołania.

Pani doktor, nie jest Pani sama. Żadnej zbrodni Pani nie popełniła. Rolą lekarza jest nie tylko leczyć, ale i edukować. Także w kwestii obrony życia. Nawet jeśli niektórzy traktują to jako polityczną agitację. Mam nadzieję, że minister Radziwiłł tak tej sprawy nie zostawi i sprawi, że lekarze nie będą musieli zostawiać swoich poglądów na wieszaku przed gabinetem.

Małgorzata Terlikowska