Chyba każdy był świadkiem takiej oto sytuacji – dziecko krzyczy, płacze, czasem aż się wije ze złości. Bo coś chce. Teraz. Natychmiast. Nie będzie czekać, bo nie rozumie, co to znaczy pięć minut, nie potrafi wyobrazić sobie tak abstrakcyjnych pojęć  jak czas. Krzyczy, tupie i domaga się realizacji swojej zachcianki. I o ile w przypadku dziecka można takie zachowania zrzucić na karb wieku, emocjonalnej niedojrzałości, o tyle w przypadku dorosłych trudno takie miary stosować. Cierpliwość stała się towarem deficytowym.

Obrazek pierwszy – komunikacja miejska. Wysiadam z wózkiem (na szczęście dziecko śpi). Trwa to chwilę dłużej niż sama bym wysiadała. Autobus niby niskopodłogowy, ale do krawężnika daleko. Na dodatek kółka zaczepiają się o podłogę. Manewruję, a za sobą słyszę charakterystyczne westchnienia pasażerów, ci czekający na wejście – rzucają wymowne spojrzenia. Nikt nie pomoże, lepiej syczeć, niż cierpliwie zaczekać aż uporam się z wyjściem z pojazdu. Nic to. Nikt nie lubi przecież czekać. Każdy się spieszy.

Obrazek drugi – wąski chodnik i sunąca nim starsza kobieta. Ledwo powłóczy nogami. Widać, że każdy krok to dla niej spory wysiłek. Nie widzi, co się dzieje z tyłu, bo tak jest skoncentrowana na  postawieniu kolejnego kroku. Może idzie do lekarza? Może do domu? „Szybciej, babo” – nagle słyszy. Żadne tam „Przepraszam”. „Szybciej, babo”. Nikt nie lubi przecież czekać. Każdy się spieszy.

Obrazek trzeci – kościół, kolejka do konfesjonału. Ktoś wszedł do środka, długo nie wychodzi. Kolejne minuty mijają. Kolejka się niecierpliwi. Ludzie zaczynają nerwowo przestępować z nogi na nogę, zaglądają, komentują coś pod nosem. Nawet tu cierpliwości brak. Nikt nie lubi przecież czekać. Każdy się spieszy.

Obrazków takich można przytoczyć jeszcze ze sto, albo i tysiąc. A ileż ich jest w codziennych relacjach z najbliższymi. Ile ich w relacji rodziców do dzieci, ale i dzieci do rodziców. Ileż na ulicy – w końcu w kroku nikt nie lubi cierpliwie stać. Ile u lekarza, w sklepie, wszędzie. Na każdym kroku.

Czy to pęd życia i natłok obowiązków powodują, że świadomość tego, że musimy na coś poczekać, budzi w nas irytację, a często i agresję. I nagle sami zmieniamy się w tupiącego dwulatka. Bo chcemy coś teraz, natychmiast, nie chcemy czekać. A może to ta ludzka znieczulica, zupełny brak empatii i współczucia dla drugiego. Albo skrajny egoizm, bo to „moje” jest najważniejsze. „Moje” nie może czekać. To ja się śpieszę.

Z brakiem cierpliwości sama mierzę się każdego dnia. Tyle jest ciągle do zrobienia, na nic nie mam czasu. Wszystko wtedy złości i irytuje. I choć to bez sensu, bo ta irytacja do niczego dobrego nie prowadzi, i tak brnę dalej w tę spiralę złości. Cierpliwości, gdzie jesteś? W tym zabieganiu warto zatrzymać się nad słowami św. Katarzyny ze Sieny: „Bądźcie cierpliwi i nie dopuśćcie, by wasze umysły i serca przepełniały złe myśli i upodobania, które pochodzą od Złego, by przeszkodzić chwale Boga i zbawieniu dusz, a także waszemu spokojowi”. Bo wraz ze spokojem pojawia się i cierpliwość. Tam, gdzie go brakuje, pozostają złość i agresja. A cierpliwość staje się wartością deficytową.

Małgorzata Terlikowska