Ta pesymistyczna wizja macierzyństwa i roli kobiety jako matki nieszczęśliwej wraca jak bumerang. Ostatnio przy okazji dyskusji nad pomysłem Ministerstwa Pracy dotyczącym rocznych urlopów rodzicielskich.

I czegóż się dowiaduję z rozmowy z Magdaleną Środą? Po pierwsze, że „to w interesie Kościoła leży trzymanie kobiet w domu, co się nazywa ich «tradycyjną rolą»”. A ja w swej naiwności myślałam, że to w interesie dziecka jest, by mama była z nim w domu. Ale widocznie się myliłam, wszak tytułu profesorskiego nie mam (pomijam już kwestię, że trzymać w domu to można co najwyżej psa albo kota). „Niemowlę odczuwa potrzebę towarzystwa mamy, z którą przez pierwsze tygodnie utożsamia się. Taka spełniająca potrzeby relacja staje się fundamentem rozwoju psychiki dziecka i jego osobowości” – piszą Teresa Fiutowska i Anna Rumińska w książce „Dziecko w domu i przedszkolu”. Ale co tam psychika dziecka, wszak najważniejsza jest kariera. „Urodziłam w środę, a w poniedziałek byłam już w pracy” – mówi Magdalena Środa. I niestety trend taki jest coraz bardziej widoczny. Ann Kathrin Scheerer, dyplomowany psycholog i psychoanalityk, mówi. - Położne z dużym doświadczeniem mówią mi często, że jeszcze nigdy nie było tak, jak obecnie, gdy młode matki są pod wielką presją na łóżku szpitalnym, by jak najszybciej wracały do pracy. A to powoduje, że matka zaczyna szukać miejsca w żłobku, zamiast poznać najpierw swoje dziecko - wyjaśnia Scheerer. W wielu przypadkach następuje oddzielenie dziecka od matki, zanim w ogóle narodzi się między nimi więź. A to właśnie żłobek – zdaniem pani etyk - ma być  miejscem, w którym dziecko zdobędzie umiejętności empatii, wzajemnej pomocy czy zaangażowania społecznego, bo „model konserwatywny uniemożliwia budowanie społeczeństwa obywatelskiego (…) bo nie jest prawdą, że rodzina nas dobrze przygotuje do życia społecznego. Rodzina uczy raczej egoizmu i sprytu”. A ja, magister etyki, patrzę na moje dzieci i widzę, że do wykształcenia tych wszystkich postaw potrzebne jest rodzeństwo, a nie instytucja.

Po drugie, Magdalena Środa raczy nas kolejnym odkryciem na miarę odkrycia Ameryki: „to zubożenie życia – siedzenie z dziećmi w domu”. Jeśli dziecko faktycznie postrzega się jako wroga i przeszkodę w realizacji kariery, to faktycznie może i kogoś zubaża. Tymczasem świadome i dojrzała macierzyństwo zdecydowanie ubogaca na nie zubaża. Tyle tylko skąd o tym miała się dowiedzieć pani Środa, skoro wprost z sali porodowej pobiegła do pracy. W porządku, jej decyzja. Powtarzane kłamstwo stanie się prawdą – i tak niestety jest w tym przypadku. Nachalne lansowanie tezy, jak to macierzyństwo robi sieczkę z mózgu, do niczego dobrego nie zaprowadzi. To, jak wykorzystamy czas z dziećmi, i zależy tylko od nas. Wiem, że to nie mieści się w głowie pani profesor, ale są kobiety, które ten niepowtarzalny czas naprawdę potrafią twórczo spędzić. Czytają, wymieniają się opiniami, śledzą blogi i fora na temat wychowywania dzieci i czynią z tego zajęcia pasję, bo widzą, że ich trud przynosi realne owoce. Bo widzą, że czas i energia włożona w kształtowanie człowieka, nie idą na marne, tylko zwracają się z nawiązką. Trzeba tylko chcieć. Żadna instytucja za nas rodziców tej pracy nie wykona. I jeszcze jedna uwaga – przy dużej rodzinie ostatnią rzeczą, na jaką matka może sobie pozwolić, jest… siedzenie. Kobieta w domu nie siedzi, ona naprawdę ciężko pracuje.

Po trzecie, znów czytam, że „macierzyństwo równa się ubóstwo, ograniczenie niezależności, ubezwłasnowolnienie (zdanie się na wolę męża)”. Obraz to tyle przygnębiający, co nieprawdziwy. Czasem nawet żartuję sobie z mojego męża, kto jest z nas bardziej ograniczony. Ja, która wychowuję dzieci i nie pracuję poza domem, czy on, który – jako wolny i niezależny człowiek – do pracy chodzi. A przecież może miałby ochotę iść w tym czasie na piwo czy pograć w nogę, a tu znów do pracy iść trzeba. Normalnie skandal. Prawie jak niewolnik. Kolejna sprawa – to, że matka nie pracuje zawodowo ma być przejawem jakiejś skrajnej wręcz nieodpowiedzialności. Bo co się stanie jak zostanie sama? A co się stanie jak mąż zostanie sam? Fakt, statystycznie kobiety żyją dłużej, ale życie potrafi pisać takie scenariusze, których przewidzieć się nie da. I co, na tę okazję w ogóle trzeba by zrezygnować z rodzenia dzieci, bo przecież wszyscy wcześniej czy później umrzemy. Brzmi absurdalnie? Wiara w to, że tylko praca nam zapewni godną starość, jest zaiste naiwna. Przez wiele lat pracowałam jako dziennikarz na etacie, najniższym zresztą etacie, bo takie są standardy pracy w wielu redakcjach. I od tego najniższego etatu szły składki do ZUS. Mimo że pracowałam wtedy po 10 – 12 godz. dziennie, raczej na kokosy na emeryturze liczyć nie powinnam. A jest szansa, że jeśli dzieci wychowam na wrażliwych, empatycznych i kochających ludzi – będę mogła na nie liczyć także na starość.

Małgorzata Terlikowska