Po decyzji Ministra Zdrowia zezwalającej na sprzedaż antykoncepcji awaryjnej osobom powyżej 15. roku życia rozpętała się prawdziwa burza. I słusznie. Bo oto bez żadnej kontroli ze strony lekarza młode dziewczyny mogą kupować preparat zawierający ogromną dawkę hormonów. Pigułka, zwana antykoncepcją awaryjną, zawiera bowiem tę samą substancję czynną, co wydawany na receptę silny lek przeciwko nowotworom macicy, tyle że w sześciokrotnie wyższej dawce. Reklama pigułki we wszystkich niemal programach – od telewizji śniadaniowej po poważną publicystykę – napędziła sprzedaż. Dziennikarze „Gazety Wyborczej” sprawdzali nawet w aptekach, jak preparat ten się sprzedaje i okazało się, że idzie jak ciepłe bułeczki, do tego stopnia, że w wielu aptekach nawet go brakowało. W końcu jeden z drugim dyżurny telewizyjny ginekolog przekonywał, że to produkt bezpieczny. Bezpieczniejszy nawet niż dostępne bez recepty środki przeciwbólowe. Próby wskazania, że jednak tak silny preparat niesie za sobą bardzo konkretne ryzyko były obśmiewane i bagatelizowane.

Tymczasem z badań wynika, że owa antykoncepcja awaryjna może mieć właściwości wczesnoporonne. Jej stosowanie niesie za sobą ryzyko wystąpienia ciąży pozamacicznej, wczesnego przekwitania, czy problemów z płodnością. Ale przecież kto by się takimi błahostkami przejmował. Przecież nawet jeśli u jakiejś dziewczyny wystąpią komplikacje (a występują, czego świadkiem lekarze pracujący na izbie przyjęć. Jakoś inaczej wygląda nieszkodliwość preparatu z perspektywy kanapy w studiu telewizyjnym, a inaczej – z perspektywy szpitalnej izby przyjęć), to i tak producent preparatu, czyli koncern farmaceutyczny, zrobi wszystko, by dane te nigdy nie wyciekły do opinii publicznej. W Stanach Zjednoczonych upłynęło sporo czasu nim pozarządowa organizacja ujawniła skalę powikłań po zażyciu antykoncepcji awaryjnej, z paraliżem i zgonami włącznie.

Kilka miesięcy temu przekonywano nas, że Polska nie miała innego wyjścia i musiała na sprzedaż pigułki zezwolić. Dziś już wiemy, że nie była to prawda. Zostaliśmy oszukani. Ręce zaciera tylko producent. W świetle ostatniego raportu CBOS wynika, że wiek inicjacji seksualnej to średnio 16 lat, więc łatwa  dostępność tego typu preparatów antykoncepcyjnych to jedynie zachęta do podejmowania współżycia w tak młodym wieku. Wiadomo też, że młode dziewczyny najbardziej boją się ciąży, no to teraz już bać się nie muszę, bo pigułka jest na wyciągnięcie ręki. Wniosek z tego płynie taki, że łatwa dostępność antykoncepcji awaryjnej przekłada się na wcześniejsze kontakty seksualne młodych ludzi. A wszystko to stoi w sprzeczności z konstytucyjnym obowiązkiem ochrony życia i zdrowia, czy przeciwdziałania deprawacji młodzieży i dzieci.

I oto mamy paradoks. Ten sam minister, który tak troszczy się o zdrowie naszych dzieci i zabrania im na terenie szkoły zjeść drożdżówki czy wypić kawy, zezwala im bez kontroli lekarza kupować i przyjmować preparat antykoncepcyjny, bombę hormonalną, która może wywołać dużo większe spustoszenie w ich organizmie i mieć bardzo przykre konsekwencje zdrowotne niż posolone ziemniaki czy posłodzony kompot. Jeśli więc faktycznie ministrowi zdrowia zależy na zdrowiu młodych dziewcząt, niech wycofa kontrowersyjną pigułkę ze sprzedaży. Prosi o to 200 tysięcy Polaków.

Małgorzata Terlikowska