Swego czasu po portalach społecznościowych krążył obrazek opisujący dzieciństwo w latach 80. To czas bez fotelików samochodowych, kasków ochronnych, otwartych piaskownic, trzepaków. To czas z kluczem na szyi, bez kamerek internetowych, telefonów komórkowych i innych gadżetów pozwalających dzisiejszym rodzicom na śledzenie niemal każdego kroku i każdej aktywności dziecka. I dających, często niestety złudne, poczucie bezpieczeństwa nam rodzicom. Bez tych wszystkich „udogodnień” przeżyliśmy, mamy się dobrze. Dziś sami jesteśmy rodzicami. I, zdaniem ekspertów, trochę oszaleliśmy. Wychowywanie coraz mniej ma bowiem wspólnego z wychowywaniem, formowaniem odpowiedzialnego człowieka, wyposażeniem go w potrzebne w przyszłości umiejętności, za to coraz częściej bliższe jest hodowaniu. Hodowaniu cudownego dziecka zamkniętego w złotej klatce. Tak żeby nie doświadczyło ono co to ból. A to błąd, bo ból to najlepszy nauczyciel. Ból, fizyczny i psychiczny, który wpisany jest w życie i na konfrontację z którym trzeba dziecko przygotowywać. Ta paranoja jest już taka, że nawet dla uczących się chodzić niemowląt można kupić specjalne kaski, żeby ich upadek nie zabolał. I nie chodzi o to, by nie dbać o bezpieczeństwo dzieci, tyko by nie wpaść w pułapkę niezdrowej nadopiekuńczości, która dziecku może co najwyżej zrobić krzywdę. „Dzieciom zakłada się kaski, gdy jadą rowerem czy na nartach. Dodatkowo nakolanniki, nałokietniki i ochraniacze na dłonie – gdy zakładają rolki. Przy jeździe konnej modne stały się żółwiki, czyli ochraniacze na kręgosłup. Wszystko dla ich bezpieczeństwa. Zapomina się jednak przy tym o najważniejszym – o zrozumieniu przez dziecko konsekwencji swojego zachowania” - przekonuje autor tekstu „Dzieci pierdoły. Hodujemy zombie, które nie wiedzą kim są i dokąd zmierzają” zamieszczonego swego czasu w „Dzienniku Gazecie Prawnej”.

Autor stawia dość przygnębiającą dla nas rodziców tezę. Przestaliśmy bowiem wychowywać dzieci, przygotowywać je do mierzenia się z trudnościami, stawiana im czoła. Cały czas pod kloszem i na smyczy (komórkowej), żeby móc kontrolować wszystko i jak najszybciej zareagować, kiedy nasze dziecko nie umie sobie samo poradzić. Efekt? Nie uczy się ono rozwiązywania konfliktów, bo wie, że mamusia cz tatuś zrobią to za niego. Współczesne dzieci bowiem: „Żyją w tyranii optymizmu, przekonane, że mogą wszystko, że mają równe szanse, że wystarczy chcieć, by mieć. A nie potrafią poradzić sobie nawet z komarem, a co dopiero z krytyką czy wzięciem odpowiedzialności za innych”. Pierwszy z brzegu dowód to wakacje. Czar obozów harcerskich sprzed ćwierćwiecza dawno prysł. „Dzisiaj nie wolno dać młodemu siekiery, bo jest narzędziem niebezpiecznym, witki nie można uciąć, bo drewno się kupuje w nadleśnictwie. Zamiast dziury w ziemi są wypożyczane toi toie, a każdy garnek czy półka w magazynie muszą być sprawdzone przez armie kontrolerów z sanepidu, gmin i przeróżnych straży. Obozy stawiają profesjonalne firmy, a dzieciaki przyjeżdżają na gotowe, zamiast plecaków mają walizki na kółkach”. W imię „bezpieczeństwa” pozbawia się dzieci trenowania wielu umiejętności, które przydatne będą dla nich w ich dorosłym życiu. Po co, skoro można zawsze liczyć na pomoc rodziców: „Na byle uwagę wychowawcy od razu dzwonią do mam i tatusiów ze skargą, a ci z pretensjami do nas. Cholera mnie bierze, ale cóż poradzić, klient nasz pan. No to robię im ognisko w pokoju na ekranach ich tabletów, bo dym z płonących szczap gryzłby ich w oczy”.

Rodzice i dziadkowie gotowi są zawsze nieba uchylić, a na pewno zadbają o to, by dziecko czy wnusio się nie zmęczyło. Do tego stopnia, że to nie dzieci, a dorośli noszą szkolne plecaki. Zapraszam w roku szkolonym pod jakąkolwiek szkołę podstawową, by na własne oczy przekonać się, że to istna plaga. Mamusie i babcie, rzadziej ojcowie, dziarsko maszerują z plecakami na plecach. Bo przecież „niniuś” przemęczać się nie można, jeszcze się spoci, zawieje je i się przeziębi. I nie daj Boże katarku dostanie.

Dzieci dzisiejsze mają wiele, ale nie potrafią z tego korzystać: „Psycholodzy mówią o syndromie nadmiaru możliwości i wynikającego z tego braku wytrwałości. Młodzi rezygnują z doskonalenia się w danej dziedzinie, jeśli tylko napotkają pierwszą trudność. Od razu próbują nowych rzeczy. W konsekwencji mamy mnóstwo nowych dyscyplin, hobby czy możliwości spędzania wolnego czasu. Wszystko to jednak robią po łebkach, żeby tylko zaliczyć, żeby się pokazać na słitfoci w portalu społecznościowym. To powierzchowne próbowanie wszystkiego oznacza, że tak naprawdę nie potrafią niczego”. Nie uczy się ich rywalizacji (bo to przemoc), ani wytrwałości. A cechy te konieczne są w życiu dorosłym.

Nadopiekuńczość – chyba największy grzech współczesnych rodziców. I nie ma dla nich znaczenia, czy dziecko ma lat dwa czy trzydzieści dwa. A tak wychowywanemu dziecku w to graj. Po co się męczyć, po co zakładać rodzinę, po co brać odpowiedzialność, skoro mamusia zadba o wszystko: „Ostatnie badania wskazują, że już 43 proc. Polaków mieszka razem z rodzicami, a w wielu przypadkach powodem nie są wcale problemy finansowe. Tak czują się bezpieczniej, wolą pozostać pod rodzicielskim parasolem. Gdy byli mali, rodzice mówili: nie biegaj, bo się wywrócisz i stłuczesz kolano, do szkoły nosili za nich ciężkie tornistry, a teraz mówią: nie pracuj, masz jeszcze czas, my ci pomożemy”. 

Jako że we wszystkim młody człowiek jest wyręczany przez rodziców, nie potrafi on radzić sobie z wyzwaniami dnia codziennego. Młody człowiek, niemal od kołyski nastawiany na sukces, ma problemy z wyzwaniami dnia codziennego: „Dochowaliśmy się, i nadal tak wychowujemy, rzeszy wydmuszek nasączonych wiedzą, z której nie potrafią skorzystać, o skorupkach tak słabych, że pękają od pierwszego niepowodzenia, ba – od niepochlebnej opinii czy krytyki. Inżynierowie z MIT (Instytucie Technologicznym w Massachusetts)z pewnością doskonale poradzą sobie z odczytaniem schematów silników rakietowych, ale mają problemy z wyzwaniami codziennego życia”. To mści się wychowywanie, w którym dziecku nigdy nie dane było doświadczyć smaku porażki: „Przez te lata wyhodowaliśmy „praise junkie”, uzależnionych od pochwał, którzy w zderzeniu z rzeczywistością nie umieją sobie z tym poradzić i reagują agresją z powodu zbyt wysokiego mniemania o sobie”. Efekt. Konfrontacja z rzeczywistością boli. I to bardzo. Efekt? Coraz więcej depresji wśród wkraczających w dorosłe życie młodych ludzi: „40 proc. wrocławskich studentów przyznaje się do lęków i zaburzeń nastroju, co 20. cierpi na głęboką depresję, która wymaga leczenia – alarmują naukowcy z Katedry Psychiatrii Akademii Medycznej we Wrocławiu. Z raportu „Epidemiologia zaburzeń psychiatrycznych i dostępność psychiatrycznej opieki zdrowotnej” z 2012 r. wynika, że 2,5 mln Polaków ma zaburzenia lękowe, milion – depresje i manie, kolejny bierze narkotyki, a ponad 3 mln to alkoholicy. Nastąpił lawinowy wzrost przypadków lekomanii i uzależnień od psychotropów. Wśród ofiar największy odsetek to właśnie młodzi”.

Smutna to konkluzja. Wychuchane dzieci nastawione na sukces, przekonani o własnej świetności kończą tragicznie. Czas więc się obudzić i się zreflektować, zanim będzie za późno.

 

Małgorzata Terlikowska