Ikona aborcjonistek, „skrzywdzona” przez lekarzy Alicja Tysiąc powraca. Walczy o dostęp do aborcji, tak, że aż ciarki przechodzą. O Alicji Tysiąc przypomniała sobie „Gazeta Wyborcza”. Pierwsze pytanie dziennikarki dotyczy tego, co pani Tysiąc obecnie robi. „Na jedno oko nie widzę, mogę oślepnąć na drugie. Kilka razy już upadłam. Odebrano mi zdrowie. To się stało w związku z tamtą sytuacją - słyszę od Alicji Tysiąc, której w 2000 roku odmówiono legalnej aborcji ze względów zdrowotnych”. Alicja Tysiąc, dziś ikona walki o dostęp do legalnej aborcji, przez wspierające ją środowiska feministyczne przedstawiana jest jako ofiara lekarzy, którzy nie mieli na tyle wrażliwości, by przychylić się do prośby ślepnącej kobiety: „Miałam wadę wzroku minus 20 dioptrii, trzech okulistów powiedziało, że rodząc trzecie dziecko, mogę całkiem stracić wzrok. Byłam przerażona. Ciągle myślałam o tym, że zostanę niewidoma z trojgiem małych dzieci i co zrobię? Jak będę wtedy żyć? Kto mi pomoże? Po prostu strasznie się bałam. Ludzie nie potrafią sobie wyobrazić, jaki strach mnie przepełniał na myśl o utracie wzroku. Nie myślałam o nienarodzonym dziecku, ale o tych dzieciach, które już miałam” – opowiadała Alicja Tysiąc w „Newsweeku”. I z tego strachu zaczęła walczyć o aborcję. „Dębski opisuje, jak Alicja Tysiąc zaczepiła go na korytarzu, machając kartką i mówiąc: „ja do przerwania ciąży”. Profesor zaprosił ją do gabinetu i poprosił współpracownika do konsultacji. „Czytam – ciężka miopia [krótkowzroczność – przypis red.] i stan po dwóch cięciach cesarskich stanowią wskazanie do przerwania ciąży. Podpisana lekarka rodzinna. »Czy pani wzrok pogorszył się podczas pierwszej albo drugiej ciąży? Nie, nasilenie krótkowzroczności jest takie samo, jak przed ciążami. Czy coś się stało w ostatnim czasie z pani zdrowiem? Czy były jakieś problemy związane z przebytymi cięciami? Nie, nic, ale ja chcę tę ciążę usunąć«. Na skierowaniu do przerwania ciąży napisałem, że ani miopia, ani stan po dwu cięciach cesarskich nie jest wskazaniem do przerwania ciąży, proponuję opiekę w poradni klinicznej oraz rozwiązanie ciąży cięciem cesarskim” – taką relację przytoczył „Gość Niedzielny”, a wraz z nim wiele innych mediów nie tylko katolickich, ale jak najbardziej świeckich. Opinię lekarza ze Szpitala Bielanskiego potwierdzili inni specjaliści. Ale Alicja Tysiąc wie swoje i od 16 lat żyje w poczuciu wielkiej krzywdy jaka ją spotkała, a jednocześnie przecież radości, bo Julka okazała się być dumą i radością swojej mamy.

Z rosnącego w niej latami żalu z powodu nieprzeprowadzonej aborcji, w bojach nie ustaje. I walczy dalej, bo jak dziś mówi, nic dobrego się nie dzieje, a wiele kobiet niepotrzebnie straciło zdrowie czy życie. Akurat w konkretnym przypadku pani Tysiąc życie zagrożone nie było. Zdrowie – tak, ale nie z powodu ciąży. Sama jestem matką i nie rozumiem, jak można patrzeć się na dziecko przez tyle lat przez pryzmat tego, że nie pozwolono tego dziecka zabić. Dziecka, które – jak mniemam z relacji prasowych – jest jej dumą i oczkiem w głowie: „Jest mądrą dziewczynką. Myślę, że po części wynika to z dużej ilości książek, jakie czyta. Jest też opiekuńcza, umie się zajmować zwierzętami. Pierwsza rzecz, jaką robi po przebudzeniu, to uzupełnia psu wodę w misce, karmi papużkę” – mówiła Tysiąc w „Newsweeku” w 2009 roku. Jest pomocą dla swojej mamy: „Julka wie, że do szkoły trzeba siebie i mamę prowadzić powolutku, bo siatkówka nie jest do oka przyklejona, jak oczy na klej w wycinankach, tylko leży sobie na oku. Mama potknie się, dźwignie, schyli, tramwaj szarpnie, w każdej chwili może spaść” – pisała dziennikarka „Polityki” w 2008 roku w tekście „Julka i my”.

Julka, główna bohaterka całego dramatu, walce swojej mamy o zabijanie dzieci, się przysłuchiwała, obserwowała. Wiele osób (w tym dziennikarze) zadawali często pytanie Alicji Tysiąc: A co jak Julka dorośnie? A co, kiedy dotrze do niej o co walczy jej mama i z jakiego powodu ma żal do lekarzy? W 2009 roku Alicja Tysiąc odpowiadała: „Opowiem jej swoją historię, historię kobiety. Powiem o tym, że w początkach ciąży kobieta nie wie, czy urodzi dziewczynkę, czy chłopca, jakie to będzie dziecko, jak będzie wyglądać, jak się nazywać”. Ale kobieta wie, że urodzi dziecko, bo przecież o jego zabicie walczy. Pytanie to zadaje też w 2016 roku dziennikarka „Gazety Wyborczej”: „- Julka będzie już miała 16 lat, prawda? - pytam o córkę, którą Tysiąc urodziła, gdy odmówiono jej usunięcia ciąży. – Skończy w listopadzie. Powiedziała mi ostatnio, że gdyby była w mojej sytuacji, podjęłaby taką samą decyzję: dokonałaby aborcji. Ona to rozumie, nie muszę jej tłumaczyć”.

Zmroziły mnie te słowa. Czy ich sens rozumieją Alicja Tysiąc i jej córka. Czy do prawie 16-letniej Julki dotarło, o co walczyła jej mama i o co ma nieustającą pretensję do całego świata? Czy zdaje sobie sprawę, że żyje dzięki odmownej decyzji prof. Dębskiego? A może wypiera całą tę wiedzę, bo trudno żyje się z przeświadczeniem, jaki los wybrała dla mnie najbliższa osoba. Po prostu, działa mechanizm wyparcia. Czy wie, że aborcja to działanie ze skutkiem śmiertelnym? Nieodwracalne?

Czytam te wszystkie wywiady Alicji Tysiąc i dochodzę do wniosku, że, jeśli tego jeszcze nie zrobiła, pani Alicja Tysiąc powinna z kwiatami i na kolanach iść do prof. Dębskiego i przeprosić za wszystkie obelgi,  które mówiła pod jego adresem. I podziękować za to, że uratował jej dziecko. Dziecko, o którym tak pięknie teraz w mediach opowiada. I które kiedyś – wierzę w to głęboko – podzieli decyzję lekarza i podziękuje mu za życie. I będzie o każde życie walczyć.  Jako votum za to, że ktoś jej pozwolił się urodzić.

Małgorzata Terlikowska