W zasadzie można się już do tego przyzwyczaić, że winni za całe zło tego świata są katolicy. I za to, że ludzie są dla siebie niemili, za brak empatii, za globalne ocieplenie, za upał, albo za mróz, za kolejki do lekarzy. Za wszystko. Musi być przecież jakiś kozioł ofiarny. Przy okazji wszelkiej maści antyklerykałowie mogą wytknąć palcem hipokryzję katolików. Tu niby do Pana Boga się modlą, ale drugiemu są wilkiem. W autobusach i tramwajach przecież też podróżują – jak wiadomo - wyłącznie katolicy, więc to tylko przez nich ciężarne kobiety muszą tam stać.

W komunikacji publicznej zdarzają się sytuacje (niestety dość często, nad czym bardzo boleję), kiedy nikt nie wpadnie na pomysł, że warto ustąpić miejsca kobiecie w ciąży. Sama również na tym portalu pisałam o tym, że dla wielu osób z jakiegoś niewiadomego powodu kobieta w ciąży staje się niewidoczna, za to krajobraz za oknem jak najbardziej godzien podziwiania, choćby były to tylko ustawione wzdłuż ulicy ekrany dźwiękoszczelne. Ewentualnie można wsadzić nos w smartfon i w głębokim poważaniu mieć bezpieczeństwo kobiety w ciąży. Sama także doświadczyłam takiego potraktowania przez niezwykle zmęczonego młodzieńca, kiedy z dość pokaźnym brzuchem stałam obok siedzenia, na którym ów młodzieniec wypoczywał. Co sobie o nim pomyślałam, zostawię dla siebie. Niemniej jednak trudno problemu nie zauważyć. Do tego stopnia panuje znieczulica, że niektóre sklepy czy przedsiębiorstwa komunikacyjne robią raz na jakiś czas specjalne akcje uwrażliwiające innych na to, że należy kobiecie w ciąży ustąpić miejsca czy przepuścić w kolejce. To naprawdę nic nie kosztuje. Jak będzie się dobrze czuła, odmówi, ale pozytywny sygnał dostanie. Dlatego choć, jako matka i kobieta, zgadzam się w większości z tekstem zamieszczonym na portalu naTemat, nie rozumiem jednakże tezy autorki.

Już w tytule autorka krzyczy: „Ustąp mi miejsca, katoliku. Myślisz, że Ciebie to nie spotka?”. Dlaczego katoliku? Co ma wspólnego wyznawana wiara z byciem lub nie byciem chamem czy burakiem? Otóż ma, jak rozwija swą tezę autorka: „Przyjęło się, że w Polsce żyje ponad 90% katolików. W kraju, którym jest ogromny nacisk na politykę pro rodzinną, a religia ma tak duży wpływ na wychowanie, wydawać by się mogło, że szacunek i empatia do drugiego człowieka powinna być na pierwszym miejscu. Jednak nic bardziej mylnego!”. Jasne, wiara zobowiązuje, życie zasadami wyznawanej wiary zobowiązuje. Coście uczynili tym braciom moim najmniejszym, mnieście uczynili. To wszystko prawda, tylko jaka pewność, że ten cham, któremu nie chce się podnieść czterech liter, który kobiet nie szanuje, jest praktykującym katolikiem żyjącym Dekalogiem? Może to antyklerykał, który ostatni raz był w kościele podczas własnego chrztu i potem nigdy już jego noga tam nie postała? Równie dobrze nieustępującym miejsca gburem mógłby być protestant albo prawosławny? Dlaczego więc autorka tak łatwo obwinia za wszystko katolików?

Bo najłatwiej. W końcu to modne dziś w towarzystwie napluć na Kościół, rzucić parę antyklerykalnych żartów, a wszystkich księży posądzić o pedofilię. W wielu środowiskach przyznanie się do wyznawanej wiary czy obrona wartości katolickich są nie lada wyczynem. Bo przecież bycie katolikiem to obciach. W końcu przecież nikt nie chciałby być określany mianem „katola”, czy „katolickiego taliba”. I tak krok po kroku nie dość, że katolicy wypychani są z publicznej debaty, to również przypisuje im się cechy, które bynajmniej nie wynikają z wyznawanej religii, a raczej z braku jej we własnym życiu. Nie ma bowiem znaczenia, czy cham nieustępujący kobiecie miejsca jest katolikiem czy ateistą, cham pozostanie zawsze chamem. Chyba że nadrobi jeszcze lekcje z zasad dobrego wychowania. Bo inaczej będzie miał jak w tym powiedzeniu: „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”.

Małgorzata Terlikowska