Prawa pacjenta. Wszelkie placówki medyczne są zobligowane do ich przestrzegania. Jeśli są łamane, pacjent może dochodzić ich sądownie. A jeszcze szpital czy przychodnia wypłacą odszkodowanie. Inaczej rzecz ma się z klinikami in vitro. Z raportu Instytutu „Ordo Iuris”, który wziął pod lupę ośrodki realizujące rządowy program leczenia niepłodności, wyłania się ciemna rzeczywistość. Choć stawką w tej grze jest człowiek, droga do jego poczęcia obwarowana jest licznymi haczykami. A wszelkie ryzyko związane z procedurą biorą na siebie pacjenci. Lekarze i technicy, przerzucając odpowiedzialność na pacjenta, chronią w ten sposób siebie i swój biznes.

Teoretycznie osoby przystępujące do zapłodnienia pozaustrojowego powinny być poinformowane o wszelkich negatywnych skutkach procedury in vitro. Tymczasem okazuje się, że wiedzy takiej klienci klinik „leczenia niepłodności” nie dostają. „Sprzeciw budzi uzyskiwanie przez kliniki oświadczeń, mających potwierdzać rzetelne i wyczerpujące przekazanie pacjentom informacji o procedurach in vitro, podczas gdy inne zbadane dokumenty jednoznacznie wskazują na to, że wiedza przekazywana klientom klinik nie jest ani rzetelna, ani zupełna" - podkreśla „Ordo Iuris”.

Prawnicy przeglądający umowy między osobami pochodzącymi do sztucznego zapłodnienia a klinikami zwracają uwagę także na inną sprawę. Stwierdzili oni bowiem próby wymuszenia na pacjentach sprzecznych z prawem deklaracji o zrzeczeniu się prawa do dochodzenia ojcostwa, gdyby okazało się, że potomstwo nie pochodzi od męża matki dziecka.

Inne niedozwolone klauzule w umowach dotyczą na przykład zrzeczenia się przez rodziców jakichkolwiek roszczeń wobec klinik w wypadku popełnienia przez nie błędów przy  procedurze in vitro. Zapis ten wiele wyjaśnia choćby w sprawie pacjentki Szpitala Św. Rodziny, której prof. Chazan nie wydał zgody na aborcję. Choć rodzice nie ukrywali, że ich dziecko poczęło się na szkle, w żadnej rozmowie publikowanej w mediach nie odnosili się do faktu, że ich dziecko mogło mieć te wszystkie wady w wyniku zapłodnienia pozaustrojowego. I zamiast ścigać tych, którzy doprowadzili do poczęcia dziecka, sąd – na wniosek mecenasa wynajętego przez rodziców – ściga lekarza, który jako jedyny w całej tej sprawie zachował się jak należy.

Bardzo dobrze, że prawnicy przyglądają się tym umowom. Bardzo dobrze, że na światło dzienne wychodzi coraz więcej faktów o ciemnej stronie in vitro. Jeszcze do nie dawna kliniki „leczenia niepłodności” miały świetny PR, a pracujący w nich lekarze brylowali w mediach. Czas więc skończyć z tą reklamą i odkrywać prawdę. A prawda, choć bolesna, pokazuje, że in vitro to dochodowy przemysł, dla którego człowiek się nie liczy. Ani ten dorosły, któremu nie mówi się całej prawdy i łamie się jego prawa, ani ten na najwcześniejszym etapie rozwoju zamrożony w beczce z ciekłym azotem.

Małgorzata Terlikowska