Przekaz kampanii jest prosty – macierzyństwa nie można odkładać w nieskończoność, a dziecko to nie kolejny projekt do zrealizowania między kursem nowego języka a podróżą dookoła świata. Tak wprost wypowiedziana prawda boli, bo dotyka najgłębszych pragnień. I choć pragnienia te próbuje zagłuszyć współczesna kultura, wmawiając kobietom, że zdążą ze wszystkim, że będą potrafiły wszystko pogodzić, okazuje się, że to jedno wielkie kłamstwo. Nie, nie da się wszystkiego pogodzić. Trzeba coś wybrać, a nawet z czegoś zrezygnować. W imię pięknego celu, którym jest dziecko. Dziecko jako dar, a nie ciężar.

Takie myślenie oddają badania amerykańskiego ośrodka badawczego Pew Reserch Center. „Posiadanie dzieci” spadło na ósme miejsce spośród dziewięciu rzeczy, które mają dawać szczęście małżeństwu. I choć trudno w to uwierzyć, to „posiadanie dzieci” uplasowało się niżej niż „dzielenie się obowiązkami domowymi”. Ważniejsze jest więc to, kto wyniesie śmieci czy ugotuje obiad, niż danie życia osobie, która być powinna owocem miłości małżeńskiej.

Skoro taki przekaz płynie do młodych kobiet wszelkimi możliwymi kanałami, trudno się dziwić, że plany prokreacyjne odkładają na bok. W końcu przecież medycyna idzie do przodu i zawsze będzie czas na to, żeby urodzić dziecko, Jak nie uda się począć dziecka w sposób naturalny, zawsze jest przecież in vitro. W skrajnych przypadkach można zamrozić swoje komórki rozrodcze. Coraz to modniejszy trend wśród różnej maści celebrytek. Tymczasem okazuje się, że opowieści z życia gwiazd w żaden sposób nie przekładają się na życie zwykłych kobiet, które z rozmaitych powodów (niestety często egoistycznych) odkładały macierzyństwo na potem. Biologia nie jest naszym sprzymierzeńcem. Tylko kiedy przychodzi taka refleksja, zazwyczaj jest już za późno. Pozostają tylko łzy. „Poczekalnie w klinikach leczących bezpłodność pękają w szwach – tak wiele trzydziesto- oraz czterdziestolatek zostało oszukanych zapewnieniami, że nie mają się czym martwić i mogą spać spokojnie. Teraz te kobiety w samotności przezywają katusze, płaczą z powodu kolejnej nieudanej próby zajścia w ciążę, niekończących się zastrzyków i ton pigułek, które nie przynoszą żadnego efektu” – pisze Vicky Courtney. Dodać do tego należy taki oto paradoks. Najpierw latami kobiety nie chcą mieć dzieci, więc wydają ogromne pieniądze na antykoncepcję, potem, kiedy dziecka zapragną, wydają pieniądze na to, żeby je mieć.  

Dlatego kampania wywołuje taką złość liberalnych mediów, bo punktuje kłamstwa przez nie lansowane. Pokazuje kobietom pułapki, w jakie prowadzi je liberalna kultura. Kultura wrogo nastawiona do dzieci i promująca egoizm. (Liczę się tylko ja i moje potrzeby). Kultura wyrzucająca poza nawias fakt, że miłość małżeńska przejawia się w płodności. A skoro tej płodności nie ma, to co za różnica, czy małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny czy na przykład dwóch mężczyzn. Wyrugowanie płodności, jako zbędnego balastu ma dać kobietom wolność. Tymczasem wolność ta jest pozorna, bo za nią kryje się pustka.

Dopełnieniem kampanii adresowanej do kobiet powinna być teraz kampania dedykowana mężczyznom. Bo to często oni są hamulcami, oni nie zgadzają się na dziecko. Czy wynika to z lenistwa? Czy z braku odpowiedzialności? Faktem jest, że wiele kobiet cierpi z tego powodu. Nie raz kobiety ze łzami w oczach na różnych spotkaniach pytały nas, jak przekonać męża do dziecka? Nawet jeśli na pierwsze się zgodzi, to już o drugim czy trzecim słuchać nie chce. A ich żony na widok niemowlęcia ukradkiem ocierają łzy. I nie są to źli mężowie, oni kochają te kobiety, tylko z jakiegoś powodu mówią stop kolejnym dzieciom. Warto więc po mocnej kampanii promującej macierzyństwo, przypomnieć panom, że najpiękniejszym wyznaniem miłosnym nie jest „Kocham Cię”, tylko: „Chcę mieć z Tobą dziecko”. Bo to dopiero jest dowód bezgranicznego zaufania. 

 

Małgorzata Terlikowska