Chirurgiczne ubezpłodnienie sprzedawane jest dziś pod hasłem odpowiedzialności za plany prokreacyjne. Reklamowane jest jako niemal stuprocentowo skuteczna antykoncepcja dla mężczyzn. Jak przekonują twórcy strony wazektomia.com, dzięki podwiązaniu nasieniowodów można mieć wolność od strachu przed niechcianą ciążą, lepszy seks, lepsze porozumienie i lepsze relacje rodzinne. Te ostatnie to nawet o 78 procent. Niestety, nieznana jest metodologia, ani źródło badań (z równym prawdopodobieństwem można dodać, że wazektomia chroni przed łysiną w 115 procentach i wspomaga potencje jak wiagra, albo i lepiej), niemniej brzmią one zachęcająco. Kto bowiem nie chciałby, żeby w jego życiu było lepiej? Tyle że to „lepiej” to przysłowiowy już wróg dobrego. Bo dobra jest płodności i dobre jest zdrowie. Tymczasem w przypadku wazektomii mamy do czynienia z sytuacją, kiedy to zdrowy mężczyzna staje się chory (i jeszcze sam za to płaci), w końcu bezpłodność to choroba. I tak jest traktowana przez WHO.

Cena zabiegu w Polsce to 2 tysiące złotych. Tyle trzeba wyłożyć, żeby stać się bezpłodnym. W cenę tę wliczone są konsultacje przez zabiegiem i po jego wykonaniu, zabieg w nowoczesnym gabinecie, a także – i tu ciekawostka – cena obejmuje „świadomość wzięcia odpowiedzialności za antykoncepcję i zwolnienia z tego obowiązku Partnerki” (swoją drogą nie wiedziałam, że istnieje obowiązek przyjmowania antykoncepcji).

Choć wazektomię wykonać można w legalnie działających klinikach, ich adresy i telefony dostępne są w Internecie, nie ma jednoznacznej wykładni co do legalności samego procederu. Na ten temat od lat dyskutują prawnicy. Część z nich jasno i wyraźnie deklaruje, że podcinanie nasieniowodów to działanie nielegalne i jako takie podlega karze. Wniosek taki wyciągają wprost z kodeksu karnego, a konkretnie z art. 156. § 1.1, który mówi, że kto powoduje ciężki uszczerbek na zdrowiu w postaci pozbawienia zdolności płodzenia, podlega karze więzienia od roku do lat 10. Również Kodeks Etyki Lekarskiej, choć nie wprost, również sprzeciwia się wszelkim działaniom, których celem jest zrobienie pacjentowi krzywdy. Ubezpłodnienie pacjenta, nawet za jego zgodą, taką krzywdą pozostaje, tak jak jest nią ucięcie ręki czy nogi, bez wyraźnych medycznych powodów, a na przykład po to, by zmniejszyć lęki partnerki, która obawia się ucieczki partnera (bo przecież nie męża).

Zwolennicy legalności wazektomii odrzucają taką interpretację. Ich zdaniem w przypadku wazektomii nie ma mowy o trwałym ubezpłodnieniu. Zawsze można wykonać zabieg rewazektomii. Jest on dużo bardziej skomplikowany niż sama wazektomia i nie daje stuprocentowej gwarancji powrotu do pełnej płodności. (cóż nogę też można przyszyć). Niebagatelną kwestią jest też cena. Ponowne połączenie przeciętych nasieniowodów to koszt dziesięciokrotnie większy niż samej wazektomii. Średni wiek, w którym mężczyźni poddają się wazektomii to 30 -40 lat. Z danych klinik wynika, że powrócić do płodności chce od 5 do 10 procent mężczyzn. Powód? Najczęściej nowa partnerka, z którą ów niepłodny mężczyzna chce mieć dziecko. Żeby na stresy i na koszty mężczyzn nie narażać proponuje im się inne rozwiązanie. Pod hasłem, że wazektomia nie zamyka drogi do posiadania biologicznego potomstwa, chętnym proponuje się zdeponowanie nasienia w banku spermy. I tak jeden biznes nakręca inny.

Promocji dobrowolnego ubezpłodnienia służyć ma ustanowiony w tym celu Światowy Dzień Wazektomii. Jego inicjatorem jest doktor Doug Stein z Florydy, który na swoim koncie ma ponad 30 tysięcy takich zabiegów. Twierdzi, że zabieg ten przynosi pozytywne efekty dla mężczyzn, ich rodzin i społeczeństw. Dlaczego warto taki dzień promować? Z kilku powodów, a co jeden to bardziej kuriozalny. Ot choćby taki, że dzięki ubezpłodnieniu można odzyskać radość rodzicielstwa czy poprawić jakość życia posiadanego potomstwa. Inny powód: „stwarza to możliwość bardziej sprawiedliwego dzielenia ograniczonych zasobów naszej planety”. I wszystko jasne. Wazektomia to lekarstwo na przeludnienie, dlatego nie brakuje organizacji, które pod lewackimi hasłami przeludnienia promują okaleczanie ludzi.

Zwolennicy wykonywania wazektomii nie lubią mówić o powikłaniach i skutkach ubocznych. A tych, jak w przypadku każdej ingerencji chirurgicznej, nie brakuje. Zapalenie najądrza, krwiaki i infekcje to powikłania najczęściej spotykane. Ale medycyna odnotowuje również następstwa psychiczne ubezpłodnienia. Są to poczucie winy, smutek czy niechęć do współżycia. To więc, co miało dać radość i wyzwolenie, przynosi wręcz odwrotny skutek. Za wazektomią idą ogromne pieniądze, stąd tak duży lobbing. Procentowo niewielu mężczyzn decyduje się na trwałe ubezpłodnienie. Szacuje się, że z podwiązania nasieniowodów skorzystało do tej pory trzy procent mężczyzn. Być może wiedzą, że płodność to nie żadne zagrożenie, a nad płodnością można panować bez uciekania się do chirurgicznych sztuczek. Wszak człowiek to nie tylko popęd, ale i rozum. A może wiedzą, że jest to działanie po prostu moralnie złe. Etyka wazekrtomię ocenia jednoznacznie negatywnie, jako niegodną i niedopuszczalną. Racje, na jakie powołują się jej zwolennicy (choćby odpowiedzialność, poszanowanie zdrowia swojego i partnerki, budowanie szczęśliwej rodziny) w żadne sposób nie usprawiedliwiają nawet dobrowolnego okaleczenia innego człowieka. Szczególnie, że jak można mówić o poszanowaniu zdrowia, gdy ktoś decyduje się na okaleczenie samego siebie?

Małgorzata Terlikowska