Podczas kiedy w Polsce trwa nieustająca dyskusja na temat urlopu macierzyńskiego, jego długości, zalet i wad (wad dla pracodawców, ale przede wszystkim dla kobiet, które wpędzane są w poczucie winy, że zajmują się nowo narodzonym dzieckiem, zamiast pracować), w Wielkiej Brytanii pracodawcy udzielają płatnego „urlopu macierzyńskiego”… właścicielom czworonogów. Nie, to nie żart. Wszak pies też człowiek (no prawie), szczepienia, wizyty u weterynarza, a nawet codzienne spacery zajmują przecież masę czasu, trudno więc godzić to wszystko z pracą zawodową. „Nie mam dzieci, ale mam psy i wiem, ile one znaczą dla ludzi. Uważam, że okazywanie wyrozumiałości pracownikom w sprawie zwierząt sprawia, że są oni lojalni i ciężko pracują. Zwierzęta są teraz jak dzieci, więc dlaczego ludzie nie mieliby dostać trochę wolnego, kiedy zwierzęta się pojawiają w domu?" – mówi cytowany przez portale internetowe  właściciel firmy informatycznej z Manchesteru.

Chętnych na taki urlop, który może trwać od kilku godzin do kilku dni, nie brakuje. Skorzystał z niego już co dwudziesty pracownik. W końcu szczenię czy kocię w domu to niemal jak pojawienie się noworodka. Istna rewolucja. Brytyjczycy pytani o to, co robią w trakcie wolnych dni, zgodnie deklarują, że czas ten wykorzystują na przytulanie, zabawy i sprzątanie po zwierzętach. Jednym słowem, czas ten – jak widać - wymaga niezwykłej kreatywności i zaangażowania. Urlop można też wziąć z innego powodu, na przykład  żeby „przeżywać żałobę po psie”.

Pracodawcy udzielają takiego urlopu właścicielom psów, kotów, a nawet kucyków. Ciekawe, czy na równie wyrozumiali by byli pracodawcy, gdyby ktoś brał opiekę na chomika czy akwariowe rybki.

Czytam te doniesienia i jednocześnie przypominam sobie wszystkie te gorzkie słowa, które padają pod adresem kobiet, które korzystają z urlopu macierzyńskiego. Jakie one leniwe są, nic nie robią, tylko w domu siedzą, uwsteczniają się, głupieją, a ich mózg z każdym dniem przypomina kaszkę mannę. A że w tym czasie matka jest z dzieckiem, karmi je piersią, przytula, dba o jego emocjonalny rozwój  – to absolutnie się nie liczy. Co innego czworonogi. Te mają przecież znacznie większe potrzeby emocjonalne niż mały człowiek, smutno im samym w domu, trzeba zapewnić im rozrywkę. I na pewno mózg właściciela czworonoga nie osiągnie nigdy konsystencji karmy dla psa czy kota (tej mięsnej, w puszce). Nie ma takiej opcji.Spacerujące po parku matki z wózkami zostały nazwane „wózkowymi”. Czy spacerujący po parku właściciele psów to „smyczowi”? Ależ skąd. Toż to obraźliwe określenie. A obrażać można tylko matki, nikogo innego.

W dyskusji na temat długości urlopu dla matek nieodłącznie pojawia się też temat żłobka, jako optymalnego miejsca opieki dla niemowlęcia. Zwolennicy takiej opieki z uporem godnym lepszej sprawy wyliczają miliony powodów, dla których opieka instytucjonalna jest lepsza od opieki matczynej. Co w przypadku niemowląt jest całkowitą pomyłką. Czekam teraz na kolejne doniesienia medialne, tym razem dotyczące „żłobków” dla czworonogów organizowanych w firmach. Skoro teraz zwierzęta traktuje się na równi z dziećmi, to i dla nich trzeba pomyśleć o specjalnej opiece. Skandal, żeby czekały od rana do nocy w domu na właściciela. A jeśli nie żłobek, to może firmy opłacą psie nianie. Domyślam się, jaki to stres, kiedy trzeba zostać po godzinach, a w domu czeka zwierzę. I od razu efektywność pracy spada. A tak, spokojna głowa.

Oto więc mamy paradoks. Urlopy macierzyńskie są skracane, po to by jak najszybciej rozłączyć matkę z dzieckiem, za to wprowadza się urlopy dla właścicieli zwierząt. Nie, nie oznacza to, że zwierzęta nie potrzebują troski i opieki człowieka. Wiem też, jak ważna jest obecność zwierzęcia w domu, kiedy są dzieci. Ale nie można dać się zwariować. Pies to pies, a nie dziecko i nie ma powodu, żeby był traktowany jak dziecko. I nie może być też substytutem dziecka, bo to raczej nikomu na zdrowie nie wyjdzie.

Małgorzata Terlikowska