I mówią tak wprost tzw. edukatorki seksualne z grupy PONTON oraz działaczki Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Ich zdaniem wiele dziewczynek osiąga dojrzałość płciową przed 15. rokiem życia, a wprowadzenie limitu wiekowego (zresztą skandalicznie niskiego) uważają za próbę kupienia politycznego spokoju, „rodzaj hipokryzji i kompromisu” między przeciwnikami pigułki a jej zwolennikami. – Na nasz telefon zaufania często dzwonią dziewczynki, które tę dojrzałość osiągnęły znacznie wcześniej.  W obliczu żenującej edukacji seksualnej w polskich szkołach lub jej braku antykoncepcja awaryjna jest potrzebna – przekonuje Anka Grzywacz z Pontonu. Słowa te padły podczas konferencji prasowej inaugurującej kampanię „Solidarne w zdrowiu”.

Potrzebne to jest wychowanie, rozmawianie, tłumaczenie i pokazywanie konsekwencji czynów. Tak,  jeśli współżyjesz, może począć się dziecko, za które trzeba będzie wziąć odpowiedzialność. Tyle że najnowsze standardy edukacji seksualnej opracowane przez WHO o konsekwencjach i negatywnych skutkach mówić zabraniają. Wszystko ma być przedstawione jak najbardziej pozytywnie: „Tradycyjnie pojmowana edukacja seksualna koncentrowała się na potencjalnym ryzyku, jakie niesie ze sobą seksualność, takim jak nieplanowana ciąża czy choroby przenoszone drogą płciową. To negatywne ukierunkowanie często przeraża dzieci i młode osoby, co więcej – nie odpowiada ich zapotrzebowaniu na informacje oraz umiejętności i w zbyt wielu przypadkach po prostu nie jest trafne w odniesieniu do ich życia” – przeczytać można w „Standardach edukacji seksualnej w Europie” opracowanych przez WHO.  Czyli inaczej mówiąc, „róbta, co  chceta”, jeśli macie tylko ochotę. W nowoczesnej edukacji seksualnej nie ma miejsca na negatywne skutki wczesnej inicjacji seksualnej, czy antykoncepcji dla zdrowia i płodności. Wszak nikt badań na młodych dziewczynach nie prowadził, że o dwunastoletnich dzieciach nie wspomnę. Zwolennicy systematycznego obniżania wieku związanego z zakupem bez recepty antykoncepcji awaryjnej przekonują, że dzięki temu nie będzie aborcji, czy spadnie liczba młodocianych matek. Tymczasem dane z krajów, w których bez problemu dziewczęta dostać mogą w szkole pigułkę, przeczą optymistycznym zapewnieniom edukatorów seksualnych. Choćby w Wielkiej Brytanii, młodych matek nie ubywa, a przybywa. Podobnie z aborcjami. Lawinowo rośnie też liczba przypadków zachorowań na choroby przenoszone drogą płciową.

Żądania edukatorów seksualnych dziwić nie powinny, jeśli wczytamy się w owe „Standardy edukacji seksualnej”. Zdaniem WHO, nastolatki miedzy 12.  a 15. rokiem życia mają bowiem umieć rozpoznawać ciążę, uzyskiwać antykoncepcję z właściwego miejsca (np. wizyta u lekarza i uzyskanie recepty), a także  świadomie wybierać metody antykoncepcyjne i je skutecznie stosować oraz podejmować świadome decyzje dotyczące nabywania lub nie doświadczeń seksualnych.  Pytanie tylko czy w wieku 12, 13, czy 14 lat młodzież faktycznie jest w stanie podejmować decyzje świadomie, szczególnie mogące mieć dla nich tragiczne konsekwencje.

Gdyby nie sprawa, jaką ówczesna szefowa Federacji wytoczyła Joannie Najfeld, a którą publicystka wygrała, może i uwierzyłabym w bezstronność i troskę edukatorów. W Internecie znaleźć można jednak uzasadnienie wyroku. Wynika z niego chociażby to, że Ponton na spotkaniach z młodzieżą rozdawał ulotki reklamujące antykoncepcję awaryjną, wydrukowane za pieniądze producenta tabletek. Czy przekonując opinię publiczną o konieczności sprzedaży antykoncepcji awaryjnej coraz młodszym dziewczętom, edukatorzy z edukacją mają niewiele wspólnego. Za to wiele z lobbingiem.

Małgorzata Terlikowska