Na naszych oczach rozgrywa się wielka przemiana obyczajowa. Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, a także rodzina jako komórka społeczna złożona z matki, ojca i zrodzonych z ich związku dzieci, jest na celowniku. Środowiska LGBTQ już nie owijają w bawełnę. Wprost domagają się zrównania praw związków homoseksualnych ze związkami heteroseksualnymi. Coraz częściej i odważniej wysuwana jest też kwestia „prawa do posiadania i wychowywania dzieci” przez pary homoseksualne: „Instynkt rodzicielski nie jest w żadnej mierze zależny od naszej orientacji. Geje i lesbijki mają takie same potrzeby i prawo do posiadania dzieci jak osoby heteroseksualne” – mówił parę lat temu w „Rzeczpospolitej” Robert Biedroń. Metody osiągnięcia tego celu mogą być różne: adopcja, zapłodnienie in vitro, czy nawet oszukiwanie państwa, by pozyskać dzieci. Środowiska urabiające opinię publiczną mają licznych sojuszników w mediach głównego nurtu. To na ich łamach i z ich fal płynie opowieść o wyższości „homorodzin” nad zwykłymi rodzinami (w nich jak wiadomo jest wyłącznie przemoc, alkohol i patologia do kwadratu). To one karmią opinię społeczną wyciskającymi łzy historiami na temat lesbijskiego macierzyństwa. Ciągle jeszcze ten obrazek lepiej się w Polsce sprzedaje niż historie dwóch tatusiów. I po taki też obraz sięgnęli twórcy kampanii społecznej na rzecz „tęczowych rodzin”.

Według danych Stowarzyszenia na rzecz Osób LGBT Tolerado, w Polsce przynajmniej 50 tysięcy dzieci jest wychowywanych w „tęczowych rodzinach”, a jedna czwarta społeczeństwa podziela takie prawo (skąd takie dane?). Filmik promujący kampanię opowiada historię Magdy i Laury, dwóch dziewczyn z Trójmiasta. Kobiety wspólnie wychowują 10-miesięcznego Antosia. Rodzina Magdy nie akceptuje tej sytuacji i chce ją zmusić do zostawienia partnerki i dziecka.

W tym przypadku, podobnie jak to się działo chociażby przy in vitro, twórcy postawili wyłącznie na emocje. Spot zbudowany jest na opozycji. Z jednej strony jest miłość, czułość i zrozumienie (rzecz jasna w związku homoseksualnym), a z drugiej przemoc, agresja, brak empatii i zrozumienia (rodzina heteroseksualna). Oto bowiem bohaterka przychodzi do domu rodzinnego, by pochwalić się zdjęciem usg dziecka, które niebawem ma się urodzić. Sielanka pryska na wiadomość, że bohaterka żyje w związku homoseksualnym. Radość zamienia się w złość. Bohaterka dostaje w twarz (protestuję – bicie po twarzy nie jest normą w rodzinach heterosekulanych). Ukojenie znajduje dopiero w ramionach ukochanej. Potem zdjęcia z porodu, sielankowe obrazki z niemowlęciem, na końcu pojednanie z dziadkiem. I przekaz, że rodziny tęczowe są nastawione wyłącznie na dobro dziecka, tak jakby w rodzinach heteroseksualnych dzieciom działa się wyłącznie krzywda.

            Spot ten jest dowodem nie tylko na przemiany społeczne, ale też na przemiany językowe. Uczciwość wymaga, by rzeczy i zjawiska były nazywane po imieniu. Dwie lesbijki tworzą związek, jednopłciowy konkubinat. Rozszerzanie terminu „rodzina” na takie związki jest więc nieuprawnione. Nie jest też prawdą, że kobiety mają dziecko. Wspólnie je tylko wychowują. Urodziła je jedna z nich. Nie obie, ani nie obie przyczyniły się do jego powstania. Nazywanie obu kobiet „mamami” wprowadza jedynie chaos i zamęt. Podobnie rzecz ma się z dwoma „ojcami”. Przy czym tu sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo żaden z nich dziecka nie urodzi, co najwyżej może podarować swoje nasienie surogatce.

            Szkoda, że twórcy kampanii społecznej pokazują tylko jedną stronę medalu. Ze spotu płynie przekaz, że „tęczowe rodziny” to idealne miejsce dla rozwoju dziecka. Istnieje też ta druga strona, o której środowiska LGBTQ wolałyby zapomnieć. Choć to trudne, bo dziś jest już ona bardzo dobrze już przebadana i udokumentowana. To relacje dzieci, które w homorodzinach się wychowywały, to badania psychologów i innych specjalistów niekoniecznie podzielające entuzjazm par homoseksualnych. Przywołajmy choćby amerykańskie badania  prof. George’a A. Rekersa (G.A. Rekers, Review Of Research On Homosexual Parenting, Adoption, And Foster Parenting. A Rational Basis for the Arkansas Regulation), neurologa i psychiatry z wydziału medycznego Uniwersytetu Południowej Karoliny, i wnioski, jakie z nich wyciągnął. Jego zdaniem brak zgody czy przyzwolenia społecznego na wychowywanie dzieci czy ich adopcję przez pary homoseksualne jest podyktowany wyłącznie dobrem dzieci.

Wychowanie dzieci w związkach jednopłciowych naraża je na o wiele większy stres (związany po pierwsze z problemami psychicznymi wielu homoseksualistów, a po drugie z nietypową sytuacją w domu) niż w przypadku dzieci wychowywanych w rodzinach złożonych z matki i ojca. Związki jednopłciowe są o wiele mniej stabilne i trwają o wiele krócej niż małżeństwa. Co też nie pozostaje bez wpływu na dobro dzieci. W związkach osób tej samej płci – podkreśla naukowiec - brak pozytywnych i typowych wzorców męskości i kobiecości, brak możliwości nauczenia się modelu zachowania męża i żony, brak wreszcie przykładu tego, czym jest małżeństwo. Niż znaczenia pozostaje też fakt, że dzieci takie mogą cierpieć i odczuwać wstyd czy złość tylko dlatego, że styl życia prowadzony przez ich adopcyjnych „rodziców” jest niezgodny z opiniami społecznymi.

W związku jednopłciowym dzieci nie mogą nauczyć się istotnych ról społecznych, koniecznych do normalnego funkcjonowania w dalszym życiu. W domu z ojcem i matką dziecko, na co dzień, w normalnych życiowych sytuacjach uczy się tego, czym jest społeczno-biologiczna rola matki i ojca, jak rozumieć współpracę małżeńską i na czym polega szczególna rola matki i ojca. Przykład rodziców pomaga im również nauczyć się relacji, jakie ojciec i matka powinni mieć do swoich synów i córek. W związkach jednopłciowych nie jest także przekazywany pozytywny obraz płci i ich ról (a dotyczy to zarówno płci, która jest w związku obecna, jak i tej, której w nim nie ma). Dziecko wychowywane w związku lesbijskim nie ma pozytywnego doświadczenia ojcostwa, ale i prawdziwego macierzyństwa, które budowane jest przecież na odmienności wobec ojcostwa. Przyznają to także badacze bardzo życzliwi adopcji przez pary homoseksualne. Timothy J. Biblarz i Judith Stacey w „Journal of Marriage and Family” otwarcie piszą, że w związkach lesbijskich dziecko otrzymuje wprawdzie podwójną dawkę miłości macierzyńskiej, ale… zastrzegają, że nie zawsze musi to być dla nich korzystne. W związkach gejowskich zaś (i to trzeba podkreślić szczególnie mocno) dziecko wcale  nie otrzymuje podwójnej dawki miłości ojcowskiej czy męskiej, ale podwójną dawkę sfeminizowanej miłości mężczyzny.

Dostępne są również badania pokazujące wiele innych problemów dzieci wychowywanych przez osoby pozostające w związkach jednopłciowych. Do myślenia powinien dać też fakt, że to w konkubinatach (a o nich mówimy w przypadku związków jednopłciowych) znacznie częściej dochodzi do przypadków przemocy domowej niż w legalnych małżeństwach, a prawdopodobieństwo rozpadu konkubinatu jest czterokrotnie wyższe niż rozpadu małżeństwa.

Łatwo szafować argumentem, że odmowa praw, o które zabiegają środowiska LGBTQ, to wyłącznie homofobia. Ona nie ma w tej sprawie nic do rzeczy. Sprzeciw wobec tych tendencji podyktowany jest wyłącznie ochroną fundamentów życia społecznego oraz interesu dzieci.

Małgorzata Terlikowska