Tam, gdzie się pojawiamy, robimy sporo hałasu i zamieszania. Dlatego niektórzy traktują nas z bardzo dużym dystansem. Może to obawa o liczne dobra materialne, które mogłyby zostać zniszczone przez niemogące usiedzieć w spokoju dzieci, a może to strach przed tym, że jeszcze ktoś się od nas wielodzietnością zarazi. Bo ona bywa zaraźliwa. Nic bowiem tak pozytywnie nie działa jak świadectwo życia innej dużej rodziny. Fakt, nie jest to życie wygodne. Ale w końcu życie to nie sanatorium i warto się zmęczyć. Bo dopiero w perspektywie zmęczenia to ogromne dobro, którego doświadczamy, czyli duża rodzina, w pełni ukazuje swoją wartość. Tak, jest to wszystko okupione trudem i zmęczeniem, ale tym bardziej jest cenne. I warte troski, a nie tylko głupich docinków czy komentarzy, których chcąc nie chcąc musimy wysłuchiwać niemal każdego dnia.

Chyba nie ma w Polsce rodziny z większą liczbą dzieci, która nie spotkałaby się z dość niestandardowymi reakcjami. Czasem agresywnymi czy wręcz wulgarnymi (tu pytania o to, czy nie umiemy się zabezpieczać, czy musimy mnożyć się jak króliki, czy nasze dzieci były planowane itp.), a czasem nawet dość sympatycznymi, płynącymi raczej z troski niż chęci upokorzenia. Pytanie o to, jak sobie radzę z moją gromadką, słyszę bardzo często. Nie wiem, na ile odpowiedź pozytywna mojego rozmówcę przekonuje, faktem jest, że skoro dzieci mam, to i trzeba sobie z nimi radzić. Po prostu, trzeba zakasać rękawy i działać. A że raz lepiej wychodzi, raz gorzej? Nic to. W końcu nikt idealny nie jest. Grunt, że jest wesoło. Duża rodzina uczy sporego dystansu do siebie i do rzeczywistości, uczy pokory wobec nieplanowanych akcji (a tych nie brakuje). Tu ciągle coś się dzieje, o nudzie czy rutynie mowy nie ma. I być może wszystko to razem sprawia, że wielodzietni to grupa społeczna zadowolona ze swojego życia. I to zadowolona bardzo. Wbrew medialnym opiniom wrzucającym każdą dużą rodzinę to worka z podpisem patologia, czy w każdej matce kilkorga dzieci widzących ofiarę patriarchalnych rządów męża oprawcy czy nawet (to już opinie ekstremalne, ale niestety obecne w społecznym dyskursie) gwałciciela. Raport „Wielodzietni w Polsce 2016” skutecznie odkłamuje wiele niesprawiedliwych mitów i opinii, które przypisuje się dużym rodzinom. Okazuje się, że duże rodziny najpełniej realizują to, o co tak bardzo walczą choćby ruchy feministyczne. Mąż i żona w dużych rodzinach, by ta rodzina mogła funkcjonować, po prostu dzielą się obowiązkami. I nie muszą tego nazywać związkiem partnerskim. To po prostu dzieje się spontanicznie. Jest ileś rzeczy do zrobienia, które zrobić trzeba i nikt się nie zastanawia, tylko działa. Dzieje się tak nie tylko wtedy kiedy oboje pracują zawodowo, ale także wtedy, kiedy mama nie pracuje poza domem, a jedynym zarabiającym na ten dom jest mężczyzna. I tak z raportu wynika, że w dużych rodzinach 77 proc. panów pierze, 75 proc. gotuje, 79 proc. prasuje. Mężowie częściej od żon wyrzucają śmieci (28 do 20 proc.), za to znacznie rzadziej odrabiają z dziećmi lekcje (17 do 88 proc.). Można? Można.

Jeśli zerkniemy do statystyk GUS-owskich, dowiemy się, że w Polsce żyje 630 tys. rodzin wielodzietnych, czyli z co najmniej trojgiem dzieci. I choć życie wielu z tych rodzin jest raczej skromne (58 proc. wielodzietnych rodzin ma do dyspozycji mniej niż 3 tys. zł miesięcznie na rodzinę, a 47 proc. stwierdziło, że nie wystarcza im na bieżące potrzeby), jednak zdecydowana większość z nich na swój los nie narzeka. Autorzy wspomnianego raportu podają, że 78 proc. badanych deklaruje zadowolenie ze swojego życia. Aż 93 proc. zadowolonych jest właśnie z rodziny. Bo duża rodzina to siła. Siła nie tylko ludzka, bo to za mało, żeby zmagać się z codziennością. To siła płynąca od Pana Boga. To, co po ludzku, bywa odbierane jako szaleństwo, w oczach Boga jest jak najbardziej normalne. I być może to jest owo źródło zadowolenia rodzin wielodzietnych, rodzin, z których jednak zdecydowana większość to rodziny wierzące, a często zaangażowane w życie rozmaitych wspólnot religijnych.

Rodzina wielodzietna to także statystycznie rodzina dużo bardziej trwała niż rodziny z jednym czy nawet dwojgiem dzieci. Aspekt religijny nie jest tu pewnie bez znaczenia, niemniej jednak kiedy porównamy statystyki rozwodowe, widać ogromną przepaść. Jeśli małżeństw z jednym dzieckiem rozpada się około 40 procent, to tych z trojgiem i większą liczbą dzieci dużo, dużo mniej. Przy czym im więcej dzieci, tym związek rodziców jest dużo trwalszy. Co jest niewątpliwym błogosławieństwem dla dzieci.

Dlatego też nie dziwi mnie szczególnie internetowa niechęć czy wręcz agresja do dużych rodzin. Jakoś trzeba dać upust swoim frustracjom. Szkoda tylko, że solą w oku wielu jest kochająca i zadowolona z życia duża rodzina, którą należy wspierać i się o nią troszczyć, a nie hejtować i wyzywać od patologii.

 

Małgorzata Terlikowska