Wojna w Syrii, którą wyraźnie już zapowiada coraz ostrzejsza retoryka Stanów Zjednoczonych i części krajów zachodniej Europy, wbrew temu, co się mówi w mediach, nie jest ani prosta ani oczywista. Bashar Al-Assad jest wprawdzie obrzydliwym typem, który morduje cywilów i używa broni gazowej, ale opozycja też nie składa się z aniołów, a za jej plecami i na jej plecach do władzy dojść mogą i prawdopodobnie dojdą, jeśli tylko pozostawi się minimum demokracji, islamiści. Ci nie będą mieć litości nie tylko dla miejscowych chrześcijan (którzy już teraz wyrażają swoje związane z tym obawy), ale i dla Izraela. Wybór, jaki ma Zachód jest zatem wyborem między dżuma a cholerą, no chyba, że zdecyduje się zaangażować zachodnie wojska na pół wieku albo wiek, bez większych nadziei, że coś długofalowo zmienimy, za to z pewnością, że stracimy wielu żołnierzy, a wojna w końcu rozleje się także na ulice europejskich miast.

Ale wojna i ofiary będą także, jeśli Zachód nie zaangażuje się tak bardzo, a jedynie wywoła kolejną, jego zdaniem niegroźną wojenkę, przy pomocy najnowocześniejszego sprzętu i używając własnej potęgi ekonomicznej. Arabowie nie chcą, bowiem – i to niezależnie od wyznania – by „zachodni imperialiści” wcinali się w ich wewnętrzne sprawy, nie mają ochoty budować demokracji, a liberalizm mają gdzieś. Jeśli więc wkroczymy – motywowani oczywiście głębokimi względami humanitarnymi – to szybko okaże się, że wszyscy, lub niemal wszyscy, będą tam przeciwko nam. Wróg będzie się czaił wszędzie, a bojownicy islamscy zostaną przerzuceni (lub zwerbowani) także na ulice europejskich miast. Pierwsze ofiary wśród żołnierzy, a nie daj Boże, wśród cywili, sprawią zaś, że opinia publiczna odwróci się od tej wojny i zacznie domagać „pokojowego rozwiązania konfliktu”, wycofania wojsk i obrony „naszych chłopców”. I wreszcie wycofamy się, zostawiając Bliski Wschód w jeszcze gorszej sytuacji, niż ta, w której go zastaliśmy.

Ale wbrew pozorom to wcale nas nie uratuje. Islam jest i pozostanie religią agresywna, misyjną, podbijającą świat. Jego wyznawcy nadal będą robić wszystko, by nas zwyciężyć, a obietnica nagrody w niebie sprawi, że będą w tej walce o wiele bardziej zdeterminowani niż my. Oni nie boją się oddać życia dla wartości dla nich ważnych, dla nas to największy dramat, rzecz niemal nie do pomyślenia. I właśnie dlatego, na dłuższą metę, to muzułmanie zwyciężą w wojnie z Zachodem. No, chyba, że się w końcu przebudzimy, i zrozumiemy, że za nasze wartości (tyle, że co to ma jeszcze w Europie znaczyć „nasze”) trzeba umieć także oddać życie. Broń i pieniądze w takiej wojnie jaka się szykuje nie wystarczą. Tu potrzebna jest świadomość sensu i wiara w coś, co (lub kto) jest od nas wyższe i ważniejsze.

Tomasz P. Terlikowski