Stanowisko Kościoła w sprawie kary śmierci, jeszcze raz warto to przypomnieć, jest jasne. Jest ona dopuszczalna w sytuacji jeśli nie istnieje inny sposób obrony społeczeństwa i jednostek przed działaniami przestępcy dopuszczającego się szczególnie okrutnych zbrodni. Jan Paweł II i Benedykt XVI podkreślają, że wiele wskazuje na to, iż obecnie inne metody obrony społeczeństwa istnieją, i dlatego w krajach cywilizacji zachodniej nie ma powodów, by karę taką wykonywać. Jej usprawiedliwieniem jest bowiem wyłącznie bezpieczeństwo i życie obywateli. Jeśli zatem są inne niż kara śmierci metody ich obrony, to należy je zastosować, a nie uciekać się do kary śmierci.

 

Tyle papieże. I nie ma co udawać, że ten element ich nauczania katolików nie obowiązuje. Człowiek wierzący w pokorze i poddaniu sumienia ma obowiązek przyjąć także zwyczajne, codzienne nauczanie papieża, a nie tylko to, które podawane jest ex cathedra. Papież jest dla katolika następcą św. Piotra i zastępcą Jezusa Chrystusa, i jego nauczanie nie jest tylko zwyczajną opinią, którą można sobie lekko potraktować czy zestawiać z opiniami nawet najważniejszych polityków. Trzeba jednak zauważyć, że opinia ta nie określa kary śmierci mianem niedopuszczalnej, a jedynie uznaje, że w większości krajów nie musi być ona wykonywana, bo są moralne metody obrony społeczeństwa. Nie wyklucza to jednak sytuacji, w której kara śmierci byłaby dopuszczalna. Może to być wojna czy sytuacja państwa upadłego.

 

I dokładnie takie stanowisko, jak papieże zaprezentował arcybiskup Józef Michalik, który przypomniał, że kara śmierci jest dopuszczana przez katechizm (bo jest), ale że ogranicza się ją do ściśle określonych okoliczności, które – jak jasno wskazują papieże – w większości krajów świata zwyczajnie już nie zachodzą. W tłumaczeniu dla polityków oznacza to, że teoretycznie można wyobrazić sobie sytuację, w której kara śmierci może zostać wykonana, i pozostanie moralna, ale w praktyce polskiego (i szerzej zachodniego) rządzenia taka sytuacja nie zachodzi. Powoływanie się więc na arcybiskupa Michalika, by sprzeciwić się papieżowi jest – delikatnie rzecz ujmując – żenująca. Podobnie jak próba uznania, że metropolita przemyski jest krętaczem.

 

Żenujące zachowania polityków nie są jednak nowością. O wiele istotniejsze jest jednak to, że po raz kolejny postanowili oni zabawić się autorytetem Kościoła i wykorzystać go do własnych przyziemnych celów. A na to zgodzić się nie wolno. Nauczanie Kościoła powinno być zawsze dla katolika kluczowe. Jego naginanie do własnych partyjnych interesów czy określanie biskupów mianem „krętaczy” tylko dlatego, że są oni wyrazicielami stanowiska Kościoła (może zbyt trudnego do zrozumienia przez Stefana Niesiołowskiego, ale to dowodzi jedynie jego poziomu intelektualnego) jest niedopuszczalne. I na dłuższą metę zaszkodzi nie tylko Kościołowi, ale i państwu, które zostanie pozbawione jedynego, jeszcze żywego autorytetu. A winę za to ponosić będzie niestety – tym razem – do spółki PiS i PO. Panowie opamiętajcie się, poza Waszym sporem, jest jeszcze rzeczywistość. I wartości wyższe niż zwycięstwo polityczne czy pognębienie wroga.

 

Tomasz P. Terlikowski