Rozmowa Moniki Olejnik z ks. Kazimierzem Sową w Radiu Zet to absolutny majstersztyk ślepoty. Duchowny archidiecezji krakowskiej nie jest w stanie zauważyć najmniejszych objawów walki z katolicyzmem prowadzonej przez rząd Donalda Tuska. Telewizja nie jest, według niego katolicka, a do tego nie ma widzów, więc nie ma problemu w tym, że nie dostała miejsca na platformie cyfrowej. W sprawie finansowania części ZUS-u też na pewno zawarty zostanie kompromis, więc określanie Tuska mianem Bieruta czy Gomułki jest przesadzone, a płeć jest nie tylko problemem biologicznym, więc ode mnie (określonego przez Monikę Olejnik mianem „pierwszego księdza Rzeczpospolitej”), też trzeba się jak najszybciej odciąć... I tak z kapłana robi się pierwszorzędny rzecznik rządu, ktoś, dla kogo najbardziej liczą się interesy władzy, a nie Kościoła.

 

Inna sprawa, że niestety czasem wiedzy Kazikowi nie starcza. Ot na przykład, gdy wraz z Moniką Olejnik nie są w stanie odróżnić transseksualisty od transwestyty (Kaziu – to są jednak dwie różne sprawy – i tak wybitny spec – powinien jednak o tym wiedzieć). Podobnie jest, gdy duchowny zauważa, że płeć nie jest sprawą tylko biologii (bo jednak taką właśnie, przede wszystkim dla Kościoła, jest), czy gdy opowiada o kompromisie, który państwo zawrze z Kościołem w sprawie ubezpieczeń... Kompromis ten wprawdzie oznacza, że okradziona instytucja zostanie okradzona jeszcze raz, ale przecież to nie może przeszkodzić w wysławianiu rządu i chwale największego premiera Rzeczypospolitej, którego tylko ludzie nierozsądni mogą potępiać.

 

Zachowania ks. Sowy można oczywiście zrozumieć, jeśli uświadomimy sobie, w jakiej sytuacji jest jego telewizja. Facet na gwałt musi szukać jakiegoś zajęcia. Mam jednak nieodparte wrażenie, że ksiądz – nawet szukając pracy – powinien jednak bardziej bronić Kościoła niż władzy. No, chyba, że jest coś o czym nie wiem...

 

Tomasz P. Terlikowski