- Ja nie za bardzo wierzę w państwowe emerytury, staram się zabezpieczyć tę przyszłość właśnie i przez oszczędności, i przez dobre relacje z moimi dziećmi, bo liczę, że to będzie pewniejsze niż te liczne, chimeryczne państwowe rozwiązania – powiedział ostatnio dziennikarzom Waldemar Pawlak. I od razu podniósł się szum, że zapewne się przejęzyczył. Ale nie. On zwyczajnie powiedział prawdę. Emerytur nie będzie, i to nawet jeśli pracować będziemy do osiemdziesiątego roku życia (wtedy będzie je tylko można obiecywać, bo większość i tak nie dożyje).

 

A nie będzie ich, bo system ZUS jest niewydolny. On, tak jak wszystkie bismarckowskie systemy emerytalne, został stworzony dla społeczeństw, które mają wole życia, chcą się rozmnażać, a nie powoli umierać. Aby system emerytalny mógł działać musi być dodatni przyrost naturalny, przynajmniej połowa kobiet musi mieć przynajmniej trójkę dzieci. W innym wypadku on padnie. I padnie również ZUS. Wiedzą o tym politycy, także z PO. Obecna reforma jest więc wielką ściemą. Jej celem wcale nie jest ratowanie naszych emerytur, ale zapewnienie dobrych raitingów i pochwał w Europie.

 

Oczywiście trudno politykom przyznać, że ZUS jest jednym wielkim kłamstwem. Jest to tym trudniejsze, że gdyby to przyznali, to natychmiast okazałoby się, że ludzie przestają płacić składki, to zaś oznaczałoby, że nie ma na wypłaty dla obecnych emerytów... Nie zmienia to jednak faktu, że dobrze, że ktoś w końcu powiedział prawdę. Jeśli chcesz mieć za co żyć na starość: to po pierwsze miej dużo dzieci, po drugie żyj z nimi w zgodzie i po trzecie odkładaj sobie pieniądze w banku (licząc, że nie padnie on w trakcie jakiegoś kolejnego kryzysu). O ZUS-ie i emeryturze możemy bowiem zapomnieć. I to niezależnie od tego, czy rządzić będzie Tusk czy Kaczyński. Przyszłość ZUS wybraliśmy bowiem sami odmawiając posiadania odpowiedniej liczby dzieci.

 

Tomasz P. Terlikowski