Pozbawienie klinik in vitro (które są przede wszystkim miejscami, gdzie zarabia się ogromne pieniądze) kroplówki (a w zasadzie całego strumienia środków) z naszych podatków to był krok oczywisty. I dobrze się stało, że w pierwszych dniach urzędowania minister Radziwiłł go podjął. To jednak nie wystarczy, bowiem konieczna jest głęboka korekta prawa dotyczącego zapłodniania pozaustrojowego. I choć ja sam jestem gorącym zwolennikiem całkowitego zakazu tej procedury, to uważam, że powinno się do tego prowadzić polityką mniejszych kroków.

Pierwszym z nich  jest zniesienie zasady anonimowości dawców materiału genetycznego, która w ustawie PO ma wymiar niemal absolutny. I wcale nie chodzi o jakąś złośliwość, a o to, że godzi ona w fundamentalne prawo człowieka do znajomości własnego pochodzenia. Sądy niemieckie czy amerykańskie już nakazują klinikom in vitro podawanie takich informacji dzieciom (gdy osiągnął pełnoletniość i zaczynają się tego domagać) poczętym w ramach procedury zapłodnienia heterogenicznego. Takie wyroki są już standardem, i nie widać powodów, by inaczej miało być w Polsce. Liberalne prawodawstwo tę sprawę rozstrzygnęło dość jednoznacznie.

Inną zmianą konieczną z punktu widzenia zdrowego rozsądku jest ograniczenie wieku kobiet, które do programu są dopuszczalne. W wielu krajach zachodniej Europy takie limity są wprowadzone, i nie widać powodu, dla którego w Polsce nie miałoby ich być. 60-latki nie mogą rodzić dzieci w naturze i nie ma powodów, by miały je rodzić w ramach zabiegów in vitro. Dziecko ma prawo do bycia wychowywane przez matkę, a nie babcię. A do tego trudno zapewnić, że klientka rzeczywiście zdąży wychować swoje dziecko.

Trzeci element prawa, który powinien się zmienić, to ograniczenie liczby powoływanych do istnienia istot ludzkich do dwóch i automatyczne ich wszczepienie. To chroni (relatywnie, bo ludzie na zarodkowym etapie rozwoju i tak będą umierać) ludzkie istnienie i pokazuje szacunek dla osobowej godności zarodków. Zapis ten sprawia jednak także, że nie powstaje problem nadliczbowych zarodków, z którymi nie wiadomo, co zrobić, i które ostatecznie (niezależnie od tego, co się wpisze do ustawy) będą kiedyś zniszczone i wylane do zlewów. I znowu, jak w przypadku poprzednich zapisów, Polska wcale nie byłaby wyjątkiem, gdyby przyjęła takie prawa. Zakaz tworzenie nadliczbowych zarodków istnieje w Niemczech czy Szwajcarii.

Zmiana tych podstawowych zapisów oznaczałaby poważny postęp. Ale trzeba też powiedzieć zupełnie jasno, że ostatecznie celem konserwatywnego rządu powinno być zakazanie tego rodzaju procedury w ogóle. To jednak wymaga długofalowej pracy wielu instytucji (pozarządkowych), by udało się zmienić pozytywne wobec zapłodnienia pozaustrojowego nastawienie społeczeństwa. Wierzę, że kiedyś się to uda zrobić, ale na razie trzeba wykonać działania prawne, które są możliwe i konieczne, by choćby ograniczyć skandaliczne skutki zapłodnienia pozaustrojowego. PiS ma wystarczającą większość, by to zrobić, a jak pokazuje przykład działań ministra Radziwiłła ma też cojones, by to zrobić.

Tomasz P. Terlikowski