Od dawna wiadomo, że opowieść o płonących w roku 1989 dokumentach SB to bajka dla grzecznych dzieci. Tego rodzaju dokumenty nigdy nie płonął, są bowiem zbyt ważną bronią, a niekiedy polisą ubezpieczeniową w rękach tych, którzy je stworzyli i kontrolowali. Ubecy musieliby być idiotami, a nie byli nimi, by w roku 1989 palić własne poczucie bezpieczeństwa. O wiele roztropniejsze z ich strony byłoby „sprywatyzowanie” tego rodzaju dokumentów. I właśnie to zrobili.

A jeśli ktoś miał, co do tego najmniejsze wątpliwości to propozycja wdowy po Czesławie Kiszczaku, która chciała sprzedać teczkę TW Bolka jest tego najlepszym dowodem. Pytania, którego nie można nie zadać, brzmi tylko, ile jeszcze dokumentów znajduje się w prywatnych archiwach Kiszczaka i jego kumpli? Ile jeszcze tajemnic skrywają piwnice czy sejfy oberubeków? A ile z tych dokumentów zostało już sprzedanych obcym służbom, politykom czy mediom, które mają obecnie haki na ważne postaci życia publicznego?

Głupota (no chyba, że uznać, to za mocną pogróżkę skierowaną przez tamto środowiska, do obecnego mainstreamu) Marii Kiszczak, pozwala już zupełnie otwarcie stawiać te pytania. Odpowiedzi na nie zaś wymuszają surową ocenę nie tylko Okrągłego Stołu, ale – być może jeszcze bardziej – pierwszych rządów po roku 1989. To one doprowadziły do sytuacji, w której ubecy mieli w rękach nici, którymi mogli sterować Polską. I dopiero po ponad ćwierćwieczu zaczynają one (a przynajmniej te, które nie mają już znaczenia) wypadać im z rąk. Wczorajsza afera to wielkie oskarżenie wobec Tadeusza Mazowieckiego, a także wobec tych, którzy mówili o Kiszczaku, jako o człowieku honoru.

Tomasz P. Terlikowski