Nie twierdzę oczywiście, że każdy z nas był agentem. Ani tym bardziej nie zamierzam stawiać znaku równości między ofiarami donosów Lecha Wałęsy, a nim samym. W ogóle nie o to chodzi w tej krótkiej duchowej refleksji na temat sprawy Bolka. W istocie bowiem lekcja z niej płynąca może dotyczyć każdego z nas (mnie jako pierwszego). A brzmi ona: grzech, prawda o Tobie, choćby najlepiej ukryta zawsze Cię dopadnie. Strategie ukrywania, współpraca ze złem, by uniknąć odpowiedzialności, zawsze ostatecznie dopadną człowieka.

A przecież niestety wielu z nas (nie użyję dużego kwantyfikatora, bo oczywiście nie wszyscy), a przynajmniej ja sam, mamy tendencję do tego, by prawdę o sobie samym, o współpracy ze złem, ukrywać. I nie chodzi tylko o ukrywanie jej przed innymi, ale także przed samym sobą, przed spowiednikiem, przed Panem Bogiem. Owszem bierzemy profity od złego, oczywiście grzeszymy, ale… przecież nikomu nie szkodzimy, a te drobne ustępstwa nic nie znaczą. Wszyscy tak przecież robią. A gdy już okaże się, że coś się wydarzyło, że nasze drobne ustępstwa coś zniszczyły zaczynamy festiwal udawania, że nic się nie stało, że przecież to nic takiego, albo próbę ukrycia skutków tego, co nawywijaliśmy. Dawid, właśnie by się nie wydało wysłał męża Batszeby na pewną śmierć… A takich historii, jak tamta z Biblii, jest naprawdę wiele. I wiele jest zniszczonych małżeństw, przyjaźni czy wreszcie ludzkich żyć, które mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej, gdybyśmy nie wybrali strategii na Bolka.

Ale jest wyjście. Nie jest ono proste, bo wymaga zmierzenia się z samym sobą i z Bogiem. Jest nią stanięcie w prawdzie o sobie, uznanie swojej grzeszności (nie ogólnie, nie tak sobie, ale w całej rozciągłości), uświadomienie sobie, kim jestem, co nawywijałem w życiu, jak bardzo zniszczone jest moje serce, moja czystość, moje miłosierdzie, jak bardzo jestem faryzeuszem albo jawnogrzesznikiem (albo i jednym i drugiem) i wyznanie tego przed Bogiem w sakramencie spowiedzi. Otwarte, szczere, pełne. A potem próba zadośćuczynienia i pojednania się z ludźmi. Program (znakomity nie tylko dla uzależnionych, ale też dla anonimowych faryzeuszy, takich jak ja) ujmuje to w kroku czwartym i piątym), jako gruntowny i odważny obrachunek moralny i wyznanie Bogu, sobie o drugiemu człowiekowi istoty naszych błędów, a potem w kroku ósmym i dziewiątym, gdzie mowa jest o liście osób, które skrzywdziliśmy i którym powinniśmy zadośćuczynić, i wreszcie realne zadośćuczynienie (z wyjątkiem osób, które mogłyby przez nasze zadośćuczynienie zostać zranione jeszcze bardziej). To jest w istocie jedyna droga, by uniknąć błędów Bolka, by nie powtórzyć, tyle że w sposób nieporównanie dla nas groźniejszy jego historii.

Udawania, że ja sam nie mam sobie nic do zarzucenia, że jestem jedynie ofiarą, że winni są inni, to powtarzanie drogi Lecha Wałęsy. A przecież, gdyby wiele lat temu wyznał on prawdę, zrobił gruntowny rachunek sumienia, wyznał ludziom swoje błędy, zadośćuczynił za nie, dziś byłby w zupełnie innym miejscu. A i Polska mogłaby być zupełnie inna. My też mamy taki wybór. Możemy zmienić swoje życie, a przy okazji zmienić życie naszych rodzin, naszych przyjaciół i oddać się Bogu, a możemy dalej brnąć w system samookłamywania się, użalania się nad sobą, budowania wieopiętrowych kłamstw i współpracy ze złem, byle tylko uniknąć odpowiedzialności za zło wcześniejsze. Wybór należy do nas. Możemy być Bolkiem, albo z tego wyjść. Z łaską Bożą nic nie jest niemożliwe.

Tomasz P. Terlikowski