Od sześciu lat Platforma Obywatelska oskarża Prawo i Sprawiedliwość o to, że katastrofę smoleńską wykorzystuje w doraźnej walce politycznej. Po części jest to prawda, ale spór o pomniki, który rozgorzał w minionych dniach wywołała Platforma. I wyraźnie widać, że Smoleńsk staje się paliwem politycznym właśnie dla tej frakcji. Gdyby Hanna Gronkiewicz-Waltz w 2010 roku zgodziła się na ustawienie pomnika upamiętniającego wszystkie ofiary katastrofy oraz odrębnego dla Lecha Kaczyńskiego o sporze dawno byśmy wszyscy zapomnieli. Tymczasem to właśnie upór prezydent Warszawy i jednocześnie wiceprzewodniczącej PO sprawia, że nieustannie rozmawiamy, dyskutujemy i kłócimy się o pomniki. Nie istnieje żadne rozsądne wytłumaczenie działań Hanny Gronkiewicz-Waltz. Można je tłumaczyć jedynie walką polityczną i chęcią utrzymania tonącej PO jak najdłużej na powierzchni. A do tego najlepiej nadaje się właśnie katastrofa ze wszystkimi wątpliwościami i kontrowersjami jakie są wokół niej. Ciągłe podnoszenie tego tematu powoduje, że Platforma wciąż istnieje w świadomości elektoratu, ciągle się o niej mówi i pisze.

Tematem pomników Gronkiewicz-Waltz gra od dawna. W jej argumentacji pojawiają się najczęściej wątki ochrony konserwatorskiej Krakowskiego Przedmieścia, a także badania sondażowe, z których ma wynikać, że warszawiacy nie chcą pomników smoleńskich. Owa ochrona konserwatorska to w istocie bujda na resorach. Każdy wie, że po stłumieniu powstania warszawskiego w 1944 roku Niemcy rozpoczęli wyburzanie stolicy. Na Krakowskim Przedmieściu, podobnie jak na całym Starym Mieście, pozostały ruiny. Pieczołowicie odbudowano je po wojnie z wykorzystaniem ocalałych elementów z oryginalnych budynków. Odtworzono je. Ale nie w całości. Nie pozostawiono np. torów tramwajowych, które kiedyś na Krakowskim Przedmieściu były. Nie przywrócono ich także podczas niedawnego remontu ulicy. Trudno tu zatem mówić o jakiejś ochronie konserwatorskiej. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że w teoretycznie chronionym zabytkowym obszarze stoją grające ławki postawione tu przy okazji Roku Chopinowskiego, mamy jakieś szklane bryły, w których zatopione są zdjęcia Krakowskiego Przedmieścia, mamy nowoczesne pawilony – nijak nie pasujące do otoczenia – na Skwerze Hoovera. Mamy wreszcie nowoczesny biurowiec przy placu Zamkowym, a także przebudowywany Hotel Europejski, który zyska za moment dodatkowe szklane piętro. Ale dla monumentu upamiętniającego prezydenta Warszawy miejsca nie ma… Byłbym skłamał. Jest. Na rogu Trębackiej i Focha, na działce do której byli właściciele zgłaszają roszczenia…

Niewykluczone, że Hanna Gronkiewicz-Waltz ma jakiś kompleks, być może ma jakiś dawny uraz do śp. Lecha Kaczyńskiego? Jednak czy dziś warto wracać do jakiś dawnych spraw w sytuacji, gdy dawny adwersarz nie żyje? Ten głupi opór wiceprzewodniczącej PO pokazuje też, że partia ma także w nosie pamięć o jej ludziach, którzy 10 kwietnia 2010 roku byli pasażerami tragicznego lotu. W Smoleńsku zginęli przecież Krystyna Bochenek, Maciej Płażyński, Arkadiusz Rybicki, Grzegorz Dolniak, Sebastian Karpiniuk. Pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej ma być także ich pomnikiem! Dziwne, że walczy o to wyłącznie PiS.

Trzeba tu wspomnieć o jeszcze jednej istotnej sprawie. Rok temu minęło pięć lat od katastrofy. Przepisy obowiązujące w Warszawie przewidują, że osobę zmarłą można upamiętnić w nazwie ulicy minimum pięć lat po śmierci. PiS już dawno mogło złożyć taki wniosek. Ba, pojawiały się już propozycje, by ulicę Towarową przemianować na ul. Lecha Kaczyńskiego. Z kolei al. Armii Ludowej można zmienić w al. Ofiar Katastrofy Smoleńskiej. PiS nie składa wniosku, ale nie dlatego, że nie przejdzie przez zdominowaną przez PO Radę Miasta, ale dlatego, by nie zaostrzać sporu.

Bitwę o pomniki można zakończyć błyskawicznie. Wystarczy jedna decyzja prezydent Warszawy. Tyle tylko, że nie ma ona do tego odwagi. Musiałaby bowiem przyznać się do błędów. To trudne. Lepiej jest brnąć i zarzucać innym, że tragedię wykorzystują politycznie.

 Tomasz Krzyżak

Autor jest dziennikarzem i publicystą „Rzeczpospolitej”