Za czasów walki z lustracją stałym elementem ośmieszania antykomunistów było udowadnianie, że „Gazeta Polska”, Kaczyński i Macierewicz wszędzie widzą agentów. Problem polegał na tym, że agentów komunistycznej bezpieki rzeczywiście trochę było i od czasu do czasu ich teczki – głównie za przyczyną naszych publikacji – wypływały. Wielu dziennikarzy broniąc się przed posądzeniem o oczywisty koniunkturalizm, tłumaczyło, że w przeciwieństwie do nas nie widzi wszędzie agentów. I oczywiście ich nigdzie nie dostrzegało. Takie wytrychy słowne wystarczały, by ze zwolenników lustracji robić oszołomów, a z jej przeciwników lub oczywistych tchórzy – ludzi rozsądnych.

Dzisiaj smrodek tamtej metodologii wrócił, ale częściej w wykonaniu zwolenników Konfederacji. Słuchając ich, mam wrażenie, jakbym czytał „Gazetę Wyborczą” sprzed 10–15 lat. Tłumaczą nam, że w przeciwieństwie do nas nie dostrzegają wszędzie rosyjskich agentów, a szczególnie nie widzą ich masowo w Konfederacji. Problem w tym, że nie o agenturę tu chodzi: bardziej o zdradę i rażącą głupotę, która szkodzi jeszcze bardziej niż zdrada.

Kim jest agent czy szpieg? To człowiek zwerbowany do tajnej służby. Zdarza się, że zostaje pozyskany pod obcą flagą. To znaczy myśli, że pracuje dla jednych, a faktycznie szpieguje dla drugich. Jednak większość agentów doskonale wie, dla kogo pracuje i po co. Szpiegów tak naprawdę wielu nie ma. Proces werbunku jest trudny i często niebezpieczny. Sama praca agenta naraża jego i wielu ludzi na poważne kłopoty. Lepsi więc od szpiegów są zdrajcy. Oczywiście tajniak służący obcemu państwu na szkodę własnego jest zdrajcą, ale grono zdrajców jest zwykle dużo większe niż szpiegów. To ludzie, którzy bez werbunku działają na szkodę własnego państwa. Zamiast pozyskiwać agentów, lepiej opleść wybranych ludzi siatką interesów lub idei, które ich do zdrady popchną. Można przekonać przecież, że Zachód jest tak zepsuty, iż tylko zdrowa Rosja nas wyrwie z pęt syjonistów i masonerii. Od tego już tylko krok do zdrady. Tym bardziej że za tym może iść propozycja wsparcia w wyborach albo w biznesie.

Najcenniejszym nabytkiem dla obcych mocarstw są pożyteczni durnie. To ludzie, którzy bez własnego interesu, ale w pełnym przekonaniu słuszności działania, szkodzą własnemu krajowi. Czyli poświęcą się, by zrealizować pomysły, które rodzą się w Moskwie lub innych państwach mających wobec nas wrogie zamiary. Poświęcą się, sądząc, że służą własnej ojczyźnie.

Czego Moskwa chce od swoich szpiegów, zdrajców i głupców działających w Polsce?

Przede wszystkim zatrzymania wojsk amerykańskich. To cel podstawowy. Jednym ze sposobów jego realizacji jest rozbicie elektoratu, który popiera obecną ekipę. Po prostu inne rządy tej determinacji w ściąganiu Amerykanów już mieć nie będą.

Po drugie, Moskwa chce rozbicia wszelkich pomysłów integracji w Międzymorzu, szczególnie dotyczących Ukrainy i Bałtów. Takich pomysłów poza obecną ekipa nikt na lewo ani na prawo nie ma.

Po trzecie, Kreml robi, co może, żeby poluzować nasze stosunki ze strukturami Zachodu. Naraża to Polskę na agresję, zaprasza także Rosjan do dalszej ekspansji na Zachód.

I ostatni ważny cel imperium: osłabienie polskiego państwa. Do tego wystarczy zmienić rząd. Elity wychowane na III RP zrobią swoje.

Co najmniej trzy z czterech wymienionych celów Konfederacja głosi jawnie. Nie trzeba tu więc szpiegów, a płatnych zdrajców wielu nie ma. Dzisiaj żeby zaszkodzić Polsce, wystarczy straszna głupota.

Twierdzenie, że głosując na Konfederację, poszerza się poparcie dla prawej strony, jest jawnym kłamstwem. Przy obecnej ordynacji głos oddany na niewielką partię jest przynajmniej pięciokrotnie mniej efektywny niż na większą. Nie wiem, czy zdobędą oni jeden procent czy pięć. Ale każdy z tych procentów odebrany PiS-owi przybliża rządy Biedronia, Schetyny i nowej twarzy opozycji Kaludii Jachiry.

Tomasz Sakiewicz

"Gazeta Polska" nr. 40; data: 02.10.2019.