Obecna nagonka na Kościół prowadzona przez „Gazetę Wyborczą” – środowisko Adama Michnika – nie jest ani czymś nowym, ani nawet korektą kursu. To istota walki tego lewackiego oszołoma, którego cała najbliższa rodzina zawdzięczała swoje pozycje współpracy z sowieckim systemem, a rozbrat z PZPR zaczął się od krytyki rządów Gomułki m.in. za zbyt łagodny stosunek do Kościoła.

Źródła ideowe kolegów Michnika sięgają Komunistycznej Partii Polski, w której według istniejących statystyk niemal co drugi członek znajdował się na żołdzie sowieckiego państwa. Działo się to w czasie, kiedy duchowni Kościoła katolickiego w Rosji sowieckiej byli bezwzględnie mordowani, a tych, którzy przeżyli, poddawano licznym represjom. Młodość najbliższych współpracowników Michnika, przede wszystkim Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, przypadała na okres stalinowski. We wczesnej fazie byli już działaczami komunistycznych organizacji (ZMP, PZPR). Antyklerykalizm i nawoływanie do walki z Kościołem stawało się powoli wizytówką tego towarzystwa i radykalizm w tej sprawie zaczął ich odróżniać od innych działaczy PZPR. Po październiku 1956 roku, kiedy odradzało się ZHP, przynajmniej w niektórych symbolach przypominające to przedwojenne, Kuroń tworzył drużyny walterowskie, nazwane tak od komunisty Karola Świerczewskiego, wzorowane na sowieckich pionierach. To w drużynie walterowskiej kształtował się młody Michnik. Ostateczny rozbrat z PZPR jego środowiska zaczął się w 1964 r., kiedy to Kuroń i Michnik ogłosili list do partii krytykujący odejście od marksistowskich zasad. Oczywiście chodziło m.in. o uległość wobec Kościoła katolickiego. Środowisko lewackie Michnika przegrało rywalizację o rząd dusz i zostało zepchnięte do opozycji. W latach 70. musiało łagodzić swoją retorykę wobec Kościoła, bo posłuch w walce z rządzącymi paradoksalnie znajdowało jedynie wśród ludzi wierzących. Wygląda na to, że był to jedynie długi romans z częścią duchowieństwa, wierzącego w ich dobre intencje. Po 1989 roku, kiedy z woli Kiszczaka i Jaruzelskiego stali się głównym ośrodkiem opiniotwórczym III RP, wrócono do projektu destrukcji chrześcijaństwa. Były tego różne fazy, co gorsza, zdarzali się duchowni, którzy wierzyli, że Michnikowi chodzi o inne spostrzeganie Kościoła, i podejmowali z nim współpracę.

Czy w wyobrażeniu środowiska „Wyborczej” istnieje miejsce dla Kościoła? Tak, Kościół Michnika ma uzasadniać chorą ideologię tego lewackiego oszołomstwa, księża powinni bronić afer, które mają na sumieniu związani z tym środowiskiem politycy, i przede wszystkim potępiać nienawiść, czyli jakąkolwiek krytykę czynów i przeszłości ludzi tworzących dzisiaj krąg ideowy wokół naczelnego „Wyborczej”. Grzechy duchownych im nie przeszkadzają ani gorszą, trudno zresztą, by gorszyły obrońców Romana Polańskiego. Wykorzystywane są za to bezwzględnie do walki z Kościołem, niemal jak kalka działań departamentu IV MSW: „worek, korek i rozporek” – to nie reklama filmu Smarzowskiego, wściekle promowanego przez „Wyborczą”, lecz powtarzana przez funkcjonariuszy departamentu IV instrukcja do walki z „klerem”. Tylko oni mogli sobie zasłużyć na miano prawdziwych walterowców.

Tekst pochodzi z najnowszego tygodnika "Gazeta Polska" nr. 40; data: 03.10.2018.

Tomasz Sakiewicz