Pewnie zastanawiają się Państwo, co takiego się stało, że w sumie marginalna sprawa ruchu LGBT stała się nagle tematem numer jeden w polskiej debacie publicznej. Same marsze, których trzon stanowi kilkaset osób związanych z kilkunastoosobowymi organizacjami szczodrze wspieranymi między innymi przez Sorosa, raczej Polaków by nie zbulwersowały. Już bardziej niepokoiła cicha akceptacja postulatów tego ruchu przez większość opozycji.

Chodzi przede wszystkim o narzucenie demoralizacji dzieci w szkołach i adopcje przez pary homoseksualne. Raczej szybko większości z nas do tego postulatu przyzwyczaić się nie da. To mogło spowodować jedynie pewną mobilizację elektoratu konserwatywnego w wyborach. Do ogólnego poruszenia przyczyniło się zupełnie coś innego – i jestem o tym absolutnie przekonany. Widok czczonej przez wieki Królowej Polski w otoczce symbolu ideologii wrogiej chrześcijaństwu musiał obudzić spokojnych dotąd Polaków.

Pod względem życia seksualnego jesteśmy jednym z najbardziej liberalnych krajów świata. W Polsce nigdy nie karano za homoseksualizm, a wyczyny w alkowie naszych ułanów należały do legendarnych. Co innego jednak prawo do grzechu, a co innego narzucanie jakiejś ideologii, a wreszcie co innego znieważanie świętości. „Przodujące” kraje Europy przeżyły okresy swoich antychrześcijańskich rewolucji: Francja już w XVIII wieku, a Niemcy w XX wieku, kiedy mordowano duchowieństwo i szydzono szczególnie z katolickich symboli. Te społeczeństwa nie pozbyły się same tych wrogich chrześcijaństwu działań, interwencja przyszła z zewnątrz. Nie zawsze zaakceptowana na wszystkich płaszczyznach.

Polska była inna. Wiara, religia, kultura chrześcijańska były głównym łącznikiem z narodową tożsamością przez ponad sto lat rozbiorów i pół wieku komunizmu. Kiedy nie było innej Królowej, jedyną stała się obrana przez naszych przodków: Maryja, Królowa Polski. Jej wizerunek stał się dla wierzących i niewierzących symbolem przetrwania i polskości. Szanowali go także żydzi i protestanci.

Znieważenie tego wizerunku obudziło w Polakach bunt. Wszystkie obawy co do nowej ideologii znalazły w tym pełne potwierdzenie.

Nie wiem, jak potoczyłyby się losy Bitwy Warszawskiej, gdyby bolszewicy nie zaczęli podchodzić Warszawy w Maryjne Święto. Zdecydował geniusz Józefa Piłsudskiego, ale nawet to nie pomogłoby, gdyby nie gigantyczny wysiłek żołnierza. Ile w tym trudzie było obrony wiary, ile chęci ratowania takiej Polski, jaką pamiętali przodkowie broniących stolicy?

Siewcy nowej ideologii chcieli nas przyzwyczaić do przekraczania granic. Tymczasem wymierzyli Polakom siarczysty policzek i obudzili śpiącego olbrzyma. Nie dziwię się, że PSL i PO za wszelką cenę próbują ukryć swój dotychczasowy udział w propagowaniu tęczowej rewolucji. Wprost nie mogę się doczekać, by z jednej z tych partii wystartował Roman Giertych, który kilkanaście lat temu zaistniał, lekceważąco wyrażając się o homoseksualistach. Ten zabieg nie jest przypadkowy. Mimo że liderzy obydwu ugrupowań mentalnie posunęli się już tak daleko, że mogliby zapisać się do Wiosny Roberta Biedronia, rejestrują szybki odwrót swojego elektoratu od tęczowej rewolucji.

I jeszcze jedno warto zapamiętać: zabieg polegający na tym, że ruch lub ideologię próbuje się utożsamiać z całą grupą ludzi, przeprowadzali już u nas komuniści. Jesteś za AK, więc nienawidzisz chłopów małorolnych albo jesteś przeciw klasie robotniczej. Pamiętają to Państwo? Socjotechnika rodem z najgłębszych czasów stalinowskich. Zrobiono to przy naszej akcji z naklejką, a teraz użyto do ataku wobec arcybiskupa Marka Jędraszewskiego. Obecne napaści na tego biskupa przypominają mi nagonkę stalinowskiej prasy na Episkopat Polski. Ile razy z podobnymi kłamstwami musieli mierzyć się prymas Wyszyński i jego współpracownicy…

A jednak to im historia przyznała rację. Ideologie totalitarne przeminęły, wiara została.

Tekst pochodzi z najnowszego tygodnika "Gazeta Polska" nr. 32; data: 07.08.2019.