Vincent Lambert umiera, a dokładnie jest zabijany. I nie jest to zaprzestanie uporczywej terapii, jak się nas stara przekonać, bowiem jedyną terapią, jaką wobec niego stosowano, jest zaprzestanie karmienia i podawanie wody. On sam oddycha, i mimo, że próbowano zakończyć jego życie już kilkakrotnie, to wygrał. Zagładzanie nie jest zaprzestaniem terapii, i to nawet, jeśli zmieni się prawo. Zagłodzenie pozostaje skazaniem kogoś na okrutną śmierć, jest jedną z okrutniejszych form eutanazji.

Argument, że on i tak jest nieświadomy, jest bardzo słaby. Lambert nie jest w stanie śmierci mózgowej, pień jego mózgu działa, a jego samego określa się jako osobę o „minimalnym stanie świadomości”. Co to oznacza? Tego właśnie nie wiemy. Nie mamy z nim kontaktu, nie ma możliwości wczucia się to, co on czuje, czego doświadcza, co jest dla niego zmysłowo dostępne, a co nie. Osoby, które wyszły ze stanu ograniczonej świadomości mówią, że jest ona jak morze. Niekiedy wyłania się jakiś rąbek świadomości, niekiedy słyszy się coś, a niekiedy nic. Czy taki jest stan Lamberta? Nie wiemy. Lekarze też nie wiedzą, bo mogą obserwować go z zewnątrz, ale nie mają pojęcia, co czuje, co się z nim dzieje, jak i czy cokolwiek odczuwa. Nic. Zero. Ten poziom wczucia jest dla nas niedostępny.

Nie jest też argumentem to, że nikt z nas pewnie nie chciałby żyć w takim stanie, że nie wyobrażamy sobie samych siebie w takiej sytuacji. Nie jest, bo nie my jesteśmy w takim stanie. A wyobraźnie nie jest elementem analizy moralnej. To, że sobie czegoś nie wyobrażam nie oznacza, że tego nie doświadczę. To, że nie wyobrażam sobie, że mógłby chcieć istnieć w takim stanie nie oznacza, że gdy się w nim znajdę, to nie będę pragnął żyć, a nie umrzeć. Vincent Lambert też, a wskazuje na to, choćby fakt, jak mocno walczył jego organizm o to, by nie umrzeć, gdy był już wcześniej głodzony, chce żyć. I Ty i ja pewnie też byśmy chcieli. Pragnienie życia jest nam bowiem właściwe.

Jeśli coś w tej sprawie przeraża to fakt, że udało się przekonać opinię publiczną do tezy, że karmienie i pojenie jest terapią, że uznaje się, że argument z mojej wyobraźni może być argumentem za zabiciem kogoś i wreszcie, że medycyna osuwa się w odmęt techniki bez etyki. Tak to właśnie trzeba nazwać. Istotnym elementem etosu zawodu lekarza jest pogodzenie się z tym, że czasem pomóc się nie da, że niekiedy można tylko karmić i poić, i patrzeć żyje w stanie, który jest trudny i dramatyczny. Ale we współczesną technicyzację medycyny wpisany jest kult sukcesu. Gdy go nie ma chce się zakończyć życie pacjenta, by nie przypominał on, że medycyna nie jest rozwiązaniem wszystkich problemów, a lekarze nie są bogami. Smutne to wszystko.

A na koniec warto przypomnieć jeszcze dokument sprzed wielu wieków. Pogański, a nie chrześcijański. „Nikomu, nawet na żądanie, nie podam śmiercionośnej trucizny, ani nikomu nie będę jej doradzał” - głosił pogański mędrzec, który - jak sądzę - zgodziłby się także z tym, że głodzenie kogokolwiek nie jest godne zawodu lekarza. Od zagładzania byli inni. Tego dnia warto polecić Vincenta Lamberta i jego rodzinę św. Maksymilianowi Marii Kolbemu. On, tak jak Lambert, umierał z głodu. Tyle, że nie w szpitalu, a w obozie koncentracyjnym Auschwitz.

Tomasz Terlikowski @ Facebook