To nie arogancja prezydenta Francji jest dla nas groźna, tylko cel jaki sobie stawia. Emmanuel Macron wybrał się w podróż po Europie Środkowej z krucjatą równania płac pracowników delegowanych z francuskimi pracownikami. Ale prawdziwą  stawką jest kształt przyszłej Europy, w której Paryż nie przewidział dla nas miejsca.

Macron w swojej podróży ominął Polskę nie dlatego, że szczególnie nie lubi Polaków. Po prostu wiedział, że niczego tu nie wskóra. Zarówno bułgarskie jak i rumuńskie firmy mają śladowe ilości delegowanych pracowników. Z rozmaitych względów. Po pierwsze, ich firmy są na innym etapie rozwoju, a po drugie, ich pracownicy wciąż są na etapie przenoszenia się na Zachód na stałe. Polska pod względem delegowanych pracowników znajduje się na niekwestionowanym pierwszym miejscu. W skali całej Europy to jest 460 tysięcy osób (dane Eurostatu) na 2,05 miliona wszystkich delegowanych pracowników w UE. Słowacja deleguje 96 tysięcy pracowników. To sporo zważywszy, że z Rumunii delegowanych jest 48 tysięcy, z Czech 40 tysięcy a z Bułgarii - 17 tysięcy. Wszystkie kraje, z  których rządami Macron się spotka, łącznie delegują 258 tysięcy pracowników (razem z Austrią). Czyli niemal dwa razy mniej niż Polska.

Macron doskonale wie, że żaden polski rząd nie mógłby poprzeć jego propozycji. I nie ma to nic wspólnego z demokracją, wolnością ani sądownictwem. Dyrektywa po prostu spowoduje, że Polacy bez języka, bez francuskiego doświadczenia i kontaktów nie będą już tak atrakcyjni dla francuskich pracodawców, a polskie firmy nie będą w stanie konkurować z uznanymi francuskimi korporacjami. 

Z tych samych powodów dla których nie pojawił się w Polsce, Macron ominął Słowenię, która deleguje 144 tysięcy pracowników. Z tej liczby blisko połowa ląduje we Francji. Dla 2 mln obywateli Słowenii  jest to jedno z ważniejszych źródeł dochodu. Mała szansa, żeby Macron zdobył poparcie rządu, skądinąd pro-unijnego Miro Cerara. Macron zasadził się na państwa, dla których delegowani pracownicy nie są aż tak istotni. Te z kolei widząc jak bardzo Francji zależy na nowych regulacjach, chętnie przystąpiły do negocjacji. Kto by przepuścił okazję sprzedania drogo czegoś co nie ma dla niego większego znaczenia?

Prezydent Francji dodatkowo unurzał swoją krucjatę w ideologicznym sosie. Zaatakował polski rząd, zlewając w jedną narrację sprawę pracowników delegowanych i rzekome ograniczanie demokracji. Opozycja w kraju z radością podchwyciła wątek polityczny, co na pewno było na rękę Macronowi. Odwróciło uwagę od istoty problemu, pozwoliło mu wystąpić w roli bojownika o wolność i praworządność. Podobnie było poprzednim razem, kiedy Macron atakował Whirpool za przenoszenie zakładów do Polski. Też przykrył to dydaktyczno-politycznym smrodkiem.

Istotą sporu nie jest jednak ani demokracja ani nawet pracownicy delegowani...

Czytaj dalej na łamach ,,Warsaw Enterprise Institute''