Fronda.pl: Co my właściwie świętujemy? Czym jest Boże Narodzenie?

Daniel Wojda SJ: Można powiedzieć, że każdy świętuje w tym wszystkim trochę coś innego. Warto pamiętać, że samo Boże Narodzenie nie jest najważniejszym świętem w chrześcijaństwie. Ono jest świętem bardzo ważnym, można powiedzieć trzecim co do ważności, ale nie najważniejszym. Pierwsze na pewno jest Zmartwychwstanie. To jest coś najważniejszego dla chrześcijan. Drugim jest doświadczenie Ducha Świętego w świętowaniu Pięćdziesiątnicy. Trzecim jest właśnie Boże Narodzenie, czyli przyjście Boga do człowieka.

Na to przyjście w różny sposób przygotowywaliśmy się przez cały Adwent. Ostatnie tygodnie były czasem, w którym próbowaliśmy stać się ludźmi trochę lepszymi. Mieliśmy swoje postanowienia, próbowaliśmy walczyć z grzechem, stanąć bliżej Boga. Często jednak koniec Adwentu i Boże Narodzenie to w naszym życiu czas naznaczony pewną frustracją. Bo choć bardzo się staraliśmy, Adwent nie udał nam się tak, jak byśmy chcieli. Nie czujemy się przygotowani na przyjście Boga.

W starożytności, w świecie greckim, Bóg jako Absolut był kimś niedotykalnym, nieporuszalnym, niezmiennym. Wcielenie się Boga, przyjęcie przez Niego ciała człowieka, było czymś zupełnie niewyobrażalnym. Bóg przez swoje wcielenie niejako stał się kimś „gorszym” niż jest. O tym naucza św. Paweł pisząc, że Jezus „nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem”.

Warto tu zobaczyć ten duchowy wymiar świąt, który pokazuje nam, że Bóg jest chętny, aby przyjść również do tych rzeczywistości, które są w nas niedoskonałe i nie tak wspaniałe, jakbyśmy sami tego chcieli. Jeśli przyjmiemy, że wciąż jest w nas jeszcze coś grzesznego, ale nie zmienia to naszej wartości w oczach Boga, możemy otwierać się na zmianę. To jest droga, w której cały czas mogę zbliżać się do Boga.

Często jest jednak tak, że nie mając doświadczenia dobroci Boga, który jest łaskawy mimo naszej niedoskonałości, i widząc w sobie tę niedoskonałość, dochodzimy do momentu, w którym nie jesteśmy już w stanie znieść tego, że jest w nas coś złego. Wówczas dochodzi w człowieku do pewnego „przekręcenia”. Mówimy sobie, że tak jest dobrze, że tak musi być i wynosimy niejako na piedestał to zło, ten grzech.

Tymczasem Bóg chce do nas przyjść mimo grzechu i bałaganu w naszym życiu?

Dokładnie tak. Pan Bóg przychodzi do człowieka również w rzeczywistości grzechu. W nas jest mocne przekonanie, że Bóg przychodzi, kiedy jesteśmy „wyczyszczeni”. Wydaje nam się, że dopiero gdy jesteśmy po spowiedzi, bez grzechu, to wtedy On przychodzi. Owszem, to jest prawda. Praca nad sobą jest bardzo ważnym wysiłkiem. Jednak stawiając sprawę radykalnie, będąc przekonanym, że Bóg przychodzi tylko, gdy jesteśmy idealni, zamykamy się na doświadczenie przyjścia Pana Boga w dokładnie taki sam sposób, w jaki na to doświadczenie zamknięty był świat Żydów.

Wydaje mi się, że właśnie to świętujemy w Boże Narodzenie, że mimo naszej niegotowości, Bóg postanawia przyjść i jest z nami.

Wydaje się, że dziś świat coraz bardziej nie chce pamiętać, skąd wzięły się te święta. Coraz bardziej, świadomie lub nie, odrywamy od Świąt Bożego Narodzenia samego Boga, to wszystko, co w tych świętach kojarzy się z chrześcijaństwem. W ostatnim czasie obserwujemy już nie tylko próbę odarcia świąt z ich religijnego wymiaru, ale przy okazji świąt próbuje się religię wyśmiać, wykpić. Słyszymy „proaborcyjne kolędy”, kawiarnie sprzedają wigilijne opłatki z błyskawicą… W jaki sposób ludzie wierzący powinni odpowiadać na te ataki, aby z jednej strony broniąc swoich świętości, z drugiej strony nie przyjmować postawy faryzejskiej?

To jest bardzo dobre pytanie, ale ja szczerze mówiąc nie potrafię na nie odpowiedzieć. Pamiętam rozmowę z jednym z moich przełożonych, który mówił mi, że chodząc po Warszawie i widząc wymalowane błyskawice na kościołach, a potem widząc te same błyskawice wystawione w oknach domów, ma ochotę wziąć spray i wymalować te domy. Byłoby wtedy jeden do jednego. Ale zamiast tego chodzi i mówi różaniec za te osoby. I to jest moja odpowiedź.

Mam w sobie taką niejasność, jaką postawę należy tutaj zająć. Jest poczucie ogromnej niesprawiedliwości, bo łatwo jest teraz atakować Kościół za wartości. Polska się zmienia jako kraj. Wcześniej był to kraj bardzo mocno związany z wartościami chrześcijańskimi, dziś powstaje coraz większy ruch oporu wobec tych wartości. Prowadzę kanał z medytacjami „Pogłębiarka”. Kiedy pojawiła się ta cała sytuacja związana z protestami, zastanawiałem się, jaką zająć postawę na tym kanale. Czy wypowiadać się bardzo stanowczo, wojowniczo, czy jednak tego nie robić. Przyjrzałem się więc temu, jakich mam tam ludzi. Część z nich to osoby bardzo religijne i wierzące, ale są też takie, które dopiero zaczynają szukać Boga i po wielu latach odejścia od Kościoła zdecydowały się na rozważanie z nami Pisma Świętego, bo odpowiada im ta forma. Wiedziałem, że w tej sytuacji ostre postawienie sprawy doprowadzi do tego, że ci ludzie odpadną. Dlatego jestem bliższy temu, aby raczej pomóc zrobić człowiekowi krok w przód, niezależnie od tego, gdzie jest. Aby bez względu na to, czy jest blisko czy daleko od Kościoła, choć trochę zbliżył się do Chrystusa. Przyjąłem taką opcję.

Kościół, ludzie wierzący, powinni wyjść do tych osób, które dziś manifestują na ulicach?

Żeby z kimś rozmawiać, ten ktoś musi być gotowy na rozmowę. Dziś mało jest w tych wszystkich sytuacjach chęci dialogu, chęci przekonywania i słuchania. Było wielu księży, którzy wychodzili do protestujących ludzi, ale trudno jest rozmawiać z rozwścieczonym tłumem. Dlatego ja podchodzę do tej sprawy bardzo duszpastersko. To, co można dziś zrobić, to konkretnej osobie pomóc zrobić krok do przodu.

Podobnie jak kilka miesięcy temu Wielkanoc, te święta są trochę inne od poprzednich. Wiele osób musiało zrezygnować z pójścia do kościoła. Świętujemy w mniejszych gronach. Czego mogą nauczyć nas święta przeżywane w czasie pandemii?

Tutaj znowu odniosę się do doświadczenia z „Pogłębiarką”. W czasie pierwszego lockdownu organizowaliśmy transmisje Mszy świętych i adoracji. Wiedzieliśmy, że dla ludzi, którzy chcą być na Mszy świętej, a nie mogą, jest to ogromnie trudne doświadczenie. Zadbaliśmy wtedy o to, aby zrobić przy transmitowaniu Mszy bardziej intymną atmosferę. Zrobiliśmy to w ten sposób, że kamera ustawiona bardzo blisko ołtarza, z góry pokazywała dokładnie co się na nim dzieje. Było widać ręce księdza, kielich, hostię, patenę. To wszystko, co w normalnym przeżywaniu Mszy świętej może być czasem niedostrzegalne, tutaj było bardzo widoczne. Całość była tak przygotowana, że człowiek oglądający transmisję czuł się uczestnikiem, był w tej malutkiej kaplicy.

Dostałem wówczas mnóstwo wiadomości od osób, które chciały w niedzielę uczestniczyć w tej transmisji, ale później włączały ją jeszcze w ciągu tygodnia, bo tak bardzo zbliżało ich to do Boga. Dzięki tej przestrzeni ciszy, dzięki temu, że wszystko było bardzo widoczne, również dzięki dobrym kazaniom księży sprawujących te Eucharystie, ci ludzie mieli poczucie, że jeszcze bardziej zbliżyli się do Chrystusa.

Nie chcę powiedzieć teraz, że dzieją się takie wspaniałe rzeczy i dobrze jest, że mamy taką sytuację. Natomiast jesteśmy skazani na to, co się dzieje. Praktyka tej transmisji pokazuje, że mimo całej trudności i strat związanych z tą sytuacją, przy odpowiednim wysiłku, można osiągnąć coś więcej.

Rzeczywiście, w przeżywaniu naszej religijności, przez sanitarne obostrzenia często mieliśmy okazję na docenienie czegoś, co do tej pory wydawało nam się oczywiste. W wymiarze naszych rodzinnych relacji również jest coś, co dzięki pandemii i zamknięciu w domach możemy zyskać? Mamy okazję na dostrzeżenie czegoś, co w normalnych warunkach nam umykało?

Pamiętam święta w mojej rodzinie, kiedy my się bardzo rozjeżdżaliśmy. Byliśmy trochę tu, trochę tam. Ja później spotykałem się ze znajomymi. Te święta były przez to mało intymne, pozbawione takiego bliskiego kontaktu. Sytuacja w jakiej się teraz znaleźliśmy, kiedy spędzamy święta tylko z najbliższymi, jest dobrą okazją, aby właśnie pobyć ze sobą w rodzinie w bardziej intymnej atmosferze, spróbować otworzyć się na szczere rozmowy.

W tym roku będziemy pozbawieni również wizyt duszpasterskich. Tracimy coś istotnego?

Dla niektórych osób kolęda miała bardzo ważne znaczenie. Są też osoby praktykujące, które nie przyjmowały kolędy, ponieważ nie czuły, aby to im coś dawało. Chodząc po kolędzie w Warszawie widziałem też, że wiele osób chciało przyjąć księdza, ale w tym czasie byli w pracy i często po prostu nie udawało im się zdążyć. Dlatego do kolędy bym się bardzo mocno nie przywiązywał. Osoby związane z Kościołem będą z nim związane nawet bez kolędy.

Kolęda była jednak jakąś okazją do spotkania księdza z osobami niewierzącymi i głoszenia im Ewangelii. W jaki sposób teraz wyjść do takich osób z Dobrą Nowiną o Bogu, który narodził się jako człowiek?

Nie spotkałem się nigdy z sytuacją, żeby przyjęła mnie po kolędzie osoba niewierząca. Jeden raz spotkałem się na kolędzie z osobą niewierzącą w rodzinie, w której żona była wierząca, a niewierzący mąż uczestniczył w tym spotkaniu z szacunku do wartości ważnych dla swojej żony. Osoby niewierzące jednak po prostu dziękują za wizytę i nie przyjmują księdza.

Mam tutaj inną refleksję. Dwadzieścia lat temu bycie księdzem wiązało się z pewnym prestiżem. Dziś być księdzem, to być osobą z zasady podejrzaną. Podejrzaną o bycie w jakiś dziwnych układach, o podwójne życie seksualne, o bycie zwyczajnie nieuczciwą osobą. Taka osoba w rozmowie z ludźmi niewierzącymi na temat wyższych potrzeb, na temat wiary i Boga, jest zupełnie niewiarygodna.

Dlatego w dotarciu do ludzi niewierzących jedyną drogą jest dziś świadectwo wierzących z ich otoczenia, którzy swoim życiem pokazują wartości, jakimi żyją. Sam przed wstąpieniem do zakonu miałem dużo więcej okazji do rozmowy z osobami niewierzącymi na temat wiary. Od kiedy wstąpiłem do zakonu takich rozmów zdarza się mniej. Największe znaczenie w dotarciu do osób niewierzących ma więc dziś świadectwo świeckich katolików.

Przestrzenią do duchowej formacji staje się również Internet. Mówił Brat o „Pogłębiarce”. Wkrótce ma też ruszyć nowy projekt.  

Od pięciu lat prowadzę w Internecie medytacje ignacjańskie. One odbywają się raz w tygodniu, w niedziele. W Adwencie zrobiliśmy znacznie krótsze, 15. minutowe, ale codzienne medytacje dla mężczyzn. Zobaczyliśmy, że ta forma cieszy się dużą popularnością, dlatego postanowiliśmy przygotować aplikację, która codziennie dostarczy krótką, ale głęboką medytację nad Pismem Świętym. Medytację, która pozwoli człowiekowi po jakimś czasie popchnąć w swoim życiu pewne sprawy do przodu. My często mamy tak, że wiele lat zmagamy się z jednym tematem, bo w szukaniu odpowiedzi brakuje nam skutecznych metod. Taką metodą jest umiejętne wpatrywanie się w Słowo Boże i w samego siebie w perspektywie tego Słowa, co dzięki tej aplikacji chcemy umożliwić. Z projektem ruszymy w ciągu kilku pierwszych miesięcy nowego roku. Cały czas natomiast na kanale „Pogłębiarka” na YouTube można znaleźć przygotowywane przez nas medytacje.

 

Rozmawiał Karol Kubicki