Obecne wybory prezydenckie mają fundamentalne znaczenie, bo ewentualny wybór Rafała Trzaskowskiego poważnie ograniczy możliwości działania aktualnego rządu. Po prezydencie z totalnej opozycji można spodziewać się totalnej obstrukcji, bo trudno wierzyć w jego zapowiedzi obliczone na ściągnięcie głosów tzw. środka. Stawia to ważne pytania: Czy i dlaczego rząd ten zasługuje na to, by utrzymać jego dotychczasowe możliwości działania opierające się na współpracy z prezydentem? Albo mówiąc wprost: Czy ten prezydent, ten rząd i współpraca między nimi są dobre dla Polski?

 

Jeden obraz znaczy więcej niż tysiąc słów

Żeby  to ocenić pokażemy i przeanalizujemy dochody podatkowe (sumę ściąganych podatków) w latach 2000-2019. Jest przecież oczywiste, że zasobność skarbu państwa w decydujący sposób wpływa na siłę i możliwości działania tego państwa. Zilustrowanie dochodów podatkowych na przestrzeni lat 2000-2019 wykresem pozwoli dokonać takiej oceny niemal jednym rzutem oka. Możliwa również będzie prosta analiza ilościowa. Spójrzmy zatem na ilustrację 1. poniżej.

 

 

 

Ilustracja 1. Wykres dochodów podatkowych budżetu państwa w latach 2000-2019 (niebieska linia łamana) oraz jego analiza zgodnie z opisami na wykresie. Na podstawie danych dostępnych TUTAJ (za lata 2000-2017), TUTAJ (za rok 2018) i TUTAJ (za rok 2019 dane szacunkowe).

Niebieska linia łamana pokazuje wyraźnie dochody w poszczególnych latach i relacje między nimi.  Na pierwszy rzut oka widać ogromną różnicę między czasem rządów PiS, a innymi okresami. Dojście do władzy PiS (lata 2005-07 i 2015-19 zakreślone zielonymi prostokątami) za każdym razem  prowadzi do wzrostu dochodów państwa o dziesiątki miliardów złotych każdego roku - krzywa pnie się stromo pod górę. Podczas wszystkich innych rządów (lata 2000-2004 i 2008-2015) tempo wzrostu dochodów było kilkakrotnie niższe - krzywa jest dużo łagodniej nachylona.

Analiza ilościowa

Prosta analiza zobrazowana na wykresie pozwala w przybliżeniu ocenić różnicę jakości rządzenia. Rządy PO-PSL charakteryzuje czerwona prosta ukazująca typowy dla nich  przyrost dochodów (zauważmy, że mimo wahań, zawsze oscyluje wokół tej prostej. Dlatego przedłużenie (ekstrapolacja) tej linii pozwala na oszacowanie z dobrym prawdopodobieństwem jakich dochodów należałoby się spodziewać, gdyby po roku 2015 nadal rządziła koalicja PO-PSL. To zaś umożliwia oszacowanie różnicy między rządami PiS a PO-PSL.

Łagodne nachylenie czerwonej prostej oddaje stan skarbu państwa i wynikające z niego możliwości. Najlepiej opisał ten stan Jacek Rostowski,  przez ponad 6 lat minister finansów  rządu PO-PSL.  21 października 2015 r. (TUTAJ) niecały miesiąc przed dojściem PiS do władzy Rostowski zapowiedział, że jeśli PiS zrealizuje swoje obietnice (z 500+ na czele) to doprowadzi do katastrofy, bo  pieniędzy nie ma i w ciągu czterech najbliższych lat nie będzie. I tych pieniędzy faktycznie nie było, mimo niedawnego "skoku" na 130 mld z OFE w lutym 2014 r.

Okazało się jednak, że wbrew zapewnieniom Rostowskiego, PiS zrealizował swoje obietnice i nie tylko nie doszło do katastrofy, ale osiągnięto bezprecedensowe zmniejszenie deficytu budżetowego. Rzetelne ściąganie podatków dodało w latach  2017-18-19 do budżetu ogromne kwoty (na wykresie powyżej czerwonej prostej): 42,9 + 71,183,1, czyli razem o  197,1 mld zł więcej niż należało się spodziewać po koalicji PO-PSL (czerwona prosta). Procentowo było to w kolejnych latach o 15,7 ; 25,5 i 29,3% więcej. To naprawdę szokująco wysoki zastrzyk do budżetu poszerzający wiele dotąd ograniczonych lub zamkniętych możliwości. Trzeba podkreślić, że odbyło się to bez zmiany stóp podatkowych. Po prostu ściągnięto podatki od tych, którzy dotąd ich nie płacili i zwalali koszty utrzymania państwa na uczciwych podatników.

Jeszcze jedna bardzo ważna sprawa: budżet bieżącego, 2020 roku planowano zamknąć bez deficytu, a dotychczasowe dokonania kazały uznać te plany i zapowiedzi jako w pełni wiarygodne. Byłaby to sytuacja bezprecedensowa w III RP i kolejny ważny fakt świadczący o jakości rządzenia. Niestety spowolnienie gospodarcze z powodu epidemii koronawirusa pokrzyżowało te plany. Jednak wypracowany dobry stan budżetu niewątpliwie pomógł zamortyzować ten gospodarczy wstrząs.

Znaczący powrót do "normy Rostowskiego"

W krzywej dochodów  na uwagę zasługują nie tylko jej "stromizny". Uderzające jest również to, jak szybko nastąpiło wypłaszczenie  krzywej dochodów po stromiźnie pierwszych rządów PiS (2005-2007). Ten spektakularny efekt to oczywiście "zasługa" rządów PO i PSL, za których dochody budżetowe rosły według "normy Rostowskiego", według której pieniędzy nie ma i nie będzie. Symptomatyczne, że podobny "umiarkowany" wzrost dochodów charakteryzuje wszystkie rządy poza PiS.  "Norma Rostowskiego" to po prostu norma III RP.  Dlatego po powrocie PO do władzy można się spodziewać jej przywrócenia.

Jedenaście autostrad A1

Warto uzmysłowić sobie, co właściwie są warte te odzyskane, niewyobrażalne dla przeciętnego człowieka kwoty. W tym celu  sięgnijmy po przykład autostrady A1, biegnącej przez całą Polskę od Gdańska do granicy z Czechami. Według informacji z Wikipedii (TUTAJ), zbudowanie już gotowych odcinków liczących łącznie 504,2 km, kosztowało 14,77 mld zł. Pozostałe, będące w budowie odcinki liczą 80,4 km (13,75% całości) i mają kosztować 2,84 mld zł. Tak więc koszt 584 km w całości gotowej autostrady ma wynieść 17,6 mld zł. Z powyższej analizy wynika więc, że w ciągu około 4 lat, w których miało nie być szans na żadne dodatkowe pieniądze, znaleziono 197, 1 mld zł, czyli tyle, żeby zbudować ponad jedenaście autostrad A1 (197,1 : 17,6 = 11,2) i to bez żadnych dodatkowych dofinansowań.

Znając pokrętną argumentację totalnej opozycji trzeba być może z góry odpowiedzieć na możliwe prowokacyjne pseudo argumenty, że PiS ściągnął te pieniądze, żeby się nakraść. Cóż, po pierwsze każdy mierzy swoją miarą (np. Beaty Sawickiej), ale jest i bardziej merytoryczna odpowiedź na takie podejście. Fundamentem demokracji jest zasada, że każdemu rządowi trzeba patrzeć na ręce, jednak pieniędzy, które trafiły do budżetu, można z lepszym lub gorszym skutkiem pilnować. Tych, które do niego nie wpłynęły, można jedynie szukać jak wiatru w polu. To co Polska straciła za rządów PO-PSL jest już nie do odzyskania.

Inne dane

Przedstawione wyżej dane pokazują druzgocącą różnicę w jakości rządzenia na korzyść PiS, zwłaszcza, że inne dane na zakończenie 2019 r. przedstawiają się co najmniej nieźle. Deficyt budżetowy zmniejszył się do najniższego poziomu w ostatnim dwudziestoleciu. Zadłużenie skarbu nieznacznie wzrosło, ale zmalało w odniesieniu do PKB (taka miara pokazuje faktyczne obciążenie jakie ono stanowi i jest powszechnie przyjmowaną normą). Praktycznie ustabilizował się dług sektora instytucji rządowych i samorządowych (patrz TUTAJ), co znowu oznacza spadek w stosunku do PKB.  Bezrobocie prawie cały  czas spadało, osiągając nieosiągalny od dziesiątków lat niski poziom ok 5% (TUTAJ),  a PKB był dość wysoki, wyższy niż za rządów PO-PSL. Nawet jeśli przyjmiemy, że koniunktura zupełnie nie zależy od rządu, oznacza to przynajmniej tyle, że w żadnym razie nie mogło być mowy o żadnej katastrofie gospodarczej. Przeciwnie: gospodarka miała się lepiej.

Żeby nie być gołosłownym również przedstawmy kilka z tych parametrów na tle okresów minionych rządów. Dokonując własnej oceny trzeba pamiętać, że każdy rząd przejmuje schedę po poprzednikach i dopiero po jakimś czasie widać owoce jego własnej pracy.

Jeśli ktoś nie trawi gospodarczych wykresów, niech je pominie, ale powtórzę: także w przypadku tych wykresów jeden obraz znaczy więcej niż tysiąc słów.

Ilustracja 2. Deficyt budżetowy w latach 2000 -2019 na podstawie sprawozdań z wykonania budżetu dostępnych TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ. Zauważmy, że za każdym razem kiedy PiS dochodzi do władzy następuje ogromne zmniejszenie deficytu budżetowego. Dla ścisłości: nie wiadomo na ile zmniejszony deficyt w 2005 r. jest zasługą poprzedniego rządu, a na ile dwumiesięcznych rządów PiS i faktu, że to one zamykały ten rok. Podobnie można zastanawiać się nad faktem, że rząd PO-PSL zmniejszonym deficytem zamykał rok 2007 po półtoramiesięcznych rządach (od 16.11.2007) przejętych po PiS. Jednak już w 2008 deficyt był zdecydowanie większy i nigdy za rządów PO-PSL nie zszedł poniżej 24 mld zł i to mimo "skoku na OFE" rządu PO-PSL w lutym 2014 (choć widać spadek deficytu w tym roku).

 

Ilustracja 3. Zadłużenie skarbu państwa na 31 grudnia każdego roku w latach 2002 – 2019 na podstawie biuletynów dostępnych TUTAJ. Jak widać po opanowaniu sytuacji budżetowej po 2016 r. zadłużenie rośnie minimalnie, zaś w stosunku do PKB nawet maleje (patrz TUTAJ).

Ilustracja 4. Roczny wzrost produktu krajowego brutto Polski w latach 2003 - 2009, źródło TUTAJ oraz TUTAJ. Zauważmy, że dojściu do władzy PiS towarzyszy wyższy wzrost pkb. Trudno twierdzić, że koniunktura zupełnie nie zależy od rządu, ale nawet jeśli tak uważamy, to pozostaje oczywisty fakt, że w żadnym razie nie ma mowy o żadnej gospodarczej katastrofie. Przeciwnie: gospodarka ma się lepiej. Zauważmy też, że porównanie tego wykresu z ilustracją 1. pokazuje, że za rządów PO-PSL rosnący pkb (niezły poziom 4,3% w 2011) tylko nieznacznie wpływał na wzrost dochodów podatkowych. Za rządów PiS, w 2019 r. uzyskano wyższe dochody podatkowe niż w 2018, mimo że wzrost pkb był niższy, co oznacza, że był to ewidentnie efekt skuteczności działania państwa.

Finanse to nie wszystko

 A przecież do spektakularnego sukcesu w ściąganiu podatków trzeba dodać kilka posunięć obecnej władzy o fundamentalnie strategicznym znaczeniu dla Polski. Zapowiadane na październik 2022 r. uruchomienie budowanego obecnie gazociągu Baltic Pipe całkowicie uniezależni Polskę od dostaw gazu z Rosji, która negocjacje z uzależnionymi od siebie kontrahentami (jak Ukraina czy Białoruś) zaczyna od "wykręcenia ręki" czyli szantażu zakręceniem kurka. Do niedawna Polska była takim uzależnionym kontrahentem, ponieważ projekt Baltic Pipe, który powstał jeszcze w 1999 r. leżał zamrożony przez rządy SLD i PO-PSL. Można domniemywać dlaczego ta tak korzystna dla Polski, a niekorzystna dla Rosji inwestycja została na tyle lat wstrzymana. Znaczące jest milczenie panujące po stronie opozycji w kwestii Baltic Pipe. Krytyka aż nadto śmierdziałoby prokremlowską propagandą, najmniejsza wzmianka pokazywałaby, że to praktycznie wyłączna zasługa PiS (co jest faktem) osiągnięta przeciw siłom III RP.

 Centralny Port Komunikacyjny może się niesłychanie przysłużyć polskim interesom, wykorzystując centralne położenia Polski w Europie i znacząco zmieniając komunikacyjną geografię Polski oraz całego kontynentu. Zastanawiająca (albo raczej znacząca) jest krytyka tego projektu, zwłaszcza wobec już dawno opracowanych pozytywnych ekspertyz sprzed kilku lat. Można się spodziewać, że PO opóźniłaby i rozmyła ten projekt, tak jak Baltic Pipe.  Podobną do CPK funkcję dla wschodnich rejonów Polski może  spełnić realizowana obecnie Via Carpatia. Przekop mierzei Wiślanej da nam realny port morski uniezależniony od rosyjskich dyspozycji i nacisków. Jego krytyka jest równie znacząca.

 Koniecznie trzeba wspomnieć o tak często poddawanym druzgocącej krytyce programie 500+, który tak znacząco wsparł polskie rodziny i dzieci. Krytykę taką często uprawiają ci sami ludzie, którzy nie sprzeciwiają się dofinansowaniu niezliczonych inwestycji i projektów z najrozmaitszych dziedzin (nierzadko o wątpliwej użyteczności). Bardzo wielu z nich jest beneficjentami, czasem całe życie, takich właśnie inwestycji i projektów. Zastanawiające i znamienne jest to, że tak zażarcie sprzeciwiają się inwestycji w projekt pod nazwą "człowiek" i "rodzina".

Wypalę żelazem to co zrobił PiS

 Może więc znalazłoby się co najmniej kilka rzeczy, za które obiektywnie należałoby ten rząd pochwalić. Nic z tych rzeczy. Właśnie na ten rząd, który odzyskał dla Polski 200 miliardów zł i realizuje niezwykle cenne strategiczne projekty spada niewyobrażalna fala oszczerstw, pogardy i hejtu. Na jego wyborców również. Przytoczę samych tylko polityków oraz dwóch profesorów - politologii i prawa, bo na cytaty z celebrytów nie starczy miejsca.

 Grzegorz Schetyna nazwał rządy PiS pisowską szarańczą (TUTAJ), Jacek Jaśkowiak brunatną hołotą (TUTAJ), Leszek Balcerowicz rakiem (TUTAJ) lub zarazą, a Dariusz Rosati debilami (TUTAJ). Włodzimierz Cimoszewicz wezwał żeby wyrzucić PiS na śmietnik (TUTAJ), a Władysław Frasyniuk żeby jebać Pisiora! (TUTAJ) w odniesieniu do pezetpeerowskiej szmaty, jak określił Stanisława Piotrowicza. Magdalena Adamowicz powiedziała, że antypolski jest rząd, który zdradził polską rację stanu (TUTAJ). Dlatego Wojciech Sadurski już grozi, że PiS trzeba będzie zdelegalizować (TUTAJ), zaś co do Andrzeja Dudy jedno jest pewne: będzie siedział (TUTAJ). A Rafał Trzaskowski już zapowiada, że wypali żelazem to co zrobił PiS (TUTAJ).

 Kto na taki rząd i na takiego prezydenta głosuje? Tylko ludzie o niskim  rozumieniu dobra wspólnego, którzy nie mają kwalifikacji obywatelskich, i w ogóle nie są obywatelami wysokiej jakości - stwierdza socjolog Radosław Markowski o wyborcach PiS (TUTAJ). Właściwie w ogóle nie ma obywatelskiego społeczeństwa w Polsce, bo gdyby było, to ludzie zmietliby [tę władzę] w ciągu tygodnia (TUTAJ). Wszystko dlatego, że elektorat PiS nie korzysta z Internetu, jedynym  źródłem informacji ... jest (dla niego) tzw. Telewizja Publiczna i nie ma szansy zweryfikować tych informacji - wyjaśnia Małgorzata Kidawa-Błońska (TUTAJ). Na zalew oszczerstw, pogardy, jadu i hejtu womitowanych przez tzw. celebrytów, w tym tzw. ludzi "kultury" na PiS i jego wyborców nie ma tu miejsca. Starczyłoby ich na bardzo długi osobny artykuł.

 W przestrzeni publicznej ów anty-PiSowski hejt przybiera nie tylko skrajne formy, jak TUTAJ, ale prowadzi do bandytyzmu w postaci podpaleń (patrz TUTAJ, TUTAJTUTAJ). Podejrzany zeznał, że frustrowała go praca, ale wyrażał  to pisząc na ścianach domów swoich ofiar "PiS-dy".

Choć dysproporcja hejtu po obu stronach jest gigantyczna, to jednak mające przewagę media sprzyjające opozycji przedstawiają ten zalew hejtu jako zrównoważony, np. rozdymając do niebotycznych rozmiarów ostre słowa Jarosława Kaczyńskiego, kiedyś o "kanaliach", ostatnio o "chamskiej hołocie". Najczęściej pomijają lub pomniejszają faktycznie wyjątkowo chamskie i perfidne słowa "zadzwoń do brata", którymi go sprowokowano (TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ). Najwyraźniej powinien był tym chamom i kanaliom powiedzieć "dziękuję, że przypomnieliście mi Państwo o moim śp. bracie" (sarkazm).

Hejt i oszczerstwa to jedyne co im zostało

 Faktem jest, że oszczerstwa i hejt to jedyne co im zostało, a sukcesy rządu PiS w porządkowaniu i zapełnianiu skarbu państwa to dla totalnej opozycji największy problem. Łatwiej przemilczeć Baltic Pipe albo otumanić ludzi, że CPK i przekop Mierzei Wiślanej są głupie i niepotrzebne, niż wmówić im, że lepiej jest mieć mniej pieniędzy niż więcej. Już z bajek dzieci wiedzą, że dobry był taki król, którego skarb był pełny, a tu wmawia się im, że rząd, który uzyskał 200 mld więcej to najgorsze zło!

 Dlatego Leszek Balcerowicz przyciśnięty przez dziennikarza (TUTAJ)  uwagą, że deficyt budżetowy maleje, wykręca się oszukańczo, że to manipulacja, bo naprawdę liczy się całość [która] nazywa się finanse publiczne. I z tego jesteśmy rozliczani przez inwestorów, przez UE, i deficyt całości finansów publicznych, (...) wynosi 2 proc. całości [ i ] jest jednym z największych w UE.

 Sprawdźmy. Owe finanse publiczne to suma finansów państwa i samorządu terytorialnego. Informację o ich łącznym deficycie można znaleźć TUTAJ. Z tej właśnie strony pochodzi wykres przedstawiony na ilustracji 5.:

Ilustracja 5. Redukcja deficytu sektora publicznego, tj.  instytucji rządowych i samorządowych łącznie. Źródło: TUTAJ.

 Wykres pokazuje, że deficyt sektora publicznego bardzo szybko malał do nie notowanego w historii poziomu. To skądinąd logiczne, że maleje suma dwóch składników, kiedy jeden z nich (deficyt budżetu państwa) tak drastycznie maleje. Szczegóły dotyczące sektora samorządowego pomijamy z braku miejsca.

 Wypowiedź Balcerowicza miała miejsce 19.10.2018 r., kiedy rok 2017 został dawno zamknięty deficytem 1,5%. Balcerowicz mówi jednak o 2% deficytu i Oczywiście nie wspomina o jego wyraźnym spadku. Fake news w postaci fałszywych danych to jedyna brzytwa, której może się chwycić "ekspert nad ekspertami", ekonomiczny super-guru, kiedy tonie ze swoją oszczerczą i hejterską narracją.

 Dodajmy, że rząd za opublikowane oficjalnie dane (jak wykres powyżej) ponosi odpowiedzialność; opozycja rozszarpałaby go za ewentualne błędy. Natomiast Balcerowicz może pleść dowolne bzdury bez żadnej odpowiedzialności. Zachowuje jednak pewność siebie i ma do niej podstawy: wiadomo, że gros jego odbiorców będzie te fake-newsy spijać z ust swojego bożyszcza jak objawioną prawdę, utwierdzając się w przekonaniu, że PiS to samo zło.

Goebbelsowskie powtarzanie kłamstwa o łamaniu Konstytucji

 Podobnie kłamliwe są powtarzane po tysiąckroć zarzuty o łamaniu Konstytucji przez obecną większość parlamentarną, co ma być rzekomą podstawą krytyki obecnej władzy.

 Kompletna bzdura. W rzeczywistości to Sąd Najwyższy bezczelnie łamie Konstytucję i oszukuje obywateli. Wystarczy przeczytać kilka linijek Konstytucji, żeby się o tym przekonać, co zostało pokazane TUTAJ i TUTAJ (choć temat tam nie został wyczerpany i wymaga kontynuacji). Te same kłamstwa po goebbelsowsku powtarza totalna opozycja.

 Wielkim błędem Zjednoczonej Prawicy i sprzyjających jej mediów było i pozostało ignorowanie tych oskarżeń, które powinny były być wielokrotnie, systematycznie i merytorycznie kontrowane (jeszcze dziś 22.06.2020 słyszałem tego kolejny przykład). Niestety, oskarżenia te pozostawione bez sprzeciwu i polemiki zapewne zasiewały w wielu umysłach przekonanie, że to prawda, albo przynajmniej, że coś jest na rzeczy.

PiS czyli samo zło

 Rzeczywiście. Tylko antypolski rząd, rak, zaraza, brunatna hołota i pisowska szarańcza mogła zdradzić polską rację stanu odzyskując 200 miliardów dla budżetu, zrównoważyć go, powstrzymać wzrost zadłużenia i mozolną wieloletnią pracą osiągnąć niezależność gazową od Rosji (uwaga! tu i dalej sarkazm). Natomiast racją stanu jest zrezygnować z CPK, bo lepsze będzie lotnisko w Berlinie (jak stwierdził Rafał Trzaskowski, info TUTAJ), i z przekopu mierzei Wiślanej, bo co złego jest w pytaniu Rosji o zgodę na rejs z Elbląga na Bałtyk? Przecież  gdyby natura chciała żeby tam był przekop, to by był, jak stwierdziła (już zupełnie serio) Małgorzata Kidawa-Błońska (TUTAJ) dając tym świadectwo wyjątkowej błyskotliwości. Pewnie mieszka w domu postawionym przez naturę. Może w dziupli? To oczywiście sarkazm.

 Zauważmy, że w tych ocenach nie ma miejsca na jakiekolwiek zniuansowanie, na uznanie jakiegokolwiek pozytywnego aspektu rządów PiS. Wszystko jest najgorsze i odrażające, debilne, godne pogardy. Nadaje się do wyrzucenia na śmietnik i wypalenia żelazem. Przekaz jest prosty: w tym co zrobił PiS nie ma absolutnie nic dobrego dla Polski i Polaków. PiS to samo zło. 

Mur berliński z hejtu i inwektyw

 Patrząc pod kątem taktyki, to zohydzanie PiS ma oczywisty cel, żeby zniechęcić, onieśmielić, zastraszyć i skłonić do zmiany poglądów zwolenników PiS (przynajmniej tych mniej zdecydowanych). Natomiast wśród osób obojętnych lub identyfikujących się z politycznym obozem PO ma stworzyć psychologiczną barierę nie do pokonania.  Żeby każda pozytywna myśl, każdy rzeczowy argument na korzyść PiS został natychmiast odrzucony przez myśl: "nie mogę tego uznać, bo wtedy wszystkie te epitety zaczną się odnosić do mnie. Przecież nie mogę się z tymi potworami z PiS utożsamić". Można to nazwać psychologicznym "murem berlińskim" uniemożliwiającym przekroczenie granic i opuszczenie tej "szlachetnej, światłej i postępowej formacji" która do utrzymania spójności w swoich szeregach odwołuje się do najplugawszych metod.

Wszystkie ręce na pokładzie się liczą, żeby zatrzymać PiS - mówi wiceszef PO Tomasz Siemoniak (TUTAJ). To często powtarzane frazy (o rękach na pokład i o zatrzymaniu PiS), bo pozytywny program jest sprawą drugorzędną albo wręcz bez znaczenia. Albo go nie ma, albo prawie w ogóle o nim się nie mówi. Liczy się tylko to, żeby zatrzymać PiS, odsunąć od władzy, wyrzucić na śmietnik, strząsnąć jak szarańczę.

"Bratnia pomoc" z UE

 Niezmiernie ważny jest również fakt, że ta zupełnie bezpodstawna hejterska ocena nie jest tylko wyrazem wewnętrznego polskiego konfliktu.  Jak za czasów "Solidarności" niesłychanie aktywna jest "bratnia pomoc" zagranicy troszczącej się o Polskę jak ówczesne "bratnie kraje socjalistyczne". Liczni politycy UE i krajów UE oraz ogromna część mediów podziela hejterskie stanowisko totalnej opozycji i na wszystkie sposoby wspiera tych, którzy ewidentnie rządzą gorzej, którzy pozwalali okradać Polskę z dziesiątków miliardów złotych rocznie. Media niemieckie, i te  polskojęzyczne, panoszące się w Polsce, i te dla Niemców w Niemczech, swoimi kłamstwami przypominają do złudzenia komunistyczną gadzinówkę Neues Deutschland, która pluła na Polskę w czasie "karnawału" "Solidarności" 1980-81 (ach jak ja to dobrze pamiętam!).

 Komisarz (nomen omen) Wiera Jourova swoimi napaściami przypomina, że zaraz po gadzinówce niemieckiej był komunistyczny szmatławiec czeski - Rude Pravo.

 "Liberalny" euro-neo-marksizm jest bardziej zakłamany niż marksizm sowiecki: w 1980 i 81 roku naprawdę podważaliśmy socjalizm i byliśmy dla niego zagrożeniem. Teraz bronimy demokracji, praworządności i własnej Konstytucji, ale jesteśmy bezustannie oskarżani o ich łamanie. Jednak ten ideologiczny, bardzo ważny wątek to temat na inny artykuł. Oprócz ideologicznych, są inne podstawy do ataku na Polskę, i nimi się tutaj zajmujemy.

Dlaczego zagranica tak angażuje się w Polski konflikt i dlaczego tak jednoznacznie staje po jednej jego stronie? (Powtórzę: sprawy Konstytucji i praworządności są tylko fałszywym pretekstem, co pokazane zostało TUTAJ  oraz TUTAJ).

O co właściwie chodzi?

Dlaczego na rząd, który tak znacząco poprawił budżet państwa i realizuje tak cenne dla Polski strategiczne projekty, spada taka niewyobrażalna fala oszczerstw, pogardy i hejtu, totalnej negacji wszystkiego co robi? I dlaczego tak się w to angażuje zagranica? O co w tym właściwie chodzi?

Istnieją zasadnicze przesłanki wskazujące przyczyny i źródła tego ataku.

Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Przecież owych dziesiątków miliardów złotych odzyskanych dla budżetu państwa polskiego zabrakło tym, którzy dotąd stale korzystali z nieudolności jego rządów (a może raczej umyślnego patrzenia przez palce). Jest zrozumiałe, że dotychczasowi beneficjenci tego procederu nie chcą się pogodzić z zakręceniem dla nich kurka z tak gigantycznymi, pieniędzmi. Mają o co walczyć i niewątpliwie stać ich na kupowanie polityków i ekspertów, mediów i dziennikarzy, sędziów i "autorytety moralne", "intelektualistów" i "szlachetnych idealistów", którzy  na zlecenie lub w ramach stadnego instynktu, są gotowi opluć obecną władzę i oskarżyć ją o wszelkie niegodziwości. A ponieważ trudno oskarżać ją o skuteczne ściąganie podatków, czyli oczywisty przejaw dobrego rządzenia, to zarzucają gwałcenie Konstytucji. Zakładają, że nikt jej nie będzie studiował, choć wystarczy przeczytać kilka linijek, żeby przekonać się że te zarzuty to bujda (przypomnijmy, że zostało to pokazane TUTAJ i TUTAJ). A skoro już przyczyną tego irracjonalnego hejterskiego ataku miałyby być te pieniądze, to w wyjaśnieniu pomocna może być zasada  qui prodest, czyli kto na tym zyskuje. Przekładając to na konkrety: atak na policjanta powstrzymującego kradzież sugeruje powiązanie napastnika ze złodziejem, czyli totalnej opozycji z beneficjentami wycieku z państwowej kasy.

Jednak zasada qui prodest nie odnosi się wyłącznie do kwestii podatkowo-skarbowych.  Są również inne motywy wskazujące konkretnych zainteresowanych. Od stuleci Niemcy i Rosja są zainteresowane i współpracują w osłabianiu Polski. Na przestrzeni wieków dołączały do nich także inne kraje, ale rola tych dwóch naszych sąsiadów od dawna była   największa i to się nie zmieniło. Pokazują to kolejne gazociągi Nord Stream, ale są i inne powody ich niezadowolenia z samodzielnego realizowania przez Polskę własnych interesów. Niemcy chcieliby, żeby ich lotnisko w Berlinie i ich stocznie nie miały konkurencji. Rosja, chciałaby powstrzymać przekop Mierzei Wiślanej i przywrócić zależność Polski od swojego gazu, o powrocie do swoich dawnych wpływów nie wspominając.

Nie jest to sytuacja nowa. W XVIII  wieku próby wzmocnienia Polski po rozkładzie za czasów saskich spotkały się, tak jak teraz, ze zdecydowanym sprzeciwem Berlina i Moskwy. Opłacona przez te stolice część elit politycznych Rzeczypospolitej dbała o to

żeby gospodarka Polska była słaba, skarb pusty, a armia bezsilna, atakując obóz Sejmu Wielkiego i Konstytucji 3 Maja, który próbował Polskę wzmocnić. Działający na rzecz ościennych mocarstw zdrajcy, którzy na koniec utworzyli konfederację targowicką, powoływali  się na ówczesne "najświętsze wartości". Dokładnie tak samo jak ci obecni, choć katalog tych wartości się zmienił. Wielu dało się na to nabrać, a otrzeźwienie rozbiorów przyszło za późno.

Wszystko, co tu omówiliśmy wskazuje na to, że opisane wyżej i inne ataki spadają na ten rząd właśnie dlatego, że robi dla Polski dobre rzeczy, że ją wzmacnia. Ci zaś, którzy go atakują działają przeciw Polsce i jej żywotnym interesom. Zgoda i niezgoda różnych rządów na wypływ miliardowych kwot z budżetu państwa w powiązaniu ze zgodą i niezgodą "światłych elit" na rządzenie podsuwa pewną inną historyczną analogię.

Jarłyk, czyli zgoda na rządzenie

 Po podboju Rusi w XIII wieku, Tatarzy nie rządzili nią bezpośrednio. Zostawili ruskim książętom ich księstwa, jednak musieli oni co rok stawiać się u chana, i płacić mu daninę, by otrzymać (lub nie) jarłyk - pismo upoważniające ich do rządzenia ich własnym księstwem przez kolejny rok. Czasem jakiś konkurent intrygą lub wyższą daniną wkradał się w łaski chana i wygryzał dotychczasowego władcę. Nieszczęśnik nie wracał już żywy do ojczyzny, a jarłyk-prawo do rządzenia otrzymywał jego konkurent.

Można domniemywać, że zatrzymanie wypływu miliardowych kwot z polskiej kasy potężni beneficjenci tego procederu potraktowali jako niezapłacenie daniny, co poskutkowało wycofaniem ich zgody na rządzenie - jarłyku. Z tej perspektywy wyjaśnienie ataków na ten rząd jest proste. Nie liczą się demokratyczne wybory ani Konstytucja, tylko to, że obecny  rząd nie zapłacił za jarłyk, czyli za zgodę na rządzenie!

Tajemniczy beneficjenci poprzedniej nieudolności państwa polskiego (z czasów rządów PO-PSL i innych)  walczą przez różnych swoich adwokatów, żeby znowu było tak jak było - to sformułowanie Agnieszki Holland całkowicie oddaje istotę obecnego konfliktu. Ma powrócić rząd, który zapewni owym tajemniczym beneficjentom  strumień dziesiątków miliardów złotych rocznie wpływający na ich konta i to będzie opłata za jarłyk. Polaków natomiast rząd ten zapewni, że pieniędzy nie ma i nie będzie.

 Za tę właśnie przekazywaną corocznie  łapówkę albo daninę ewentualny przyszły rząd  Platformy Obywatelskiej otrzyma jarłyk, a ściślej będzie otrzymywać go i płacić za niego co rok. Dzięki temu PO będzie mogła   wrócić do władzy tworząc "doskonały" rząd, którego cała Europa i wszyscy "światli ludzie" nie będą mogli się nachwalić, tak jak i poprzednich rządów PO.

Ewentualne zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego ma być pierwszym krokiem w przywróceniu tego porządku. Kiedy już na fali tego zwycięstwa PO et cons. obejmą rządy w Polsce, wtedy któryś z europejskich wysłanników będzie mógł zameldować jak w 1831 r., że porządek panuje w Warszawie.

Grzegorz Strzemecki