„Jeśli tego brakuje, jeśli brakuje tych liturgicznych znaków, które wyrażają i urzeczywistniają Boże Narodzenie, to mówimy, że tych świąt już tak nie czujemy, że to już nie to. I wtedy nawet prezenty nie są w stanie zaspokoić naszego głodu. Jeśli ktoś mówi, że nie czuje magii świąt, to znaczy, że nie przeżył liturgii wigilijnego stołu” – mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl ks. Sebastian Kowalski, kapłan diecezji pelplińskiej.

 

Fronda.pl: Dziś wigilia Bożego Narodzenia. Dzień, na który wszyscy czekaliśmy. Dla chrześcijan najważniejszym świętem jest oczywiście Wielkanoc, Święta Paschalne. Na Boże Narodzenie czekamy jednak w szczególny sposób, nawet jeśli to nie one są najważniejsze w roku liturgicznym.

Ks. Sebastian Kowalski: Myślę, że bardziej czekamy na Wielkanoc, ze względu na czterdziestodniowy post. [śmiech] Od Środy Popielcowej wszyscy już nie mogą doczekać się Niedzieli Zmartwychwstania.

Święta Bożego Narodzenia są rzeczywiście wyjątkowe. Słyszymy nawet o „magii świąt”. Ciekawe w tym kontekście jest pochodzenie sformułowania „hokus-pokus”.

Skąd ono pochodzi?

Podobno jego źródłem jest Msza święta. Kapłan stał tyłem do ludzi i modlił się szeptem. Ludzie byli bardzo ciekawi, co ten ksiądz nad kielichem mówi i zapytali o to ministranta. Ministrant im przekazał to, co sam zapamiętał - „hocus pocus”, od „hoc est enim corpus meum”. W taki sposób liturgia kojarzy się z magią. W chrześcijaństwie nie mamy jednak do czynienia z żadną magią, a z działaniem Boga, który posługuje się liturgią.

Zasiadamy dziś do wigilijnego stołu i ta wieczerza jest liturgią. Przy wigilijnym stole, przez widzialne znaki, dokonuje się i urzeczywistnia narodzenie Pana Jezusa w gronie rodziny i w sercu każdego z nas. Najpiękniejszym spełnieniem tej liturgii i świąt jest Eucharystia, w której przyjmujemy Jezusa. W czasie Mszy świętej nie tylko usłyszymy orędzie o narodzeniu Chrystusa, ale również będziemy uczestniczyć w urzeczywistnieniu się Jego Męki, Śmierci i Zmartwychwstania – tym w swojej istocie jest Msza święta.

W roku liturgicznym mamy dwie szczególne liturgie domowe, które powinniśmy celebrować: śniadanie wielkanocne i wieczerzę wigilijną właśnie. Jeśli tego brakuje, jeśli brakuje tych liturgicznych znaków, które wyrażają i urzeczywistniają Boże Narodzenie, to mówimy, że „tych świąt już tak nie czujemy”, że „to już nie to”. I wtedy nawet prezenty nie są w stanie zaspokoić naszego głodu. Jeśli ktoś mówi, że nie czuje „magii świąt”, to znaczy, że nie przeżył liturgii wigilijnego stołu.

W kontekście naszych domowych rytuałów możemy jednak mówić o liturgii, nie raczej o jakichś formach paraliturgii?

Możemy, bo liturgia jest, jak uczy nas Sobór Watykański II, wykonaniem kapłańskiego urzędu Chrystusa. W niej przez znaki widzialne wyraża się, i w sposób właściwy dla poszczególnych znaków dokonuje się uświęcenie człowieka. (Zob. SC 7) Jeżeli więc dysponujemy znakami w dzień jakiegoś święta po to, aby urzeczywistnić prawdę zbawczą, w tym przypadku tą prawdą jest Boże Narodzenie w naszym osobistym życiu, jest to liturgia.

Jakie są to więc znaki?

Są one oczywiście bardzo różne, uzależnione od miejsca, w którym przeżywamy święta i obecnych w nim zwyczajów. Takim znakiem jest na przykład moment, w którym na początku wieczerzy wigilijnej zapalamy świecę.

Dlaczego ten znak jest tak ważny?

Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie, musimy wiedzieć, dlaczego świętujemy Boże Narodzenie akurat 25 grudnia. Jednym z powodów jest fakt, że Kościół zaprasza do liturgii cały Kosmos. Liturgia Kościoła jest liturgią całego Kosmosu. Bardzo ważny jest Księżyc i bardzo ważne jest Słońce. Święta wielkanocne obchodzimy po pierwszej wiosennej pełni Księżyca. W kontekście Bożego Narodzenia ważne jest Słońce. 21 grudnia mieliśmy przesilenie zimowe – najkrótszy dzień i najdłuższą noc. Możemy metaforycznie powiedzieć, że siły ciemności przezwyciężają światłość. W momencie, w którym dzień zaczyna się wydłużać, świętujemy Boże Narodzenie. Pojawia się nadzieja, że zwycięży światłość. Życie zwycięży nad śmiercią. Zwycięży Chrystus, który jest światłością. To zwycięstwo nastąpi wiosną, kiedy będziemy świętowali Zmartwychwstanie.

Wieczerzy wigilijnej towarzyszą również bardziej „świeckie” symbole: choinka, prezenty…

Ale one również mają kierować naszą uwagę w stronę Chrystusa! Choinka, którą oczywiście odnajdujemy w zwyczajach pogańskich, została zaadoptowana przez chrześcijaństwo, bo chrześcijanie widzą w niej znak Chrystusa. Kiedy drzewa liściaste są suche, choinka jest zielona. Symbolizuje w ten sposób życie, którym jest Chrystus.

Jezus powiedział: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”. (Mt 25, 40) Obdarowując najbliższych, ofiarowujemy dar naszej miłości i życzliwości również Jezusowi. Zostawiamy przy stole puste miejsce i nawet jeśli nikt tego miejsce nie zajmie, to zostawiamy je dla Jezusa.

Pod białym obrusem kładziemy sianko, które ma symbolizować żłób, w którym Maryja położyła Jezusa…

Przypominamy sobie, że Jezus pozwolił położyć się w miejscu, z którego jadły zwierzęta. W ten sposób pokazał nam, że chce być naszym pokarmem – mimo, że przez grzech nie jesteśmy tego godni. Tę godność On nam zwraca. Jezus urodził się w Betlejem – w Domu Chleba. W Wigilię dzielimy się chlebem – opłatkiem. Tym zwyczajem odwołujemy się do żydowskiej Paschy. Łamiący chleb ojciec w czasie Paschy mówił o wyzwoleniu z niewoli egipskiej. Chrystus wyzwala nas z niewoli grzechu. Wyzwala nas z wrogości wobec Boga i drugiego człowieka, dlatego łamanie się opłatkiem symbolizuje pokój, który Książe Pokoju ma urzeczywistnić w moim życiu.

Również dwanaście wigilijnych potraw mówi nam coś o tym, co świętujemy. Z dzieciństwa pamiętam, że mają one symbolizować dwunastu apostołów. Tylko co apostołowie mają wspólnego z narodzinami Jezusa? Ich liczba pochodzi od dwunastu pokoleń Izraela. O tych pokoleniach przypomina nam dwanaście potraw na stole. Przypominają nam one, że Chrystus zechciał zstąpić na ziemię i wejść w naszą historię. W historię związaną z patriarchami. Począwszy od Jakuba i jego syna Judy, którego potomkiem był król Dawid. Potomkiem króla Dawida był Józef, który został prawnym opiekunem Jezusa. W porządku prawnym Pan Jezus ma swoje korzenie, ma swoje ludzkie pochodzenie.

Najważniejszym momentem wigilijnej wieczerzy jest odczytanie fragmentu Ewangelii wg św. Łukasza, opowiadającego o narodzinach Jezusa. Przyjmując Słowo Boże stajemy się jak Maryja. Słyszymy Słowo Ojca, które w nas ma stać się Ciałem.

Wielu dziś jednak nie chce przeżywać liturgii, a woli mówić o „magii zimowych świąt”. Święta Bożego Narodzenia, które w jakiś sposób obchodzą również ludzie niewierzący, powinny być dla nas okazją do ewangelizacji?

Oczywiście powinniśmy wykorzystywać ten czas na ewangelizację. Co jednak możemy zrobić? Duchowni głoszą Słowo z ambony tym, którzy przyszli do kościoła. Ci, którzy mają w swojej rodzinie powątpiewających, zwłaszcza rodzice powątpiewających dzieci, mogą dać im tego ducha świąt, żeby przemienili tę „magiczność” w liturgiczność i tę liturgię zrozumieli. Niestety, zrozumienia tej liturgiczności wciąż nam brakuje. Spychamy ją do słowa „tradycja”. Sianko to „tylko taka tradycja”, odczytanie Ewangelii to „tylko taka tradycja”. I na koniec okazuje się, że w niektórych domach pozostaje jedynie ten „obowiązkowy element”, jakim jest dzielenie się opłatkiem i ewentualnie kilka kolęd, ale nie śpiewanych, a puszczonych jako muzyka w tle.

Dlaczego mamy je śpiewać? Nie lepiej posłuchać kogoś, kto śpiewa lepiej od nas?

Kolędy i Ewangelia w wigilijnej liturgii pełnią rolę hagady. Tutaj znowu nawiązujemy do żydowskiej Paschy. Hagada jest pobożną opowieścią o wydarzeniach zbawczych. Pan Jezus w czasie ostatniej wieczerzy musiał opowiedzieć o wyzwoleniu Izraelitów z niewoli egipskiej. To obowiązkowy element Paschy. My odczytujemy Ewangelię, ale też śpiewamy kolędy, za pomocą których sobie nawzajem przypominamy i opowiadamy o tym, jak Pan Jezus się narodził.

Wracając do ewangelizacji. Jeżeli więc spotykamy się przy wigilijnym stole i jest z nami ktoś, dla kogo narodzenie Jezusa to „bajka”, ktoś wrogo nastawiony do religii, powinniśmy mówić o Bożym Narodzeniu? Powinniśmy mówić o Chrystusie, jeśli wiemy, że wywoła to jakąś burzę, niepokój, kłótnię?

Po to są te święta, aby mówić o Chrystusie. Świętując, chcemy opowiadać o prawdzie, którą świętujemy. Nie możemy po przeczytaniu Ewangelii usiąść i zacząć rozmawiać o polityce! To czas, w którym przeżywamy liturgię. Powinniśmy wykorzystać go, aby uczyć dzieci tej religijności. Powinniśmy mówić o tym, co dzisiaj świętujemy i dlaczego świętujemy. O tym mówią nam te wszystkie znaki, którymi się otaczamy. Tymczasem, jeśli zasiada z nami do stołu ktoś niewierzący, albo niepraktykujący, ktoś oziębły w wierze, to nie może mieć pretensji o to, że mówimy o Jezusie. Nie może powiedzieć: „nie mów mi o Bogu, jest Wigilia”. Jak to brzmi?

Co w takim razie oznaczają te święta i dlaczego świętujemy?

Pan Jezus przyszedł, aby nas zbawić. Przyszedł, aby pogodzić ludzką naturę z naturą boską. Naturę, która zdradziła, z naturą zdradzoną. Może to zrobić Ten, który połączył w sobie te dwie natury. Od upadku człowieka Pan Bóg ma plan, który zmierza do pełni czasów, kiedy „zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo”. (Ga 4,4)

Zamiast więc szukać „magii” świąt, przeżyjmy ich liturgię, aby tego doświadczyć.

 

Rozmawiał Karol Kubicki