Lida, Homel, Bobrujsk, Pińsk, Słuck, Baranowicze, Grodno, Witebsk, Mohylew i wreszcie stołeczny Mińsk a w gruncie rzeczy cały kraj, wszędzie tysiące ludzi ustawiają się w długich kolejkach, nieraz w deszczu, aby podpisać listy poparcia dla kandydatów chcących konkurować z Aleksandrem Łukaszenką w trakcie zaplanowanych na 9 sierpnia wyborów prezydenckich.

Na Białorusi coś najwyraźniej pękło. Emocje ludzi rozbudził popularny bloger Siarhiej Cichanuski, który po tym jak ogłosił, że zamierza kandydować w wyborach prezydenckich został przez władze zatrzymany (stary wyrok administracyjny jeszcze z grudnia) po to aby nie mógł zgłosić swojej kandydatury w komisji wyborczej. W zastępstwie kandyduje jego żona, Swietłana, a sam Sierhiej stanął na czele jej komitetu wyborczego. Na wzór Nikoły Paszyniana, który dwa lata temu wzniecił w Armenii aksamitną rewolucję, Cichanuski zaczął objazd kraju samochodem na którym zamontowany jest megafon i w prowincjonalnych ośrodkach, on i jego współpracownicy, zaczęli organizować wiece poparcia dla Swietłany połączone ze zbieraniem podpisów. Komunikat, który popularny bloger sformułował jest prosty i trafiający do wszystkich – Stop karakanowi – to jego hasło, ale wszyscy wiedzą o kogo chodzi, bo jak wiadomo insekt ma wąsy. Przy czym sam Cichanuski odwołuje się do doświadczeń niedawnej rewolucji w Armenii, mówiąc, że Białorusini chcieliby żyć w innym, normalnym kraju i mają nadzieję na pokojową zmianę władzy. Choć oczywiście nie ma on złudzeń, że Aleksandr Łukaszenka dobrowolnie da się odsunąć od władzy. W wywiadzie dla portalu internetowego Naviny, którego udzielił pod koniec minionego tygodnia Cichanuski powiedział, że nie ma złudzeń co do uczciwości wyborów w których uczestniczył będzie Łukaszenka a głosy liczyła komisja wyborcza na czele której stoi Lidzija Jarmoszyna. Chciałby tygodnie jakie pozostały do 9 sierpnia wykorzystać jako czas w którym będzie można przeprowadzać legalne wiece i obudzić Białorusinów. Jeżeli władze jakimś cudem zarejestrują kandydaturę Swietłany, albo jeśli ją odrzucą, to i tak Białorusini, w jego opinii powinni stać się obywatelskimi obserwatorami w komisjach wyborczych, patrzeć władzy na ręce i zaświadczyć, że Łukaszenka nie jest legalnie wybranym prezydentem. Dziś już wiadomo, że będzie mu trudno osobiści prowadzić kampanię, bo dzień po tym jak wywiad został opublikowany został on zatrzymany.

Jak można przypuszczać skala mobilizacji i poparcia społecznego, jaką wzbudziły działania Cichanouskiego w pierwszej chwili zaskoczyły władze, które najwyraźniej obstawiały inny scenariusz rozwoju wydarzeń. Prawybory przeprowadzone przez opozycję, jeszcze w marcu, cieszyły się bardzo małym poparciem Białorusinów i nic nie wskazywało na to, że społeczeństwo się obudzi. Socjologowie zapewne jeszcze długo będą się spierali co w większym stopniu spowodowało przełom. Czy była to nonszalancja władz kwestionujących zagrożenie związane z Covid-19 czy pierwsze oznaki wkraczania Białorusi w fazę recesji. Jednak nie ulega wątpliwości, że przebudzenie Białorusinów jest niewątpliwie faktem.

Łukaszenka pod koniec ubiegłego tygodnia, w trakcie spotkania w mińskiej fabryce traktorów przystąpił do retorycznego ataku na swych kontrkandydatów. O Cichanouskim powiedział, że doskonale jest mu wiadomo za czyje pieniądze organizuje on kampanię wyborczą, sugerując, że są to środki z Moskwy, mówił o obcym obywatelstwie popularnego blogera i wreszcie niby mimochodem powiedział, że nie bez przyczyny rosyjski dziennik Kommersant „pospieszył się z popieraniem” kampanii organizowanej przez Cichanouskiego. Chodzi o to, że w czasie minionego roku to właśnie Kommiersant ujawniał informacje na temat zapisów w „kartach drogowych” pogłębienia integracji Rosji i Białorusi, co władze w Mińsku chciały skryć. Było to odczytywane jako zaplanowana w Moskwie i realizowana w postaci przecieków medialnych forma presji na Mińsk, aby postawić Łukaszenkę w niewygodnej sytuacji w czasie rokowań.

Artykuł Kommiersanta, w którym pełno odwołań do rewolucji, którą w Armenii wzniecił Paszynian musiał być odczytany przez reżim w Mińsku jako otwarte wezwanie do obalenia Łukaszenki. Już następnego dnia po wystąpieniu Łukaszenki, w Grodnie, miała miejsce prowokacja, w której uczestniczyła, jak rychło odkryły białoruskie media społecznościowe, prostytutka ściągnięta z Mińska. Ona i jeszcze jedna kobieta złapały Chichanouskiego za rękawy marynarki wykrzykując pytania dlaczego w akcji zbierania podpisów nie uczestniczy kandydująca żona blogera. A kiedy ten chciał odejść spodziewając się awantury i niedobrego rozwoju wydarzeń pojawił się nagle patrol służb porządkowych. Na filmie, który rejestrował przebieg tego co się działo wyraźnie widać jak jeden z policjantów, osuwa się na ziemię (nie wiadomo dlaczego, mężczyzna który stał obok powiedział, że stróż prawa jakby położył się mu na plecach). Zaraz zjawił się OMON (później w białoruskich mediach niezależnych pojawiła się informacja, że samochody którymi przybyli OMON-owcy miały numery z Mińska) i zaczęto aresztowania, w tym zatrzymano oczywiście Cichanouskiego. Cała akcja była początkiem szerszej operacji, bo dziś media białoruskie informują, że w całym kraju zatrzymywani są lokalni aktywiści powiązani z popularnym blogerem. W niedzielę aresztowania miały miejsce w Mińsku, w Kobryniu, w Pińsku, Mostach, Grodnie i Szczuczynie. Reżimowe media trąbią, że bloger zaatakował policjanta, co jest oczywistą nieprawdą.

O tym, że białoruskie służby specjalne coś szykują wiadomo było już w piątek. Tego bowiem dnia Łukaszenka spotkał się z Wiktarem Szejmanem, swoim wieloletnim bliskim współpracownikiem uchodzącym za „specjalistę od zadań specjalnych”, który oskarżany jest o to, że to on stał za serią tajemniczych zaginięć przed laty przeciwników politycznych obecnego prezydenta Białorusi. Zdaniem wypowiadających się w mediach białoruskich politologów obecnie reżim raczej przygotowuje się do powtórzenia „scenariusza 2010 roku”, czyli masowych represji wymierzonych w przeciwników opozycji. Wydaje się jednak, że obecna sytuacja zmieniła się diametralnie. Po pierwsze Łukaszenka nie może liczyć na wsparcie z Moskwy, po drugie sytuacja gospodarcza jest znacznie gorsza niż przed 10 laty a o tym, że rysują się perspektywy poprawy lepiej nie mówić. I po trzecie wreszcie już widać gołym okiem, że ludzie mają dość. Nawet jeśli nie powtórzy się w Mińsku scenariusz z Erywania, czego zresztą nie można wykluczyć, a Cichanouski, nie okaże się Nikołem Paszynianem, mimo, że podobnie jak on nosi czapeczkę bejsbolową i wzywa ludzi do pokojowej rewolucji, to reżim z tego starcia wyjdzie znacznie osłabiony. Nawet jeśli Łukaszenka utrzyma ster rządów w swych rękach, to będzie musiał iść na kompromisy z siłami zewnętrznymi. Represje wobec opozycji i oskarżenia o to, że sfałszował wybory zamkną mu drogę współpracy z Zachodem. Pozostanie tylko Moskwa.

Marek Budzisz