Kościół katolicki w Niemczech jest doskonałym przykładem kryzysu, w jaki popadł katolicyzm po Soborze Watykańskim II. Głęboka protestantyzacja, poddawanie religii władzy państwa, wyprzedawanie wiary w zamian za poklask świata… Wszystkie te problemy niszczą wiarę katolicką na całym świecie. Za Odrą możemy obserwować finalne skutki tego fatalnego procesu – mówi Paweł Chmielewski, dziennikarz PCh24.pl.


Fronda.pl: W swoim najnowszym tekście opublikowanym na łamach portalu PCh24.pl pisze pan o zawiedzionych nadziejach niemieckich biskupów w kwestii akceptacji postulatów tzw. drogi synodalnej przez Watykan. Czego to dowodzi? Papież Franciszek jednak nie jest tak bardzo „postępowy” jak niemiecki Kościół?

Paweł Chmielewski, dziennikarz i publicysta PCh24.pl: Niemieccy biskupi chcieliby zbyt dużo – i za szybko. Rozpoczęta przez nich Droga Synodalna ma w zamyśle doprowadzić do wielkich zmian w czterech obszarach: kapłaństwa, roli kobiet, moralności seksualnej, podziału władzy w Kościele. W Watykanie wątpliwości wzbudzają przede wszystkim dwa pierwsze elementy. O takich kwestiach, jak zniesienie obowiązku celibatu czy wprowadzenie diakonatu kobiet Niemcy nie mogą decydować sami, nawet jeżeli o tym marzą. Przewodniczący niemieckiego Episkopatu, bp Georg Bätzing, ma nadzieję, że głoszone w jego kraju herezje staną się przedmiotem debaty na Synodzie Biskupów w Rzymie w 2022 roku. Zobaczymy, czy będzie tak w istocie. Na dziś widać, że przeszarżowali – i nawet skądinąd niezwykle liberalny papież Franciszek uznał, że trzeba ich zatrzymać. Działania Niemców wzbudzają na całym świecie duże kontrowersje i zagrażają utrzymaniu jedności Kościoła.

Czego należy się spodziewać jeśli chodzi o przyszłość tej swoistej rewolucji w łonie Kościoła, z którą mamy do czynienia w Niemczech? Biskupi mogą zupełnie zignorować zdanie papieża i krok po kroku dalej zmieniać niemiecki kościół podług swoich wyobrażeń i tego, co dyktuje „duch czasu”?

To zależy w jakim aspekcie. Co innego celibat i diakonat kobiet, co innego moralność seksualna oraz podział władzy; jeszcze innym tematem jest interkomunia. W sprawie celibatu oraz kapłaństwa kobiet Niemcy rzeczywiście sami nic nie zrobią. Mogą tylko wykuwać pewne pomysły i proponować je Kościołowi powszechnemu, mam nadzieję, że bez skutku. Inaczej jest w pozostałych kwestiach. Bp Bätzing i inni niemieccy biskupi otwarcie mówią o rzekomej konieczności zmiany Katechizmu Kościoła Katolickiego w obszarze oceny homoseksualizmu. Tego nie zrobią, ale w praktyce mogą wprowadzić, na przykład, błogosławieństwa związków jednopłciowych. To zresztą w wielu niemieckich parafiach jest już normą i dzieje się za pełną zgodą wielu biskupów. Podobnie gdy idzie o podział władzy. Watykan wydał w sierpniu wytyczne, które zabraniają przekazywania osobom świeckim zbyt dużej władzy w parafiach i diecezjach oraz oddawania im ważnych kompetencji liturgicznych, jak na przykład głoszenie kazań. To jednak Niemcy dzięki różnego rodzaju wytrychom prawnym mogą obchodzić – i tak robią. Stolica Apostolska od dziesięcioleci nie wyciąga żadnych konsekwencji wobec grup modernistów, którzy łamią prawo kościelne, o ile tylko pozostają w sferze półcienia, a zatem udają, że to, co robią, jest legalne – albo robią to po kryjomu. Podobnie rzecz ma się z interkomunią. To, że Watykan zakazuje udzielania Komunii świętej wszystkim protestantom w Niemczech nikogo nie interesuje. Protestanci otrzymują Ciało Chrystusa od lat. Gra toczy się tylko o formułę: czy będą przystępować do sakramentów w Kościele legalnie i w świetle kamer, czy wszystko pozostanie, jak dotąd, nieoficjalne.

Wydaje się, że dla większości katolików w Polsce wspomniane postulaty, takie jak dopuszczenie protestantów do Komunii świętej czy zmiana spojrzenia na związki homoseksualne to coś, co jest absolutnie niewyobrażalne. Choć podobne pomysły pojawiają się w Kościele na całym świecie, to Niemcy wiodą tu prym. Z czego to wynika?

Przyczyn jest bardzo wiele. Wymienię dwie główne: głębokie przeniknięcie niemieckiego katolicyzmu przez myśl protestancką oraz podatek kościelny. Niemieccy katolicy przydają absolutny prymat ekumenizmowi; nic nie jest dla nich ważniejsze, niż zachowywanie możliwie największej zgodności z ewangelikami. Wszystkie pomysły, które dzisiaj stawiają – dotyczące celibatu, kapłaństwa, roli kobiet, homoseksualizmu, podziału władzy, Eucharystii – sprowadzają się tak naprawdę do próby zniwelowania różnicy między Kościołem katolickim a wspólnotami protestanckimi. Te dążenie mają głębokie przyczyny historyczne, to między innymi wielka niemiecka fascynacja postacią Marcina Lutra, od której nie są wolni także katolicy; ważną rolę odgrywa też tradycyjny i odwieczny niemiecki antyrzymski resentyment. Wreszcie, to druga przyczyna, idzie o uzależnienie od państwa. Do kościołów w Niemczech chodzi jedynie 9 proc. katolików – to stan sprzed pandemii. Co za tym idzie, Kościół za Odrą nie mógłby utrzymywać się z bezpośrednich wpłat od wiernych. Dlatego trwa przy systemie podatku kościelnego, który zbiera dla niego państwo od wszystkich zarejestrowanych formalnie katolików. To miliardy euro rocznie, od których struktury kościelne są zależne. Biskupi nie mogą sobie pozwolić na wejście w konflikt z władzą, bo to mogłoby oznaczać finansową katastrofę. Do tego dochodzi jeszcze protestancki duch poddaństwa religii państwu, obcy cywilizacji łacińskiej, ale w pełni zgodny z silną w Niemczech cywilizacją bizantyńską.

Nie sposób nie zadać pytania o kwestie historyczne. Marcin Luter, od którego tez swój początek wzięła reformacja, także był Niemcem. To chyba nie przypadek, że wspomniane zmiany forsuje się tak mocno właśnie za naszą zachodnią granicą?

Pytanie o wystąpienie Marcina Lutra w XVI wieku pozostanie zawsze pytaniem z dziedziny mysterium iniquitatis. Na działaniach tego herezjarchy zaważyły, oczywiście, czynniki polityczne, historyczne, społeczne i gospodarcze. Nie wolno jednak bagatelizować wpływu złego ducha. O intelektualnych i duchowych manowcach, na jakie wkroczył Luter, pisał przenikliwie choćby Jacques Maritain w swojej książeczce „Trzech reformatorów”. Polecam to niewielkie dzieło wszystkim, którzy chcą poznać właściwe oblicze Lutra. Oczywiście fakt, że antypapieska rebelia wybuchła z tak wielką siłą właśnie w Niemczech, ma swoje głębokie uzasadnienie historyczne, o którym każdy wiele może dowiedzieć się z dobrego podręcznika dziejów średniowiecznej i nowożytnej Europy. Nie ulega jednak wątpliwości, że mroczne dziedzictwo Lutra jest tym, co w przeważającej mierze niszczy dziś katolicyzm za Odrą. Sama figura herezjarchy pozostaje zresztą bardzo fascynująca dla wielu Niemców; Luter, krew z niemieckiej krwi, jest twórcą swoistego germańskiego chrześcijaństwa. Zainfekowani jego błędami katolicy niekiedy nie dostrzegają, że jako taki może być tylko antychrystem.

We wspomnianym tekście pisze Pan między innymi o „pobłogosławieniu” obrączek dwóch homoseksualistów w jednej z niemieckich parafii. Naprawdę nie było na to żadnej reakcji? Jeśli tak – co stoi na przeszkodzie, aby stało się to w tamtejszych kościołach codziennością?

Do pobłogosławienia obrączek pary homoseksualnej doszło w jednym z kościołów parafialnych w Monachium, pod nosem samego kard. Reinharda Marxa, byłego przewodniczącego Episkopatu Niemiec oraz doradcy papieża Franciszka. Nie było żadnej reakcji, bo kardynał Marx jest zwolennikiem błogosławienia par homoseksualnych, podobnie jak większość niemieckich biskupów. Ich myślenie po prostu nie jest już katolickie, ale czysto świeckie. Nawet sam niemiecki minister zdrowia, Jens Spahn, otrzymał w jednym z kościołów błogosławieństwo dla swojego homoseksualnego pseudo-małżeństwa. Takie rzeczy już są w Niemczech codziennością, pytanie tylko, czy zaczną być nią także oficjalnie. Jeszcze tak nie jest, bo utrzymują się wciąż obawy o reakcję Watykanu oraz wielu Kościołów partykularnych. Choćby biskupi z Ukrainy opublikowali swego czasu braterskie upomnienie, właśnie wtedy, gdy w Niemczech hierarchowie zaproponowali zmianę Katechizmu w kwestii moralności seksualnej. Jeżeli w skali globalnej oporu jednak nie będzie, to taki skandal może zyskać nawet ramy oficjalne.

Czy sytuacja w Niemczech może mieć jakieś przełożenie na cały Kościół katolicki na świecie?

Rzeczywiście, najważniejsze pytanie brzmi: co z Kościołem katolickim w innych krajach, co z Kościołem w Polsce? Czy chcemy ulec takiemu samemu zepsuciu, jak Niemcy? Przecież nowotwór protestanckiego modernizmu toczy nie tylko naszych katolickich braci za Odrą. Podobne rzeczy dzieją się w Austrii, Szwajcarii, Holandii, Belgii, Hiszpanii, Włoszech, a nade wszystko w Stanach Zjednoczonych. Na niedawnym konsystorzu papież Franciszek wręczył biret kardynalski arcybiskupowi Waszyngtonu, Gregory’emu Wiltonowi, który deklaruje chęć udzielania Komunii świętej proaborcyjnym politykom. Na całym świecie dochodzi do niezwykle głębokiej destrukcji katolickiej doktryny. Prawda jest zapoznawana co najmniej od czasu Soboru Watykańskiego II – i z roku na rok sytuacja jest coraz gorsza. Katolicyzm w Niemczech czeka prawdopodobnie ten sam los, co katolicyzm w Holandii – stanie się mniejszością tak niewielką, że aż niezauważalną. Powtarzam raz jeszcze, prawdzie pytanie brzmi: co z nami? Czy będziemy zgadzać się na to, by rozmaite grupy katolików głosiły „otwartość” posuniętą aż do akceptacji mordowania nienarodzonych. Kościół katolicki w Niemczech jest doskonałym przykładem kryzysu, w jaki popadł katolicyzm po Soborze Watykańskim II. Głęboka protestantyzacja, poddawanie religii władzy państwa, wyprzedawanie wiary w zamian za poklask świata… Wszystkie te problemy niszczą wiarę katolicką na całym świecie. Za Odrą możemy obserwować finalne skutki tego fatalnego procesu.

Rozmawiał Damian Świerczewski