"Ani agresywne hasła typu gender equality, czy podobne bzdurne wytwory chorych umysłów, nie są już w stanie pociągać europejskich mas." - mówi w rozmowie z Tomaszem Pollerem dla naszego portalu Grzegorz Górski, prof. Toruńskiej Szkoły Wyższej - Kolegium Jagiellońskiego. - "Neobolszewiccy federaliści mają poczucie tego, że ich czas się kończy i że jeśli szybko nie zainstalują tego swojego „nowego porządku”, to na kolejną szansę przyjdzie długo poczekać. Stąd te nerwy i ten pośpiech i ta histeryczna presja."

 

Tomasz Poller: Na szczycie Rady Europejskiej 10-11.12 przyjęto konkluzje, które miały oddalać groźbę ideologicznych szantaży instytucji unijnych wobec krajów członkowskich. Nie minęło parę dni, a pani Věra Jourová wiceprzewodnicząca KE stwierdziła w "Financial Times", że należy chronić fundusze unijne przed "niewłaściwymi systemami politycznymi". W ostatnich dniach mamy kolejną deklarację ze strony tej pani, tym razem w wywiadzie dla "Tagesspiegel", że już wkrótce Bruksela zajmie się Polską i Węgrami. Czy, zdaniem Pana Profesora, należy widzieć w tym jakieś poważniejsze groźby, czy też po po prostu mamy do czynienia z rytuałem "grillowania", do którego zdążono nas przywyczaić?

Prof. Grzegorz Górski: Pani Jourová jest eksponentką stanu nastrojów najbardziej dziś wpływowego środowiska w Brukseli i w Europie - mającego istotne wpływy w każdym praktycznie kraju europejskim - a więc środowiska, które możemy określić mianem federalistów. To są ludzie, którzy chcą uczynić z Unii Europejskiej, a właściwie szerzej, z Europy, silnie scentralizowaną federację. I żeby była jasność - nie chodzi tu o Stany Zjednoczone Europy, ale o realizację neobolszewickiej koncepcji włoskiego komunisty Spinellego. Dla tego środowiska Polska i Węgry stanowią podstawowe wyzwanie ideologiczne. Oba rządy reprezentują bowiem całkowicie odrębną wizję Unii Europejskiej, a samo istnienie takiej alternatywy jest dla bolszewików - znamy to z historii - groźne. Stąd właśnie wynika ta agresja i dążenie do zlikwidowania tego polsko - węgierskiego „odchylenia”. Tu nikt nie cofnie się przed żadnym argumentem, przed żadnym spiskiem, przed żadną dywersją. Jestem absolutnie przekonany, że nie będziemy mieli ani jednego dnia spokoju, że będą uruchamiane wszelkie dostępne środki, aby zlikwidować to „odchylenie”. Oczywiście będą sytuacje, w których czy Polska czy Węgry będą z takich czy innych powodów potrzebne, ale jedno jest pewne. Zarówno wybory na Węgrzech w przyszłym roku, jak i w Polsce w 2023 roku skoncentrują aktywność całego tego międzynarodowego środowiska i ofensywę skierowaną przeciwko owemu polsko - węgierskiemu „odchyleniu.”

 

Warto dodać, że zapowiedź zajęcia się Polską i Węgrami dotyczy początku nadchodzącego roku. Zapowiedź ta pada pomimo tego, że przecież nie znany jest jeszcze wyrok TSUE co do zgodności rozporządzenia o mechanizmie praworządności z traktatami UE. I na ten wyrok poczekamy zapewne kilka miesięcy. Skąd ten upór i taka determinacja ze strony pani Jourowej?

Pani Jourová i federaliści mają świadomość, że ich środowisko szczyt swoich możliwości ma już za sobą. Oni już nie są w stanie iść dalej, osiągnęli bowiem pewien stan maksymalny. Ani agresywne hasła typu gender equality, czy podobne bzdurne wytwory chorych umysłów, nie są już w stanie pociągać europejskich mas. Przeciwnie, ludzie w Europie coraz wyraźniej widzą, że ten bezsens któremu się poddali, prowadzi do katastrofy już nie tylko w sferze ideowej i duchowej, ale - zwłaszcza - materialnej. Innymi słowy, neobolszewiccy federaliści mają poczucie tego, że ich czas się kończy i że jeśli szybko nie zainstalują tego swojego „nowego porządku”, to na kolejną szansę przyjdzie długo poczekać. Stąd te nerwy i ten pośpiech i ta histeryczna presja. Myślę że te nadchodzące dwa - trzy lata będą trudne, ale mam jednocześnie silne przekonanie, że są to ostatnie podrygi tego neobolszewizmu.

 

Warto zapytać jednak również, czego można się spodziewać po wyroku TSUE dotyczącym zgodności rozporządzenia na temat mechanizmu praworządności z prawem unijnym? Przypomnijmy, że skądinąd służby prawne UE krytycznie oceniły to rozporządzenie jeszcze na etapie jego powstawania…

Trybunałem Sprawiedliwości UE kieruje dzisiaj flandryjski sędzia Lenaerts, a więc jeden z najważniejszych ideowych liderów owego federalistycznego modelu europejskiego. On jest oczywiście człowiekiem naiwnym, bo sądzi że to co robi od lat, ma służyć zbudowaniu „zdrowej” federacji europejskiej na wzór USA. Wymarzył on sobie, że będzie takim europejskim sędzią Marshallem, który jako przewodniczący amerykańskiego Sądu Najwyższego był prawdziwym budowniczym federacji amerykańskiej. No i Lenaerts próbuje robić to samo, ale w swoim zadufaniu nie dostrzega, że w istocie tworzy podwaliny raczej pod federację na wzór Związku Sowieckiego. Do tego większość sędziów zasiadających dziś w TSUE - a pamiętajmy że są to nominaci rządów państw członkowskich - to po prostu eksponenci agresywnej agendy określonej przez Spinellego. Zatem w tym kontekście nie spodziewam się po orzecznictwie tego sądu nic innego, jak tylko kolejnych uderzeń w Polskę. Mam wszakże nadzieję, że władze polskie uważnie przeanalizują orzeczenie niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego z maja 2020 roku i wzorem niemieckim, po prostu zaczną negliżować wszystko to co, co TSUE robi niezgodnie z interesem Niemiec. To jest skądinąd standardem w Europie, bo dzisiaj nawet neobolszewickie formacje w poszczególnych krajach UE, nie zawsze chcą przyjmować opisane uzurpacje Lenaertsa. Trzeba się tego po prostu nauczyć, a nie próbować brylować w podporządkowywaniu się każdemu absurdowi, który tworzą sędziowie w Luksemburgu czy biurokraci w Brukseli.