Agnieszka Pomaska, najsłynniejsza uczennica polityczna Sławomira Nowaka, tego, co to prosił wiceministra finansów, żeby skarbówka na słowo sprawozdaniom finansowym jego żony wierzyła, a nie nasyłała rewizorów kontrolujących księgi przychodów w jej gabinecie dentystycznym, pnie się w górę w mediach.

Obok Ewy Kopacz i Małgorzaty Kidawy-Błońskiej staje się trzecią siłą medialną Platformy Obywatelskiej. Jeszcze do nie dawna skromny ten polityczny i nie opierzony podlotek nie miał żadnych medialnych osiągnięć. Kiedyś jedynie wsławił się protestem w dzień Bożego Ciała, przeciwko zostawieniu na kilkanaście minut kawałka dykty, pozostałości po ołtarzu. Paździerzowa dykta ta współgrała z jakością inteligencji posłanki, która nie była w stanie obejść z rowerem i przyczepką z dwojgiem dzieci przeszkody, by dalej cieszyć się z przejażdżki. Zamiast tego, powiadomiła świat, że Kościół ogranicza jej swobody obywatelskie, wśród których jedno z naczelnych miejsc zajmuje jazda jednośladem po specjalnych ścieżkach rowerowych, będących dumą III RP obok Orlików, na których Donald Tusk z kompanią haratał w gałę.

Szerszej publiczności dała się poznać przez przypadek, kiedy została kimś w rodzaju kasety magnetofonowej odczytującej w Sejmie – w roli sekretarki – biurokratyczny komunikat z uroczystości zaprzysiężenia prezydenta Andrzeja Dudy.  Od tej pory uznała, że udział w tamtej ceremonii nakłada na nią obowiązek reprezentowania PO na niwie medialnej. A to znaczy jedno - Atakowanie PiS i prezydenta Dudy za wszelką cenę. Włącznie przy pomocy mocno wyeksploatowanych haseł. Wedle jednego z nich, Andrzej Duda proponując rozwiązanie sprawy referendum okazał się prezydentem jednej partii.  Wedle Pomaskiej byłby prezydentem wszystkich Polaków tylko wtedy, gdyby zrobił to, czego oczekiwała Platforma, czyli poprzestał na przyjęciu jednego referendum i ograniczył je do pytań zaproponowanych przez Bronisława Komorowskiego.

Podobnego lotu, choć w innej kwestii, jest opinia drugiej gwiazdy politycznej Platformy, w którą od pewnego czasu wcieliła się Małgorzata Kidawa-Błońska. Otóż obecna marszałek Sejmu z przenikliwością zauważyła, że PiS chce wygrać wybory tylko po to, aby zdobyć władzę.

A ja do tej pory myślałem, że partie chcą wygrać wybory po to, by uroczyście ofiarować ją swoim konkurentom.

Jerzy Jachowicz

www.sdp.pl