Parlament Europejski zgodził się na zastosowanie wobec Węgier procedury opisanej w artykule siódmym Traktatu z Lizbony, który dotyczy ni mniej ni więcej tylko „ryzyka poważnego naruszenia przez Państwo Członkowskie wartości Unii”. Jakież to paradygmaty europejskie naruszyły Węgry? Wypowiedzi wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa oraz podjęte dziś uchwały mogą wskazywać, że niezgodne z wartościami unijnymi mogą być decyzje demokratycznie wybranych władz państw członkowskich, mające na celu zapewnienie społeczeństwom tych państw bezpieczeństwa i spokoju, oraz ich zabiegi o zachowanie tożsamości narodowej, religijnej i kulturowej. Może się też okazać, że sprzeczna z zasadami Unii jest też wolność słowa.

Sztuczka europejskich biurokratów polega na tym, że procedury unijne są wieloetapowe i skomplikowane, stąd dosyć trudno przełożyć je w sposób jednoznaczny i czytelny na język przekazu społecznego. Za to relatywnie łatwo podpiąć do tych działań populistyczne hasła o łamaniu „demokracji, konstytucji i wolności słowa” w czym wyspecjalizowali się unijni przedstawiciele środowisk lewackich. Z jednej strony szermują hasłami „praworządności”, z drugiej przepychają kolanem przez Parlament Europejski głosowania, mogące być niezgodne z unijnymi traktatami. I nie widzą w tym problemu.

Węgry już zakwestionowały prawidłowość środowego głosowania, kwestionując sposób zliczania głosów, gdzie nie wzięto pod uwagę tych wstrzymujących się. Kalkulacja jest prosta: głosowało 693 posłów a niezbędne 2/3 z tej liczby to 462. Brukselskim technokratom wystarczyło jednak 448 głosów „za” przy 48 głosach wstrzymujących się. To tak jakby 48 posłów, którzy nie głosowali ani "za" ani "przeciw", w ogóle nie było na sali.

Warto pamiętać, iż partia Viktora Orbana Fidesz rządzi na Węgrzech trzecią kadencję, uzyskując w wyborach parlamentarnych w 2018 r. ponad 49% głosów, i po raz kolejny większość konstytucyjną. Partie funkcjonujące w pozostałych krajach unijnych, w tym francuskie, belgijskie, holenderskie czy niemieckie, wliczając w to CDU Angeli Merkel (32,9% w 2017 r.) mogą o takim poparciu tylko pomarzyć. Dlatego też trudno pogodzić się z obelgami i insynuacjami pod adresem Orbana, kierowanymi przez niewybieralnych przez społeczeństwo unijnych biurokratów, nazywających jego politykę „tchórzliwą”. Wystąpienia wiceprzewodniczącego Timmermansa doskonale skomentował brytyjski europoseł Nigel Farage, który określając go „jednym z pionków Komisji Europejskiej”.

Znany z ostrych wystąpień Farage podczas ostatniej debaty poszedł dalej, definijąc działania skierowane przeciwko Węgrom jako „uaktualnianie doktryny ograniczonej suwerenności Breżniewa”. Stwierdził też, że u podstaw ataku na Węgry leży sprzeciw rządu Orbana co do działań organizacji Georga Sorosa w jego kraju, który przeznaczył 50 miliardów dolarów na walkę z instytucjami państw narodowych, promując przy tym system przyjmowania nachodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki.

Jak blisko prawdy w swoich ocenach był Farage może świadczyć przywrócenie przez Niemcy Ludmile Kozlovskiej wizy wjazdowej na teren Unii Europejskiej. Niemieccy parlamentarzyści nie tylko zaprosili powiązaną rodzinnie z moskiewskimi firmami, a biznesowo z samym Sorosem Kozlovską, co do której polskie ABW wydało negatywną opinię w sprawie jej zezwolenia na pobyt w strefie Schengen, ale zorganizowali dla niej konferencję w Bundestagu. W niemieckim parlamencie pani Kozlovska mogła bez przeszkód rozprawiać na temat domniemanego łamania praworządności w Polsce i na Węgrzech. Takich decyzji władz z Berlina nie można odczytać inaczej jak pokaz arogancji i nie liczenia się ze państwami grupy Trójmorza, o względy której Niemcy podobno tak bardzo ostatnio zabiegały.

Uruchomienie procedur karnych przeciwko Węgrom wydaje się być od początku zorkiestrowane przez Berlin, i wymierzone pośrednio również w Polskę. Niemieccy prawnicy zaproponowali koncepcję połączenia prac dotyczących art. 7 wobec obydwu krajów, tak aby zablokować prawo weta Polski i Węgier w głosowaniach, gdzie niezbędna jest jednomyślność wszystkich unijnych państw. Podobno Timmermans oświadczył w wypowiedzi prasowej, że taki tryb byłby niezgodny ze standardami unijnymi, ale po wczorajszym głosowaniu w sprawie Węgier i sposobie liczenia głosów możemy być pewni, że te kwestia standardów schodzi właśnie na drugi plan. Niewybieralni, nieweryfikowalni i nieusuwalni unijni biurokraci, w rodzaju Timmermansa, Junckera, Tuska, Bieńkowskiej a wcześniej również Schulza, z pewnośćią realizują czyjeś polecenia, jednak nie są to polecenia wyborców ich krajów. Przed kim odpowiadają, komu składają raporty, czyje agendy realizują, możemy się domyślać po kolejnych wdrażanych przez nich projektach.

Czego tak naprawdę Unia chce od Polski i od Węgier? Odpowiedź jest prosta: całkowitego podporządkowania. Podporządkowania ideologicznego Brukseli i ekonomicznego interesom Niemiec. Rezygnacji z patriotycznej, narodowej tożsamości i religii katolickiej. Bruksela chce, żeby obydwa te kraje przerodziły się znane już z Belgii, Holandii czy Francji tygle multi-kulti, z dziesiątkami tysięcy islamistów na ulicach, z brutalnymi atakami „białych Europejczyków”, czy wreszcie z kościołami pozamienianymi w restauracje, dyskoteki czy skateparki. Czy to jest niemożliwe? Nierealne? Spójrzmy tylko co dziś dzieje się z Irlandią, co stało się z Hiszpanią, jak skończyła Grecja.

Przy okazji ataków na Węgry, gdzie podobno zagrożona jest praworządność, przepchnięto przez Parlament Europejski dyrektywę o prawach autorskich, która może ograniczyć wolności słowa i swobody wypowiedzi w internecie- określana jest jako ACTA2. Niektórzy europarlamentarzyści mówią wprost, że została ona przyjęta w wyniku nacisków i lobbingu niemieckich koncernów medialnych z Axel Springer na czele, dla których takie rozwiązania prawne mogą być źródłem wielomiliardowych dochodów. Oktoberfest, czyli niemieckie dożynki w europejskiej polityce zaczęły się w tym roku o miesiąc wcześniej.

Największym kłopotem dla obecniej Unii Europejskiej wydają się być systemy demokratyczne, nadal funkcjonujące w krajach członkowskich. Francja po dwóch latach obowiązywania stanu wyjątkowego ze względu na „ciągłe zagrożenia terrorystyczne” ustawą z 2017 r. na stałe ograniczyła swobody obywatelskie z czym Bruksela i Berlin nie mają najmniejszych problemów. Optymalny z punktu widzenia brukselskich technokratów oraz ich mocodawców sposób sprawowania władzy trafnie opisał w swoim wystąpieniu prof. Legutko. Podczas debaty w sprawie Węgier zasugerował, że najlepszym rozwiązaniem byłaby rezygnacja z demokracji. „(…) jeśli państwu się to nie podoba, to bardzo proszę zrezygnować z takiego wydarzenia jak wybory. Proszę mianować kogoś z zewnątrz, kto będzie wówczas namiestnikiem Węgier. Myślę, że pan Timmermans byłby bardzo chętny aby taką funkcję przejąć. A potem jak państwo to zrobią, proszę zrobić to samo z Polską. Wówczas te wszystkie problemy się rozwiążą (…)"

Tylko co na to ludzie powiedzą? Jeśli odbierze się im możliwość otwartej debaty publicznej w internecie, będą mogli powiedzieć znacznie mniej. I o to chodzi.

Paweł Cybula