Wczoraj odbyło się posiedzenie ministrów spraw zagranicznych państw członkowskich UE. Szef unijnej dyplomacji Josep Borrell stwierdził, że przeciwko reżimowi Łukaszenki potrzeba "więcej środków".

- Zobaczymy, o czym zadecydują państwa członkowskie - zastrzegł Borrell.

Jeszcze przed posiedzeniem niemiecki MSZ Heiko Maas wskazał, że Łukaszenka to "szef sieci przewoźników nielegalnych migrantów". Maas zagroził sankcjami liniom lotniczym, które zaangażowane są w masowy przewóz migrantów na Białoruś.

- Nie będziemy dłużej tolerować firm, które zarabiają na tym, że dowożą uchodźców do Niemiec i do innych krajów europejskich. Dlatego musimy omówić konsekwencje dla linii lotniczych i to, że potrzebne nam są sankcje, które jasno mówiłyby, że nie akceptujemy takich działań - powiedział Maas.

Podobne stanowisko zajął łotweski MSZ Edgars Rinkevics. Łotwa, podobnie jak Polska, jest obiektem hybrydowym ataku reżimu Łukaszenki.

- Musimy wprowadzić surowsze sankcje (…) Oznacza to objęcie nimi tak zwanych firm turystycznych, które organizują loty. Uważam również, że musimy w pełni ukarać Belavię, aby nie mogła otrzymać żadnego wsparcia - powiedział.

Polska już w piątek przekazała Unii swoje stanowisko. Podkreślono, że reżim Łukaszenki świadomie stara się zdestabilizować sytuację w Unii Europejskiej, wykorzystując w tym celu migrantów oraz ich dzieci. Odbyła się następnie długa dyskusje na ten temat, w której wzięli udział ambasadorowie państw członkowskich UE.

Z kolei Łukaszenka w dalszym ciągu oskarża Zachód o zamach na jego kraj.

- Wprowadzają sankcje. Finansują protesty, ekstremizm, terroryzm. Bojówkarze przekradają się i przygotowują. My nie tylko o tym wiemy, ale nad tym pracujemy - mówił.

jkg/biełsat