Demokrata Jim McDermott złożył w Izbie Reprezentantów projekt Uchwały o „Demokracji w Gruzji”, który stwierdza, że: „gruzińska demokracja stoi przed poważnym wyzwaniem; atakowane są swobody polityczne i zasada równej konkurencji między partiami politycznymi". Na dodatek ustawa uderza w samego Micheiła Saakaszwiliego, za to, że rzekomo utrudnia życie organizacjom pozarządowym i tłumi opozycję.  „Nowe zainteresowanie amerykańskich polityków Gruzją jest prawdopodobnie rezultatem działalności lobbystów wynajętych przez gruzińską opozycję. Za ich działalność płaci jeden z przywódców tej opozycji, miliarder Bidzina Iwaniszwili. Projekt uchwały McDermotta wymienia go wprost jako ofiarę prześladowań politycznych. Iwaniszwili jest oskarżany w Gruzji o bliskie związki z Rosją, albo wręcz o działalność na rzecz Moskwy. Iwaniszwili zaprzecza, ale jest faktem, że ma olbrzymie interesy w Rosji – jest m.in. właścicielem 1 proc. akcji Gazpromu”- zauważa jednak znawca amerykańskiej polityki Bartosz Węglarczyk na rp.pl, który dodaje jednak, że podczas niedawnego przesłuchania przed komisją spraw zagranicznych Kongresu USA nowego ambasadora w Gruzji, Saakaszwiliego krytykowali nie tylko senatorzy, ale także sam kandydat na ambasadora, ktory mówił, że zbliżające się wybory parlamentarne w Gruzji będą poważnym testem dla kandydatury tego kraju do NATO.


McDermott jest jednak bardzo kontrowersyjnym kongresmenem. Zszokował on amerykańską prawicę, gdy w 2002 r. pojechał  (wraz z kilkoma innymi politykami) z wizytą do Saddama Husajna. Amerykańskie media ujawniły potem, że za tę podróż zapłacił sam Saddam. McDermott powiedział nawet, że prezydent George W. Bush mógł „wprowadzić w błąd” opinię publiczną w kwestii irackiej. Wówczas amerykańska prawica dała mu przydomek „Jim z Bagdadu”. Fakt, że uchwałę składa taki polityk jak McDermott z pewnością osłabia jej wydźwięk. Polityk ten dostatecznie mocno skompromitował się wyjazdem do Iraku, gdzie w dużym stopniu uwiarygodniał reżim krwawego dyktatora i mordercy Saddama Hussaina. Teraz można podejrzewać, że daje się on nabrać na rosyjską narrację w sprawie Gruzji. Nie można zapominać, że antygruzińska propaganda jest o wiele mocniejsza niż ta, która uderza w Victora Orbana. O Węgrzech również mówi się, że łamią prawa człowieka i co jakiś czas ten kraj jest potępiany przez „międzynarodówkę”. Trudno nie zauważyć, że z czymś takim mamy do czynienia w sprawie Gruzji. Niestety lewicowi politycy z Waszyngtonu dają się często nabrać na rosyjską propagandę. Nie zapominajmy, że nawet Ted Kennedy ( brat dwóch zdeklarowanych antykomunistów) jeździł do Moskwy w czasie, gdy Ronald Reagan prowadził krucjatę przeciwko imperium zła, która podnosi znów głowę. Nie można zapominać, że niedawno z Micheilem Saakaszwili spotkała się Hilliary Clinton. Sekretarz Stanu USA podkreśliła, że Gruzja jest bardzo cennym sojusznikiem jej kraju. Clinton docenia zwłaszcza obecność wojsk gruzińskich w Afganistanie. Sekretarz stanu zapowiedziała, że wkrótce pomiędzy Waszyngtonem a Tbilisi rozpoczną się negocjacje w sprawie podpisania umowy o wolnym handlu oraz amerykańskich inwestycjach w Gruzji. Spotkanie oburzyło Rosjan, którzy ustami wiceministra obrony potępiła spotkanie. Anatolij Antonow wydał oświadczenie, w którym zdecydowanie sprzeciwia się wznowieniu ścisłych kontaktów wojskowych pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Gruzją. To pokazuje, że Rosja nie odpuści sobie Gruzji. Niestety ujawnione ostatnio rozmowy Baracka Obamy z rosyjskim prezydentem każą z niepokojem patrzeć na to co robi amerykańska lewica i modlić się o zwycięstwo Mitta Romneya ( nie jest to mój faworyt, ale dostanie na 99 proc. nominację) za kilka miesięcy.


Łukasz Adamski