Uważajmy więc na siebie, bracia: czuwajmy, póki mamy czas. Czemu mielibyśmy zaniedbywać siebie? Zróbmy choć trochę dobrego, abyśmy znaleźli pomoc w czasie pokusy. Dlaczego gubimy własne życie? Tyle słyszymy, a nie obchodzi to nas, gardzimy tym. Widzimy, jak bracia nasi zabierani są spośród nas, nie pobudza nas do czujności świadomość, że pomału i my także zbliżamy się do śmierci.

Zastanówcie się dobrze, bracia, nad tymi sprawami i uważajcie, abyście nie zaniedbali siebie, bo do wielkich niebezpieczeństw prowadzą nas zaniedbania w rzeczach małych. Niedawno odwiedziłem jednego z braci, który po chorobie powoli wraca do zdrowia. Kiedyśmy rozmawiali, dowiedziałem się, że gorączkę miał tylko przez siedem dni, a oto od tego czasu upłynęło już dni czterdzieści, ale on jeszcze nie wydobrzał w pełni. Zobaczcie, bracia, jaka to bieda stracić zdrowie! Lekceważymy zwykle drobne zaniedbania i nie zdajemy sobie sprawy, że kiedy ciało ulegnie choćby małej dolegliwości (zwłaszcza, jeśli jest chorowite), to trzeba długiego czasu i wielkiego trudu, żeby wróciło do zdrowia. Ten biedak gorączkował tylko przez siedem dni, a oto tyle już dni minęło od tego czasu i jeszcze nie wyzdrowiał. Tak samo jest i z duszą. Popełni ktoś mały grzech, a potem przez ileż czasu własną krew wytacza, zanim się z niego poprawi.

A jeszcze w wypadku cielesnej słabości przyczyny mogą być różne: albo lekarstwo nie działa, bo jest za stare, albo lekarz jest niedoświadczony i dał niewłaściwe lekarstwo zamiast właściwego, albo chory jest nieposłuszny i nie przestrzega zaleceń lekarza. Ale nie tak w sprawach duszy. Nie możemy powiedzieć, że lekarz jest niedoświadczony i dał niewłaściwe lekarstwa. To Chrystus bowiem jest lekarzem naszych dusz. On wie wszystko i przygotował dla każdej namiętności właściwe lekarstwo. Na przykład, przeciw próżności dał przykazanie pokory, przeciw zmysłowości, przykazanie powściągliwości, przeciw chciwości, przykazanie jałmużny; krótko mówiąc, każda namiętność ma jako lekarstwo odpowiednie dla siebie przykazanie; a więc lekarz jest doświadczony. Ani też lekarstwa nie tracą mocy przez upływ czasu. Przykazania bowiem Chrystusowe nie starzeją się, ale odmładzają się w miarę działania. Toteż zdrowiu duszy nic nie zagraża oprócz jej własnego nieposłuszeństwa.

Uważajmy więc na siebie, bracia: czuwajmy, póki mamy czas. Czemu mielibyśmy zaniedbywać siebie? Zróbmy choć trochę dobrego, abyśmy znaleźli pomoc w czasie pokusy. Dlaczego gubimy własne życie? Tyle słyszymy, a nie obchodzi to nas, gardzimy tym. Widzimy, jak bracia nasi zabierani są spośród nas, nie pobudza nas do czujności świadomość, że pomału i my także zbliżamy się do śmierci. Oto odkąd zasiedliśmy do rozmowy aż do tej chwili upłynęły już dwie lub trzy godziny i śmierć jest o tyle bliżej. Widzimy, że czas przemija, a my się nie lękamy. Dlaczego nie pamiętamy słów tego Starca, który powiedział, że jeśli człowiek straci złoto lub srebro, może zamiast niego zyskać nowe, ale jeśli czas straci, nowego nie znajdzie. Zaiste będziemy szukać jednej godziny tego czasu, a nie znajdziemy. Iluż to pragnie usłyszeć słowa Boże, a już nie mogą? A my słyszymy ich tyle, i gardzimy nimi, i nie powstajemy ze snu. Wie Bóg, jak mnie zdumiewa obojętność naszych dusz. Możemy się zbawić, a nie pragniemy. Możemy bowiem wyrwać namiętności, póki są małe, a nie troszczymy się o to, lecz pozwalamy im twardnieć w nas, aż zło dochodzi do ostatnich granic. Bo co innego, jak wciąż wam powtarzam, wyrwać roślinkę, którą się wyciąga łatwo, a co innego wykarczować wielkie drzewo.

Pewien wielki Starzec odpoczywał raz ze swymi uczniami w miejscu, gdzie rosły cyprysy różnych rozmiarów, małe i wielkie. I powiedział ów Starzec do jednego z uczniów: „Wyrwij ten cyprys”. A cyprys był mały i brat z łatwością wyrwał go jedną ręką. Wtedy Starzec pokazał mu drugi, już większy, i powiedział: „Wyrwij ten także”. A on potrząsnął nim oburącz i wyrwał także i ten. I znów pokazał mu następny, o wiele większy, a on już z wielkim wysiłkiem i ten wyciągnął. Starzec pokazał mu jeszcze większy; on długo potrząsał nim i pracował, i pocił się przy nim, aż wreszcie wyrwał. W końcu pokazał mu Starzec jeszcze większy cyprys, ale on, mimo iż wiele się trudził i pocił, nie zdołał go wyrwać. Gdy więc Starzec zobaczył, że to niemożliwe, kazał innemu bratu wstać i pomóc, i tak we dwóch zdołali cyprys wyrwać. Wtedy Starzec powiedział do braci: „Oto tak jest i z namiętnościami, bracia: dopóki są małe, możemy, jeśli chcemy, wyrwać je bez trudu. Ale jeśli je zaniedbamy jako małe, twardnieją, a im bardziej stwardnieją, tym większego wymagają trudu. A kiedy bardzo w nas się wzmocnią, to już nawet mimo zadania sobie trudu nie zdołamy ich wyrwać sami, a tylko jeśli uzyskamy pomoc świętych, którzy – po Bogu – zajmują się nami”.

Pomyślcie, jaką moc mają pouczenia Starców. I prorok podobnie nas o tym uczy, mówiąc w psalmie: Córko Babilonu, nędzarko: błogosławiony, który ci odpłaci tym samym, czym nam odpłaciłaś: błogosławiony, który uchwyci i rozbije twoje dzieci o skałę.

Zbadajmy te słowa po kolei. Przez Babilon rozumie prorok pomieszanie: tak się bowiem wykłada nazwa Babel, oznaczająca Sychem. Córką zaś Babilonu nazywa moc wroga, bo dusza najpierw wpada w zamieszanie, a potem rodzi grzech. A nazywa ją nędzarką, bo – jak wam już kiedyś powiedziałem – zło nie ma bytu i substancji, ale powstaje z niebytu przez nasze niedbalstwo i znowu przez naszą poprawę ginie i wraca do niebytu. Więc święty mówi, jak gdyby do niej: błogosławiony, który ci odpłaci tym samym, czym nam odpłaciłaś. Nauczmy się, co jej daliśmy, co otrzymaliśmy w zamian i czym znowu chcemy odpłacić. Oddaliśmy jej naszą wolę i w zamian otrzymaliśmy grzech. Toteż słowo Boże błogosławi tych, którzy jej tym samym oddadzą. Przez takie oddanie rozumie się niespełnienie grzechu. I dalej dodaje: Błogosławiony, który uchwyci i rozbije twoje dzieci o skałę. Czyli: błogosławiony, który to, co pochodzi od ciebie, a więc złe myśli, pochwyci od razu i nie pozwoli im wzrastać w sobie do złych uczynków, ale natychmiast, póki jeszcze są małe, zanim się wzmocnią i wzrosną, chwyci je i rozbije o skałę, którą jest Chrystus, i zniszczy je, uciekając się do Chrystusa.

Oto jak się zgadzają ze sobą Starcy i Pismo Święte, jak błogosławią tych, którzy walczą o wykorzenienie wad, póki są małe i pókiśmy jeszcze nie zaznali płynącej z nich męki i goryczy. Dołóżmy więc starań, bracia, abyśmy doznali miłosierdzia, popracujmy trochę, a znajdziemy wielki pokój.

Przekazali nam Ojcowie, jak powinien każdy z nas oczyszczać się z dnia na dzień. Zastanowić się należy wieczorem, jak spędziło się dzień, a rano znowu, jak spędziło się noc i pokutować przed Bogiem za to, czym przypuszczalnie się zgrzeszyło. Ale my, ponieważ wiele grzeszymy, ze względu na naszą krótką pamięć powinniśmy zaiste i co sześć godzin robić rachunek sumienia i pytać się, jak ten czas spędziliśmy i czym zawiniliśmy. I każdy powinien mówić sobie: Czy nie powiedziałem może czegoś, co by zraniło mego brata? A może zobaczyłem go coś robiącego i osądziłem go, wzgardziłem nim albo go obmówiłem? Może prosiłem o coś szafarza, a kiedy nie otrzymałem, szemrałem przeciw niemu? Może jedzenie było niedobrze przygotowane i skrytykowałem za to kucharza, zawstydziłem go i zasmuciłem, albo przynajmniej z niezadowolenia szemrałem w sercu? Bo szemranie w sercu jest grzechem. A dalej, może ceremoniarz albo któryś z braci zwrócił mi uwagę, a ja nie ścierpiałem tego, ale mu się sprzeciwiłem? Tak to po każdym dniu powinniśmy robić rachunek sumienia, jak go spędziliśmy. Podobnie trzeba też zastanowić się, jak spędziliśmy noc; czy pośpiesznie wstaliśmy na wigilie, czy też zlekceważyliśmy budzącego albo szemraliśmy przeciw niemu. Bo powinniśmy wiedzieć, że ten, kto nas budzi na wigilie, wyświadcza nam wielką przysługę, jakby opiekun, prowadzący nas do wielkich zysków: bo nas budzi na rozmowę z Bogiem, abyśmy mogli przebłagać Go za nasze grzechy i otrzymać światło. Jakże więc bardzo należy takiemu dziękować! Naprawdę należy uważać, że to przez niego przychodzi do nas zbawienie.

Opowiem wam na ten temat rzecz przedziwną, którą słyszałem o pewnym Starcu mającym dar widzenia. Stojąc w kościele widział on, gdy bracia zaczynali śpiewać psalmy, człowieka w jaśniejących szatach, który wychodził z sanktuarium, a trzymał coś jakby wazę z wodą święconą i łyżkę. Zanurzał on łyżkę w wazie, a obchodząc wszystkich braci, znaczył krzyżem każdego z nich. Miejsca zaś nieobecnych braci jedne znaczył, a inne omijał. A pod koniec modlitwy Starzec widział go znowu, jak wychodził z sanktuarium i robił to samo. Więc pewnego dnia Starzec zatrzymał go, padł mu do nóg i prosił o wyjaśnienie, kim jest i co robi. Człowiek w jaśniejących szatach odpowiedział: „Jestem aniołem Bożym i dostałem polecenie kłaść znak na tych, którzy są w kościele od początku psalmodii i na tych, którzy pozostali aż do końca, z powodu ich zapału, gorliwości i dobrej woli”. Starzec zapytał: „A dlaczego znaczysz także miejsca niektórych nieobecnych?” Odpowiedział mu anioł święty: „Są to miejsca braci gorliwych i pełnych dobrej woli; nie przyszli oni albo z powodu obłożnej choroby, za pozwoleniem ojców, albo dlatego, że im coś nakazano, a ponieważ są posłuszni, przyjść nie mogli. Tacy nieobecni otrzymują także święty znak, bo wolą są razem ze śpiewającymi. Tylko tym, którzy by mogli tu być, ale z niedbalstwa nie przyszli, tym kazano mi nie dawać znaku, bo sami siebie czynią niegodnymi”.

Oto widzicie, do jakich łask doprowadza swego brata ten, kto go budzi na kanoniczne pacierze. Starajcie się więc, bracia, nie pozbawiać się nigdy świętego znaku anielskiego; a gdyby któremuś przydarzyła się nieuwaga, a inny by go napomniał, to nie powinien się gniewać, ale w trosce o swoje dobro dziękować tamtemu, kimkolwiek jest.

Kiedy byłem w klasztorze, opat za radą Starców zlecił mi opiekę nad gośćmi. A byłem właśnie po ciężkiej chorobie. Przychodzili więc goście i byłem przy nich do wieczora, a potem przychodzili wielbłądnicy, więc znów troszczyłem się o ich potrzeby. Często też ledwo położyłem się spać, budzono mnie, ponieważ znowu zjawiła się jakaś potrzeba. Później gdy ledwo się zdrzemnąłem, przychodziła pora wstawać na wigilie i ceremoniarz mnie budził. Czy to ze zmęczenia, czy z choroby (bo jeszcze miewałem nawroty lekkiej gorączki) czułem się wtedy rozbity i jakby niewładający sam sobą. Nieprzytomny jeszcze ze snu, odpowiadałem: „Dobrze, mój panie, niech Bóg pamięta o twojej dobroci, niech ci Bóg zapłaci; tak jest, panie, idę”. A kiedy odszedł, zasypiałem znowu i bardzo mnie to martwiło, że się wciąż spóźniałem na wigilie. Więc ponieważ on nie mógł zatrzymywać się przy mnie, poprosiłem dwóch braci, jednego, żeby mnie budził, a drugiego, żeby mi nie pozwolił zdrzemnąć się podczas wigilii. I wierzcie mi, bracia, miałem ich za tych, przez których przychodziło moje zbawienie i czułem dla nich niemal cześć. Tak i wy powinniście myśleć o tych, którzy was budzą na modlitwy kanoniczne i do pełnienia wszelkich dobrych uczynków.

Jak powiedzieliśmy, każdy powinien robić rachunek sumienia z tego, jak spędził dzień i noc, czy uważnie brał udział w śpiewie i w modlitwie, czy go nie opanowały myśli pochodzące od namiętności, czy uważnie słuchał świętego czytania, czy nie opuścił chóru i nie wyszedł z kościoła przez niedbalstwo. Jeśli ktoś tak codziennie bada siebie i stara się pokutować za przekroczenia i poprawić się, to zaczyna mniej grzeszyć, na przykład osiem razy zamiast dziewięciu dziennie, a tak z pomocą Bożą powoli postępując, nie pozwala namiętnościom wzrastać w sobie. Bo wielkie to niebezpieczeństwo pozwolić, żeby namiętność przeszła w nałóg; później już, jak powiedzieliśmy, taki człowiek nie może się sam wyzwolić, choćby chciał, chyba że otrzyma pomoc od świętych.

Chcecie, żebym wam opowiedział o kimś, u kogo namiętność przeszła w nałóg? Usłyszycie o czymś naprawdę pożałowania godnym. Kiedy byłem w klasztorze, nie wiem dlaczego braciom przyszło do głowy objawiać mi swoje myśli. Właściwie nawet i opat za radą Starców zlecił mi troskę o pełnienie wobec nich tego zadania. Otóż któregoś dnia przychodzi pewien brat i mówi mi: „Wybacz mi, panie, i pomódl się za mnie, bo kradnę rzeczy do zjedzenia”. Pytam: „Dlaczego? Czy jesteś głodny?” On na to: „Tak! Nie wystarcza mi porcja zakonna, a nie umiem prosić”. Pytam znowu: „Czemu nie idziesz z tą sprawą do opata?” Odpowiada: „Wstyd mi”. Mówię: „A chcesz, żebym ja poszedł i tę sprawę załatwił?” On na to: „Jak chcesz, panie”.

Poszedłem więc i opowiedziałem opatowi, a on mi rzekł: „Okaż miłosierdzie i zajmij się nim, jak umiesz”. Wtedy wziąłem go do szafarza i powiedziałem szafarzowi: „Okaż miłosierdzie i kiedykolwiek by przyszedł ten brat, daj mu, czegokolwiek by chciał, a niczego mu nie odmawiaj”. Szafarz wysłuchał i odrzekł: „Tak jest”. Przez kilka dni tak było, a potem ów brat znowu przyszedł do mnie, mówiąc: „Wybacz mi, panie, bo znów zacząłem kraść”. Pytam: „Dlaczego? Czy szafarz nie daje ci wszystkiego, czego chcesz?” – On na to: „Owszem, wybacz, daje mi wszystko, czego chcę, ale ja się go wstydzę”. Mówię: „A mnie też się wstydzisz?” Odpowiada: „Nie”. Ja na to: „Więc, jeśli chcesz, przychodź i bierz ode mnie, a nie kradnij”.

Opiekowałem się wtedy infirmerią. Przychodził więc on i brał ode mnie, czego chciał. Ale po jakimś czasie znowu zaczął kraść. Przyszedł więc zmartwiony i mówi mi: „Oto znowu kradnę”. Pytam: „Dlaczego, bracie mój? Czyż ci nie daję wszystkiego czego chcesz?” Odpowiada mi: „Owszem”. Ja na to: „I nie wstydzisz się przecież brać ode mnie?” Odpowiada: „Nie”. Mówię: „Czemu więc kradniesz?” On na to: „Wybacz mi, nie wiem, czemu: oto po prostu, kradnę”. Więc pytam: „Powiedz szczerze, cóż robisz z tym, co kradniesz?” On na to: „Daję osłu”.

I okazało się, że ten brat kradł bób, daktyle, figi, cebulę i w ogóle wszystko, co znalazł, chował to albo u siebie w posłaniu, albo gdzie indziej. A w końcu nie wiedział, co z tym zrobić, bo widział, że się to psuje, więc albo wyrzucał, albo zanosił zwierzętom.

Widzicie, co to znaczy wpaść w nałóg? Widzicie, jakie to nieszczęście, jaka nędza? Wiedział, że to grzech, wiedział, że źle robi, dręczył się, płakał, a jednak, nieszczęśliwy, ulegał sile złego przyzwyczajenia, do którego sam się poprzednio doprowadził przez niedbalstwo. I słusznie powiedział ojciec Nisteros: „Kto dał się wciągnąć namiętności, stał się jej niewolnikiem”. Niech dobry Bóg wyzwoli nas ze złych nałogów, aby i nam kiedyś nie powiedział: Jaki pożytek z krwi mojej, z mojego zejścia do grobu?.

Mówiłem już wam wielokrotnie, jak się w nałóg wpada. Bo nie nazywamy od razu porywczym tego, kto się raz rozgniewa, ani rozpustnikiem tego, kto raz popełni rozpustę; to i ten, kto raz da jałmużnę, nie nazywa się szczodrobliwym, ale tak cnota, jak i wada przez stałe pełnienie wchodzi duszy jakby w zwyczaj, a ten zwyczaj potem jest dla niej albo męką, albo szczęściem. I mówiliśmy już wiele razy, dlaczego cnota jest dla duszy szczęściem, a wada męką. Cnota bowiem jest nam przyrodzona i znajduje się w nas. Bo niezniszczalny jest posiew cnoty. Mówiłem wam więc, że w miarę jak pełnimy dobro i jak cnota wchodzi nam w zwyczaj, odzyskujemy sposób bycia sobie właściwy, wracamy do przyrodzonego nam zdrowia, tak jak do normalnego widoku światła po chorobie oczu, albo po jakiejkolwiek innej chorobie do właściwego nam i naturalnego zdrowia. Nie tak jest jednak ze złem; ale przez pełnienie grzechu nabywamy zwyczaju obcego nam i przeciwnego naturze, tak jakbyśmy się na stałe zarazili jakąś chorobą i już nie mogli wrócić do zdrowia bez wielkiej pomocy, licznych modlitw i mnóstwa łez, które mają ściągnąć na nas miłosierdzie Chrystusa.

Podobnie bywa i w sprawach ciała. Bo są na przykład pewne potrawy wytwarzające czarną żółć, jak kapusta, soczewica i inne podobne. Otóż przez zjedzenie raz czy drugi kapusty, soczewicy lub czegoś w tym rodzaju człowiek nie gromadzi jeszcze w sobie czarnej żółci, ale jeśli spożywa się je ciągle, dochodzi do nadmiaru, a to wywołuje stany gorączkowe, które spalają chorego, co jest dla niego powodem tysiącznych kłopotów. Tak też i z duszą. Jeśli ktoś trwa w grzechu, powstaje w duszy zły nałóg i on to ją potem dręczy.

Ale i to wiedzcie, że bywają dusze szczególnie skłonne do jakiejś namiętności. Taka dusza jeśli choć raz popełni grzech z tej namiętności wynikający, naraża się na niebezpieczeństwo, że wpadnie w nałóg. Zdarza się tak i ze zdrowiem: bywa, że ktoś ma w sobie stały nadmiar czarnej żółci, ponieważ poprzednio nie dbał o zdrowie. Wtedy wystarczy może nawet raz zjeść coś takiego, a już w nim żółć powstaje i rozpala się.

Trzeba więc wielkiej czujności, troski i bojaźni, aby nie wpaść w grzeszny nałóg. Wierzcie mi, bracia, że jeśli choć jedną namiętność ktoś doprowadzi do nałogu, skazany jest na mękę. I zdarza się, że ktoś spełnia dziesięć dobrych uczynków, a jeden zły z powodu nałogu, wówczas ten jeden zły czyn spełniony z nałogu przeważa tamte dziesięć dobrych. Podobnie orzeł, jeśli się całkowicie nie wyzwoli z sieci, ale choćby za jeden pazur jest wplątany, to przez ten drobiazg przepada cała jego siła. Bo jeśli cały jest na zewnątrz, a jeden pazur jego w sieci, czyż nie jest jeszcze w mocy sieci? Czyż myśliwy nie zabije go, kiedy zechce? Tak jest i z duszą. Jeśli choć jedna namiętność stała się dla niej nałogiem, wówczas wróg powali ją, kiedy mu się spodoba. Ma ją bowiem w zasięgu ręki dzięki tej namiętności. Dlatego wciąż wam powtarzam: nie pozwalajcie namiętnościom stawać się nałogiem, ale walczmy, błagając Boga dniem i nocą, abyśmy nie wpadli w pokusę. A jeśli ulegliśmy, będąc ludźmi i wpadliśmy w grzech, starajmy się powstać natychmiast, pokutujmy za to, płaczmy przed obliczem Bożego miłosierdzia, czuwajmy, walczmy, a Bóg widząc naszą dobrą wolę, pokorę i skruchę, wyciągnie rękę do nas i zlituje się nad nami. Amen.

Fragment publikacji Pisma ascetyczne

Św. Doroteusz z Gazy (VI w.), pochodził z Antiochii, gdzie też otrzymał staranne wykształcenie. Około roku 525 wstąpił do położonego koło Gazy (Palestyna) klasztoru, kierowanego przez abba Seridosa. Stał się uczniem dwóch wielkich mistrzów-rekluzów: Jana i Barsanufiusza. We wspólnocie pełnił różne obowiązki: odpowiedzialnego za przyjmowanie podróżnych i gości, opiekuna chorych oraz szpitala, a z czasem również wychowawcy nowych kandydatów. Być może po śmierci mistrzów oraz Seridosa (ok. 540 r.) założył nowy klasztor. Pozostawił zbiór konferencji oraz listów.

CSPB.pl