Vittorio Messori

 

„Przyszłość dopowie nam to, czego dziś nie potrafimy odczytać z życia Ojca Pio” – napisał Raffaello Carlo Rossi, biskup Volterry i wizytator przysłany przez Święte Oficjum do San Giovanni Rotondo. Było to w czerwcu 1921 roku. Ojciec Pio liczył sobie wtedy zaledwie 34 lata.

Przytoczone powyżej słowa hierarchy są wyraźnie asekuracyjne – wygląda na to, że biskup Rossi chciał zostawić niedomkniętą szufladkę, do której wkładał sprawę Stygmatyka i jego otoczenia. Problem zdefiniował jako „odbiegający od normy”, ale jednocześnie odnoszący się do rzeczywistości szczerej i moralnie zdrowej. Tymczasem jego asekuracyjny zapisek okazał się proroczy.

Czytając słowa biskupa Rossiego dziś, gdy Ojciec Pio po wielu perypetiach został w 2002 roku ogłoszony świętym, trudno się nie uśmiechnąć. Doskonale wiemy, co przyszłość powiedziała o tym człowieku, którego Pan Bóg już w dziecięcym wieku obdarzył nadzwyczajnymi charyzmatami, a Kościół – i sądzę, że było to nie do uniknięcia – równie nadzwyczajną troską i surowością. Wiemy, ponieważ misja, do której został powołany Zakonnik, przy całej jego pokorze i skrytości, odbiła się w świecie wielkim echem i wciąż przyciąga do San Giovanni Rotondo miliony pielgrzymów. Była wydarzeniem, które – jakkolwiek by go nie oceniać – skupiało uwagę wierzących i niewierzących i znacząco przyczyniło się do umocnienia wiary wielu osób.

Wyjątkowy dokument
Napisano o Ojcu Pio wiele – czy to w sposób naukowy, czy popularyzatorski – i wydaje się nam, że wiemy już o nim wszystko. Okazuje się, że wcale nie. Nowa książka ks. Francesca Castellego jest tego najlepszym dowodem. Autor publikuje w niej wraz z historycznym komentarzem dokument zwany w kościelnym żargonie „voto”. Jest to protokół ze śledztwa przeprowadzonego przez biskupa Rossiego w San Giovanni Rotondo na zlecenie Świętego Oficjum. Dodatkowo znajdziemy w niej kilka innych krótszych tekstów pogłębiających naszą znajomość kontekstu wydarzenia, między innymi „Kronikę Ojca Pio”, napisaną przez o. Benedetta Nardellę z San Marco in Lamis, jednego z kierowników duchowych Ojca Pio.

Dokumenty te nigdy dotąd nie były publikowane, a przecież mają olbrzymie znaczenie. Wkrótce po ich powstaniu nadano im klauzulę tajności, zatem nie znalazły się wśród archiwalnych źródeł gromadzonych w San Giovanni Rotondo. Dopiero w 2006 roku papież Benedykt XVI wyraził zgodę na otwarcie archiwów Świętego Oficjum sprzed roku 1939. Dzięki temu możliwy stał się wgląd również w dokumenty odnoszące się do Ojca Pio. Życie Świętego z Pietrelciny, tak uwielbianego przez jednych, i tak nieufnie traktowanego przez innych, na nowo zostało poddane historycznym badaniom i dyskusjom. Rozgorzały one w ostatnich latach – choć wydawało się, że wraz z kanonizacją powinny się raczej wyciszyć – zarówno po stronie zwolenników, jak i przeciwników stygmatyzowanego Zakonnika. [...]

Ksiądz Francesco Castelli, publikując nieznane dokumenty i poprzedzając je rzetelnym wprowadzeniem historycznym, daje nam szansę obcowania z tekstem nie tylko wyjątkowym, ale również pięknym. Tak, bo właśnie piękno i prostota języka wyróżniają to przesłuchanie spośród wielu innych. Ten fakt zawdzięczamy z pewnością biskupowi Rossiemu, który ograniczył do niezbędnego minimum biurokratyczny żargon, przez co lektura jest nie tylko ciekawa, ale również przystępna i zrozumiała.

„Weź udział w mojej Męce”
Sytuacja opisana na kartach książki przedstawia się dość interesująco: prowadzący śledztwo biskup próbuje zrekonstruować fakty w sprawie Ojca Pio. W tym celu nie tylko przesłuchuje Kapucyna i bada jego stygmaty, ale także sonduje opinię, jaką mają na jego temat naoczni świadkowie: kapłani pracujący w San Giovanni Rotondo i zakonnicy z klasztoru.

Czytając dokument, słyszymy samego Ojca Pio, opowiadającego o tym, co mu się przydarzyło i w jaki sposób to przyjął. Mówi krótko, jak przystało na pokornego zakonnika, ale jest w tym wszystko, co najważniejsze. Relacjonuje, jak otrzymał stygmaty widzialne (niewidzialne nosił już od dłuższego czasu) pamiętnego 20 września 1918 roku, a więc zaledwie trzy lata przed przesłuchaniem.

Był ranek. W klasztornym chórze odprawiał dziękczynienie po Mszy Świętej. Tak o tym sam opowiada: „Dostałem nagle wielkich dreszczy po całym ciele. Potem nastał spokój i zobaczyłem naszego Pana, w postawie jak na krzyżu, choć miałem wrażenie, że krzyża nie było, skarżącego się na brak wzajemności u ludzi, szczególnie tych, którzy mu się poświęcili i przez niego bardziej są umiłowani. Widać było, że cierpi i chce, by dusze ludzkie dzieliły z nim Jego cierpienie. Zapraszał mnie, abym rozpamiętywał Jego mękę i medytował nad nią, i bym jednocześnie troszczył się o zdrowie braci. Na te słowa poczułem, że wypełnia mnie współczucie dla cierpienia Pana i zapytałem, co mógłbym zrobić. Usłyszałem głos: „Weź udział w mojej Męce”. Po tych słowach, gdy wizja już się skończyła, skupiłem się i rozpamiętywałem to, co się wydarzyło. I wtedy zobaczyłem te znaki, z których kapały krople krwi. Przedtem niczego nie miałem”.

Jeszcze nigdy Stygmatyk nie opowiadał tak wprost o tym ważnym wydarzeniu. Nigdy nie wyjawił tych słów, dzięki którym wszystko staje się jasne: „Weź udział w mojej Męce”. To one, wraz z następnym zdaniem: „Zapraszał mnie (...) bym jednocześnie troszczył się o zdrowie braci” są kluczem do zrozumienia tajemnicy życia Ojca Pio. Zewnętrzne „znaki” męki, po długim okresie przygotowania, gdy pozostawały ukryte, zostały mu dane, aby uwidocznić jego misję: upodobniony do Jezusa, naznaczony takimi samymi jak On ranami, bezpośrednio z Nim zjednoczony w bólu i miłości, stanie się narzędziem, naczyniem, z którego obficie wyleje się łaska zbawienia na braci.

Wydarzenie nadzwyczajne i poruszające, niemniej przyjęte i przeżyte w pokoju duszy. Ojciec Pio wyznaje, że fizycznie bardzo cierpi: „Przychodzą chwile, gdy nie mogę już wytrzymać”. Przyznaje, że nieraz bywa przerażony hałasem, jaki – wbrew jego woli – spowodowały te wydarzenia: coraz większym napływem wiernych, presją pobożnych czcicieli, a zwłaszcza kobiet, które wkrótce sprowadzą na niego tyle nieszczęść, rzeką listów, zalewającą malutki klasztor. Zachowuje jednak spokój i w pogodzie ducha przyjmuje krzyż, jaki został mu dany, ufając w Bożą pomoc i licząc na wsparcie ze strony współbraci i przełożonych.

Człowiek obdarzony tak licznymi i nadzwyczajnymi charyzmatami mówi z wielką pokorą o prostocie swojego życia duchowego, wypełnionego medytacją, aktami strzelistymi, odmawianiem różańca. Pytany, czy poddaje się jakimś szczególnym umartwieniom, odpowiada prostodusznie: „Nie, nie stosuję ich. Przyjmuję te, które zsyła na mnie Pan” (a dobrze wiemy, że wcale nie było tego mało!). A potem opowiada o długich godzinach w konfesjonale poświęconych słuchaniu grzechów, wyjaśnianiu, pouczaniu, rozgrzeszaniu.

Z tą samą pokorą i uległością pokazuje biskupowi rany, by mógł je dokładnie zbadać i opisać – dzięki czemu możemy dziś poznać ten werystyczny opis wraz ze wszystkimi szczegółami. [...]

Znak Zmartwychwstania
Nauka wielokrotnie próbowała wyjaśnić fenomen stygmatów, ale nie znalazła żadnego zadowalającego rozstrzygnięcia. Wyłączając z kręgu zainteresowania świadome oszustwo, wszystkie pozostałe hipotezy – o psychosomatycznym podłożu stygmatów – nie znajdują potwierdzenia w praktyce. Bez odniesienia do czynnika ponadnaturalnego zjawisko pozostaje w swym całokształcie niewyjaśnialne. [...]

Ojciec Pio był i pozostał po dziś dzień tajemnicą, na którą nie da się spojrzeć inaczej, jak tylko oczami wiary.

Był „znakiem”, który rozpoznać i odczytać może tylko ten, kto już spotkał Jezusa albo kto w pokorze zechce Go spotkać dziś, stając przed Jego obliczem na nowo ukazanym i uobecnionym w Ojcu Pio. Każdy, kto w stygmatach rozpozna rany opisane na kartach Ewangelii, ślady krzyżowania Bożego Syna, nie będzie już przed nimi uciekał. Przeciwnie – poruszony ich widokiem, zbliży się do nich z głębokim przeświadczeniem, że to stygmatyzowane ciało jest ściśle połączone z tamtym Wcieleniem, od którego wszystko wzięło swój początek. My, chrześcijanie, wierzymy przecież w Boga, który nie jest li tylko czystym duchem. Jest Bogiem wcielonym, złączonym z naszym ciałem i naszą krwią od początku aż do śmierci. Dlatego i nasze ciała nie pozostaną na zawsze w grobie – ich przeznaczeniem jest przemienienie i zmartwychwstanie.

W tym kontekście zaczynamy rozumieć, że w ranach Ojca Pio, otoczonych aureolą woni, znajdujemy objawienie Zmartwychwstałego. Spotykamy Jezusa stojącego przed apostołami, a zwłaszcza przed Tomaszem, owszem – w chwale, ale jednak z otwartymi ranami, by niewierny uczeń mógł włożyć w nie palec.

Tradycje Zachodu i Wschodu wydają się tutaj łączyć: stygmaty odnoszą się ściśle do Męki, ale kryją też tajemnicę Zmartwychwstania; światło prawosławnych ikon płynie ze Zmartwychwstania, ale w sposób oczywisty przypomina Mękę, która do niego doprowadziła. W Ojcu Pio widzimy zarówno wspomnienie bolesnej Męki naszego Pana, jak i pamiątkę Jego chwalebnego powstania z martwych: przejście przez Kalwarię i radość paschalnego poranka. I widzimy też, że ból oraz cierpienie, przez które wciąż dokonuje się Odkupienie, nie są celem samym w sobie. Naszym celem nie jest bowiem śmierć, ale życie.

Akt miłości
„Weź udział w mojej Męce”. To piękne i jednocześnie straszne zdanie, zawarte w świadectwie Ojca Pio, może przerażać, gdy się z nim spotykamy po raz pierwszy. Przywołuje na myśl słowa Świętego Pawła: „W swoim ciele dopełniam braków męki Pana”. Jak mamy je rozumieć? Na pewno nie tak, że ofiara i poświęcenie Jezusa były niewystarczające.

Aby to w pełni zrozumieć, musimy zamyślić się nad faktem, że odkupienie dokonane dwa tysiące lat temu na Golgocie nie było okupem zapłaconym raz na zawsze, biurokratycznym aktem, obejmującym automatycznie każdego człowieka pojawiającego się na przestrzeni wieków na tym świecie. Z pewnością było aktem sprawiedliwości, ale przede wszystkim – wyrazem odpowiadającej jej miłości. Było otwartą na każdego człowieka konkretną możliwością; zaproszeniem, by wszedł w tajemnicę Trójcy Świętej i w życie Boże przez „bramę wąską”, naśladując Mistrza i niosąc, w swoim czasie i na swoją miarę, krzyż odkupienia.

My też dźwigamy to jarzmo, które Ojciec Pio uczynił lżejszym i łatwiejszym do udźwignięcia. W Kościele – Mistycznym Ciele Jezusa – możemy je dźwigać wspólnie z braćmi, stając się dla nich cyrenejczykami jak ów pierwszy Cyrenejczyk, który pomógł Jezusowi. Możemy też przyjmować pomoc ze strony innych cyrenejczyków – zarówno ukrytych, którzy w milczeniu ofiarują swe cierpienie i życie za innych, jak i tych sławnych i nadzwyczajnych, których Bóg wynosi wysoko, jak to uczynił z Ojcem Pio – pokornym i cichym zakonnikiem, wielkim cyrenejczykiem naszych czasów. Myślę, że dopiero po tamtej stronie zrozumiemy, jak wiele wziął on na swoje barki i jak wielka rzeka łask wypłynęła z jego stygmatów, przemieniając tysiące ludzkich serc.

Dzisiaj możemy bez wątpienia przyznać, że minione stulecie nie obfitowało w nadmiar wydarzeń sprzyjających zachowaniu wiary Ludu Bożego i przyprowadzeniu do Jezusa tak licznych dusz wątpiących i zagubionych. Jednym z tych wydarzeń, którego chwała przetrwa przez kolejne wieki, było wypełnione cierpieniem życie pokornego Zakonnika, „drugiego Chrystusa”, którego dobroć Boża zechciała nam ofiarować.


Przekład: Edward Augustyn

Vittorio Messorri 
(ur.1941) jest znanym włoskim dziennikarzem katolickim, publicystą dziennika „La Stampa”, autorem m.in. wywiadu-rzeki z Janem Pawłem II „Przekroczyć próg nadziei”.

* Opublikowany powyżej tekst to fragment przemowy do książki „Przesłuchanie Ojca Pio. Odtajnione archiwa Watykanu” autorstwa ks. Francesca Castellego, w której znalazły się nigdy dotąd niepublikowane i w dużej części nieznane dokumenty z watykańskiego śledztwa w san Giovanni Rotondo przeprowadzonego w 1921 roku: raport z inspekcji, protokoły przesłuchań Ojca Pio, zakonników i księży diecezjalnych, protokół z badania stygmatów, zarekwirowana przez Święte Oficjum „Kronika Ojca Pio” oraz kilka listów Stygmatyka.