Zacznę od samochwalstwa – około jednego roku temu napisałem dla Solidarnych 2010 artykuł pod tytułem „Miękki Totalitaryzm”. W tekście tym stawiałem hipotezę na temat Ruchu Palikota (wtedy Ruchu Poparcia Palikota) w streszczeniu wyglądającą mniej więcej tak: Ruch Palikota jest partią – hubą, wygenerowaną sztucznie przez Platformę Obywatelską aby zrealizować w doskonalszej formie wariant Żyrinowskiego. Palikot miałby być polskim Żyrinowskim, który głośno krzyczy i bluzga na władzę, by potem (gdy kamery skierowane są gdzie indziej) grzecznie głosować razem z koalicją i wspierać te projekty, których nie da się przepchnąć z PSLem. Każda myśl jednak rodzi się jako herezja, a umiera jako banał – tekst przeszedł bez echa, potem to samo stało się z podobną analizą Marka Migalskiego. Teraz jednak słyszy się o tym coraz głośniej – hipotezy, które nieskromnie przyznam, ja i pan Marek stawialiśmy jako pierwsi, weszły do dyskursu, szczególnie po prawej stronie publicystyki, i funkcjonują tam już jako truizm.

 

Tematem tygodnia (stan na 23 marca 2012) było trzeszczenie w koalicji powodowane niezgodnością stanowisk co do „reformy” emerytalnej. Równolegle obserwowaliśmy maraton ataków na Kościół w związku z próbami likwidacji funduszu kościelnego. Pozornie dwie różne sprawy, ale nie powinno nam to mydlić oczu. „Kryzys” w koalicji i walka z Kościołem to skoordynowana operacja, pod kryptonimem „Kontrolowana zmiana władzy, z dopuszczeniem Palikota”. Teoria spiskowa? Może, ale przyjrzyjmy się jej bliżej.

 

Jeśli uznamy hipotezę „Palikota – Żyrinowskiego” za prawdziwą musi to prowadzić do logicznego wniosku – każdy sprawny polityk ma plan awaryjny. O ile nie podejrzewam premiera Tuska o takie cechy, to jednak ludzie w jego otoczeniu niewątpliwie są dobrymi planistami. Chodzi tu wszak nie o obronę swojego szefa, lecz ogromne interesy, pajęczą sieć układów i powiązań, łączącą i spajającą to środowisko. A każdy kto kiedykolwiek pracował w banku ten wie, że gdy chodzi o pieniądze wszelkie formy ochrony i wszystkie ruchy – dozwolone.

 

Od stycznia mamy do czynienia z serią poważnych kryzysów, jednym za drugim, a poparcie dla premiera, dotąd wysokie, zaczyna lecieć w dół. W tej sytuacji najbardziej logiczny byłby scenariusz peerelowskiej odwilży – zmęczony premier Tusk, ze względu na zmęczenie i zły stan zdrowia podaje się do dymisji. Rok 2013 jest rokiem przyspieszonych wyborów parlamentarnych, które minimalnie wygrywa Platforma pod wodzą odnowionego tyrana miłości Grzegorza (że nawiążę do Arystotelesa), drugie miejsce zajmuje Ruch Palikota, trzecie coraz bardziej pogrążający się PiS. Mamy piękną koalicję, z nowym sprawnym premierem Grzegorzem i wicepremierem Januszem. Gospodarkę, padającą – mamy w Polsce roku 2013 wszak drugą Grecję – łata się dla picu jakimiś potężnymi pożyczkami albo ręcznym sterowaniem. Oczywiście na krótko – do tego czasu Rzeczpospolita już będzie poddana gospodarczym zaborom rodem z „Pieprzonego losu kataryniarza” Ziemkiewicza.

Pesymistyczny scenariusz? Nie sądzę – pesymista to wszak lepiej poinformowany optymista.

A skąd ataki na Kościół i czemu mają one służyć? Cóż – manipulacja, żeby być sprawna, musi przypominać pracę skalpelem aniżeli walenie maczugą. Drobne przekierowanie nastrojów społecznych na antykościelne (a to następuje) może doprowadzić do przepływu elektoratu zawiedzionego Platformą do Palikota. Mrzonka Jarosława Kaczyńskiego, iż wyborcy go przeproszą i uczynią drugim Orbanem jest, no – mrzonką właśnie. Kaczyński, lekceważony już nawet przez najbardziej antykaczystowskie media jest dla przeciętnego telewizyjnego przeżuwacza raczej kandydatem na największą polityczną pierdołę, aniżeli męża stanu. Zresztą – nastroje w samej partii są podobne, o czym wiedzą tylko ci najlepiej poinformowani. Pamiętajmy, że duża część polaków, nawet tych deklarujących dość mocno swoje przywiązanie do katolicyzmu, w badaniach deklaruje też pewien umiarkowany antyklerykalizm. Nie jest to hardkor na poziomie Kotlińskiego, oczywiście, ale jeśli Palikot ogłosi „Dość happeningów! Trzeba się zabrać do pracy propaństwowej” (a te słowa poparcia dla Palikota padły z ust samego Prezydenta, nawet w podobnej formie) – wtedy nasz Żyrinowski ma szansę na zgarnięcie sporej części elektoratu. A dodajmy że entropia polskiej demokracji, w postaci niskiej frekwencji, będzie w trakcie kryzysu tylko postępować.

 

Czarny scenariusz? Tak. Ale obawiam się, że też jedyny jaki wydaje mi się w tej sytuacji prawdopodobny. Każdy kto sądzi, że alternatywą dla tej sytuacji jest wygrana Prawa i Sprawiedliwości jest niestety, mówiąc Wałęsą, w mylnym błędzie – PiS nie jest tą samą partią co w 2005 roku i dlatego też wzbudza inne emocje. Kaczyński zakopał swój potencjał zaufania z 2010 roku deklarując, że zdrajcy mu robili kampanię i ogółem to był na prochach, a wybory samorządowe tylko dopełniły klęski i zabetonowały system.

 

Jak zatem odpowiedzieć sobie w tej sytuacji na Leninowskie pytanie: Co robić? Cóż – pracować. Nie czekać, wzorem Wencla, na to aż Pan Bóg cokolwiek uczyni za nas, lecz uświadamiać, iż taki scenariusz – premierów Grzesia i Janusza – jest możliwy. Każdy kto śledzi manipulacje medialne (krótki kurs ich rozpoznania można odbyć przy lekturze książki „Woda z Mózgu” braci Wareckich chociażby) zauważy te drobne ruchy telewizyjnym skalpelem po naszych mózgach. Atak na Kościół to pierwszy akord długiej symfonii. Należy reagować już teraz, choć „teraz” to i tak, niestety, za późno.

 

Arkady Saulski