W najnowszym numerze „Plus Minus” Joanna Szczepkowska odnosi się do sprawy, która od kilkunastu dni nie schodzi z ust enigmatycznej opinii publicznej – pisze o prof. Bogdanie Chazanie i dziecku, którego nie chciał on zabić. W tekście „Sumienie i miłosierdzie” publicystka obficie cytuje dwa moje teksty z portalu Fronda.pl, za co na wstępie chciałabym podziękować – to miłe, że czasem tu Pani zagląda, traktuje poważnie przedstawiane przez nas argumenty i nie pomija także naszego głosu w dyskusji. Wprawdzie, nieco dziwnie czuję się ustawiona przez Szczepkowską na przeciwległym biegunie z Aleksandrą Sobczak z „Gazety Wyborczej”. Publicystka postanowiła bowiem sięgnąć po głosy z dwóch, skrajnych stron, a ja się skrajnością w żadnej mierze nie czuję. Ba, mam przeczucie, że na prawo ode mnie jest jeszcze całkiem sporo głosów, przy których moje zapatrywanie na świat wydaje się „miękkie”, ale to akurat nie jest tu istotą problemu.

Joanna Szczepkowska chce rozmawiać, choć sama zauważa, że to nie będzie łatwe. Zauważa, że „jedna armia mówi o morderstwie, druga o łamaniu ludzkich praw” i ubolewa nad tym, że żadna ze stron nie chce choćby wysłuchać argumentów przeciwnika. Ależ ja słucham, pani Joanno! Czytam Pani tekst i podejmuję wyzwanie, spróbuję „rozmawiać”, choć owszem – to nie będzie łatwe, bo już u samego początku tego dialogu na przeszkodzie stoi wielka przepaść. Bo ja uważam, że dziecko w łonie matki to taki sam człowiek, jak ja, Pani, czy zwolennicy aborcji. Nie ma tu dla mnie żadnej jakościowej różnicy – dziecko o rozmiarze 2 centymetrów wcale nie ma mniejszej wartości od człowieka mierzącego dobrze ponad 164 centymetry. I to jest problem, bo nie widzę żadnej zasadności zestawiania na jednej szali prawa tego 2-centymetrowego dziecka do życia z ludzkimi prawami jego matki. Zarówno, jeden jak i drugi człowiek ma takie same prawa do respektowania jego praw, więc które z tych praw jest większe, lepsze? Stawiając tak problem dojdziemy do niebezpiecznego wniosku, że ten ma rację, kto jest silniejszy i większy. Zgodzimy się więc na prawo pięści?

Pani Joanna jest zaniepokojona „atmosferą triumfu” po stronie prof. Chazana. „Niepokoi mnie i razi, że tej tragedii towarzyszą uśmiechy, podziękowania i kwiaty” – pisze i dostrzega w tym brak pamięci o dwóch cierpiących istotach – matce i dziecku. Zapewne publicystka „Rz” pisała swój tekst jeszcze przed ogłoszeniem decyzji Hanny Gronkiewicz-Waltz o odwołaniu prof. Chazana ze stanowiska dyrektora szpitala im. św. Rodziny. Bo gdzie tu „atmosfera triumfu”? Jeśli już, to po stronie przeciwników lekarza (czy też szerzej – przeciwników życia poczętego), którzy aż popiskiwali z radości na decyzję prezydent Warszawy. Na własne oczy widziałam feministki, które przyszły pod ratusz podziękować swojej „bogini”. Jeśli więc niezdrowy triumfalizm, to raczej po tej drugiej stronie…

Pani Szczepkowska pisze o sumieniu i miłosierdziu, niejako przeciwstawiając sobie te dwie sfery. „Mamy więc taki przypadek: jest dziecko i jest kobieta. Załóżmy, że dziecko jest niezdolne do życia, że cierpi, choć nie może o tym dać znaku. Załóżmy, że sumienie mówi: każde poczęte życie trzeba uszanować. A co mówi miłosierdzie? Czy nie powinno zadać sobie pytania, czym jest dla tej kobiety noszenie i rodzenie dziecka niezdolnego do życia? Czym jest dla kobiety, która nie może tego unieść?” – pyta publicystka „Rz”.

Pani Joanno, te i dziesiątki podobnych pytań zadawałam sama sobie, pisząc o sprawie dziecka, którego nie chciał zabić prof. Chazan. To właśnie dlatego szukałam usilnie kobiet, które znalazły się w podobnej sytuacji, ale mimo to zdecydowały się urodzić. Tak, na wywiad jedną z nich powołuje się Pani w swoim tekście, uważając jednak za bezzasadne zestawienie przypadku pani Marii Pikuły z byłą pacjentką prof. Chazana.

„Pani Maria wszystko zniosła, bo nie czuła się jak chodząca trumna. Tamta kobieta natomiast tak właśnie się czuła. Gdyby pani Maria czuła się tak źle, jak tamta kobieta, a jednak zdecydowałaby się na poród, to można by te dwie kobiety porównywać. Ale to dwa różne życia i dwa różne sumienia” – zauważa pani Szczepkowska. A jednak ja, Pani Joanno, uważam, że można porównać obie sytuacje. Bo przecież pani Maria Pikuła, która udzieliła mi wywiadu, z pewnością chciała urodzić piękne, zdrowe dziecko, wychować je, posłać do szkoły, patrzeć jak rośnie. Każda matka tego pragnie. I chciała tego także była pacjentka prof. Chazana, która przecież kilkakrotnie poddawała się zabiegom in vitro.

Coś się jednak stało, że ta druga matka przestała chcieć swojego dziecka. Bo okazało się, że ono umrze (przecież każdy kiedyś umrze). Okazało się, że nie urodzi się piękny, zdrowy, różowiutki bobas, ale dziecko z najstraszliwszymi wadami i deformacjami, które umrze. I to zaważyło na tym, że matce się „odechciało”…

„Próbując odwołać się do miłosierdzia, nie umiem uniknąć pytania: czy w chrześcijańskim rozumieniu w tym właśnie przypadku nie należało wziąć grzechu matki na swoje sumienie?” – pyta Joanna Szczepkowska. A ja chciałabym Panią, droga Pani Joanno, zapytać, co z miłosierdziem dla tego dziecka?

Pisze Pani tak pięknie o miłosierdziu dla jego matki, powołuje się na liczne chrześcijańskie źródła, cytuje Matkę Teresę z Kalkuty – naprawdę, doceniam to. Oczywiście, wiele razy myślałam o matce dziecka, której aborcji odmówił prof. Chazan, próbowałam choć w minimalnym stopniu zrozumieć, co ona czuje. Ale tak się oczywiście nie da – może to zrozumieć tylko ktoś, kto się w takiej sytuacji znalazł (czego oczywiście nikomu nie życzę). Proszę więc nie zarzucać mi (czy też tej „naszej” stronie) braku empatii i miłosierdzia dla tej kobiety. Przecież prof. Chazan oferował jej pomoc i opiekę medyczną do końca ciąży, proponował hospicjum perinatalne. Może uzna to Pani za jakieś „koślawe” miłosierdzie, ale nie da się zaproponować innego, chcąc mieć jednocześnie miłosierdzie dla tego dziecka. Bo, jak zaznaczyłam już na początku – ono ma dokładnie takie samo prawo do miłosierdzia, jak jego matka, jak ja czy Pani. Głęboko wierzę w to, że nie ma między nami żadnej jakościowej czy wartościowej różnicy…

Stoi Pani, Pani Joanno, na stanowisku, że należało „uszanować sumienie matki i kierując się miłosierdziem, wziąć grzech na swoje sumienie”. Szanuję Pani ocenę, choć się z nią nie zgadzam, bowiem odwracając tę logikę, można by uznać, że należy mieć miłosierdzie dla dziecka i kierując się sumieniem, wziąć na siebie cierpienie matki…

Na koniec cytuje Pani Matkę Teresę, która mówiła: „Na początku byłam przekonana,  że trzeba nawracać, z czasem nauczyłam się, że moim zadaniem jest kochać. A miłość nawraca, kiedy chce”. Piękny cytat, ale czy na pewno trafiony? Przecież w całej tej sprawie nikt (a na pewno nie ja!) nie myślał o nawracaniu. Przecież tu nie chodziło o żadną świętą inkwizycję, która miałaby sprowadzić matkę tego dziecka na dobrą drogę. Tu właśnie chodziło o miłość! Także względem tego dziecka…

Marta Brzezińska-Waleszczyk