Jak wynika z liczb podawanych przez „Gazetę Wyborczą”, Polskę zalewa fala rozmaitej maści znachorów i szamanów – może ich być nawet 100 tys. Prowadzą oni od 50 do 70 tys. gabinetów. Dla porównania, aby uwypuklić skalę tego zjawiska, warto pamiętać, że w maju 2013 roku w Polsce pracowało ok. 162 tys. lekarzy i dentystów.

Działalność wszelkiego rodzaju uzdrowicieli i zaufanie, jakim darzą ich Polacy to zjawisko niezwykle niebezpieczne, nie tylko dla życia duchowego pacjentów szarlatanów, ale także dla ich zdrowia. 

Wystarczy wspomnieć choćby sprawę sześcioletniej Justynki, u której Krzysztof K. wykrył "bezobjawowe zapalenie płuc”. Diagnozę postawił na odległość, podobnie się stało w przypadku zaleconej terapii. Po miesiącu takiego „leczenia” dziewczynka wylądowała w szpitalu, konieczna była operacja. Rzecz działa się w 2012 roku na Podlasiu. Jak przekonują pacjenci uzdrowiciela, „Pan Krzysio” na odległość zbijał gorączkę, energetyzował, słowem – czynił cuda.

Metody uzdrowicieli, bioenergoterapeutów czy znachorów nie są potwierdzone naukowo (niektóre zostały nawet obalone, jak w przypadku radiestezji). Przed korzystaniem z usług wszelkiej maści szarlatanów ostrzegają księża, bo takie wizyty mają zwykle nieprzewidywalne skutki uboczne w postaci różnych zniewoleń duchowych, a w najgorszym przypadku – opętań.

Beb/Wyborcza/Gosc.pl