Zbiorowe ataki hord muzułmańskich uchodźców na kobiety w niemieckich miastach ostatecznie pokazują, że Niemcy zostały zupełnie zdestabilizowane. Tymczasem niemiecka prasa i politycy bardziej zajmują się krytyką polskiego rządu, niż naprawianiem własnych problemów. Na temat dalszego rozwoju sytuacji w obu tych aspektach rozmawiamy z dziennikarzem i publicystą Łukaszem Warzechą. 

Czy patrząc na ostatnie wydarzenia będące wynikiem eskalacji kryzysu imigracyjnego, możemy dziś stwierdzić, że Niemcy nieodwracalnie zdezintegrowały nie tylko swój kraj, ale i całą Europę?

Myślę, że sytuacja się znacząco pogorszyła w związku z bezmyślną i podjętą bez refleksji akcją zapraszania imigrantów do Niemiec zainicjowaną przez Angelę Merkel, ale ta sytuacja już wcześniej była zła. To nie jest tak, że te wydarzenia, które widzieliśmy w Kolonii, nie wydarzyłyby się, gdyby nie było akcji przyjmowania imigrantów. Do podobnych zdarzeń doszłoby prędzej, czy później, może za dwa lata, może za trzy. Tak naprawdę problemem była bowiem nieudolna polityka prób integracji przybyszów z innych stref kulturowych, lub w niektórych przypadkach całkowite zaniechanie tej integracji. Ten problem teraz się tylko uwypuklił.

Jednak dziś możemy chyba mówić o zupełnej destabilizacji Niemiec?

Myślę, że sytuacja w Niemczech jest najbardziej interesująca nie tylko ze względu na skalę zjawiska, ale też dlatego, że tam najmocniej ze wszystkich krajów, które mierzą się od lat z problemem imigrantów, obywatele widzą niemoc państwa, podczas gdy od zawsze byli przyzwyczajeni do tego, że państwo niemieckie było zawsze dobrze zorganizowane i silne. Tymczasem co najmniej od lata zeszłego roku są świadkami rozpadu funkcji państwa, bo przecież trudno inaczej określić sytuację, w której prezydenci, czy burmistrzowie niektórych niemieckich miast w tonie absolutnie alarmującym, czy wręcz rozpaczliwym zwracają się do rządu federalnego z informacją, że nie są już w stanie zapanować nad napływającymi imigrantami. Nawiasem mówiąc, to samo dzieje się w innych państwach, np. Szwecja jest przykładem kraju, który dosłownie zawala się pod naporem imigrantów. Z tym że Szwecja jest oczywiście krajem znacznie mniej licznym i jej rola w porównaniu z rolą Niemiec jest oczywiście peryferyjna, dlatego sytuacja tego państwa nie jest aż tak istota w kontekście europejskiej polityki.

Czy obecne wydarzenia przyczynią się do przemian politycznych w Niemczech?

Przewiduję, że w Niemczech nastąpi jakieś tąpnięcie, to niemal na pewno będzie tąpnięcie polityczne. Jestem wręcz gotów założyć, że nastąpił początek końca pani kanclerz i że Angela Merkel nie poprowadzi już CDU do kolejnych wyborów. Tym bardziej, że rząd federalny nie ma w tej chwili żadnego sposobu, żeby rozwiązać problem imigrantów. Tak naprawdę nikt go nie ma, bo żeby go rozwiązać, trzeba by podjąć bardzo radykalne kroki, na które Niemcy nie są gotowi. Byłyby to kroki na miarę deportacji setek tysięcy ludzi, co oczywiście jest nie do zrealizowania.

Czy Niemcy sprowokowały tę sytuację w Europie?

Tak oczywiście, w dużej mierze to właśnie Niemcy są winne temu najpoważniejszemu obecnemu kryzysowi poprzez swoją politykę radosnego zapraszania do siebie imigrantów. Jednak już wcześniej wiele państw prowadziło nieprzemyślaną i głupią politykę imigracyjną. Można tu wskazać zarówno państwa skandynawskie ze szczególnym uwzględnieniem Szwecji, Norwegii, czy w mniejszym stopniu Danii i Finlandii, a także Francję, przy czym w tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z dziedzictwem przeszłości imperialnej, gdyż znaczna mniejszość arabska żyjąca w tym kraju jest związana z przywróceniem niepodległości Algierii, kiedy to wielu tamtejszych Arabów i Berberów przyjechało do Francji i tam się osiedliło.

Co Niemcy w tej chwili mogą zrobić w tej kryzysowej sytuacji?

Ja żadnych rad dla Berlina nie mam. W ogóle uważam, że to nie jest nasz problem. Naszym problemem jest to, że wziąwszy pod uwagę skalę europejską, jesteśmy znacznie bardziej zagrożeni zamachami terrorystycznymi, niż byliśmy wcześniej, właśnie za sprawą tej niemądrej polityki niemieckiej. Natomiast poradzenie sobie z konkretnym problemem w Niemczech nie jest już w ogóle sprawą Polski. Nas powinno interesować tylko to, żeby dobrze zapanować nad sytuacją w Polsce, kiedy przyjmiemy imigrantów, czy jak mam nadzieję uchodźców, których przyjęcie zapowiedział już obecny rząd oraz dbać o to, by ta fala niepokojów nie przelała się zza niemieckiej granicy do Polski. Natomiast jeśli chodzi o same wewnętrzne sprawy Niemiec to można powiedzieć „wolność Tomku w swoim domku”, „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”, czy wreszcie „naważyliście piwa, to teraz je wypijcie”. Wszystkie te powiedzenia można by Niemcom teraz zadedykować.  

Czy na hipokryzję i rzecz dziwną nie zakrawa fakt, że w obliczu tak wielkiego kryzysu niemieckie media i politycy chętniej zajmują się krytyką Polski i „dbaniem o polską demokrację”? Co widać choćby patrząc na fakt zbliżających się brukselskich debat nad sytuacją naszego kraju.

U części zachodnich polityków występuje coś, co ja bym nazwał „szczerą głupotą”, to znaczy część polityków, np. Martin Schulz szczerze wierzy, że w Polsce występuje jakieś niebezpieczeństwo dla demokracji i trzeba tę demokrację ratować. Istnieją dziwolągi w rodzaju Róży Thun, którzy uważają, że Unia Europejska jest absolutnym ideałem i najdoskonalszym bytem politycznym świata. Są tacy ludzie. Natomiast zdecydowana większość polityków niemieckich, którzy uczestniczą w tej akcji besztania Polski, robi to z powodów czysto pragmatycznych. Jest to po pierwsze próba ochrony niemieckich interesów w Polsce, zaś po drugie trochę paniczna reakcja, a trochę próba zastraszenia dotychczasowego wasala (mówiąc z pewnym przerysowaniem), który stanowił cenny atut, dlatego że dawał Niemcom głosy w Radzie Unii Europejskiej, pomagał załatwiać różne sprawy, a teraz zaczyna realizować własną suwerenną politykę. Jest to więc jakaś próba zastraszenia.

Jakie mogą być skutki owej próby zastraszenia?

Moim zdaniem już widać i Berlin też zaczyna dostrzegać, że ta próba nie przyniesie żadnego rezultatu, dlatego będzie się z niej powoli wycofywał. Takie działania nie mogą przynieść żadnego rezultatu po pierwsze dlatego, że suwerennościowa polityka wewnątrz Unii Europejskiej jest tak ważną częścią oferty Prawa i Sprawiedliwości dla wyborców tej partii, że PiS absolutnie nie może z tego zrezygnować i Niemcy doskonale zdają sobie z tego sprawę. Wiedzą, że nasz rząd będzie tę politykę realizował nawet w obliczu bardzo ostrych ataków. A po drugie wiadomo już również, że ta polityka okaże się tylko potrząsaniem szabelką.

Skąd ta pewność?

Zostało to ostatecznie potwierdzone przez wypowiedź Viktora Orbana, w której stwierdził, że Węgry nie poprą żadnych sankcji w stosunku do Polski, co oznacza, że takowe sankcje nie będą mogły zostać zrealizowane [do ich wprowadzenia potrzeba jednomyślności krajów członkowskich – przyp. red.]. Myślę, że po cichu taką samą deklarację mogliby złożyć liderzy chyba wszystkich krajów Europy Środkowej, jak również przywódcy państw bałtyckich. Dlatego sądzę, że Berlin sobie doskonale zdaje sprawę, że jedyne co może zrobić, to jeszcze pokrzyczeć.

Jak w takim razie może zmienić się polityka niemiecka względem Polski?

Takie krzyczenie również ma swoją cenę, dlatego że z Polską trzeba będzie pewne interesy załatwiać. Niemcy będą musieli się starać załagodzić negatywne dla nich skutki zmian, które zachodzą w naszym kraju, więc chyba Berlin zaczyna dostrzegać, że nie opłaca się w ten sposób traktować Polski. Sądzę, że obecna postawa Niemiec zmieni się w być może chłodną, ale bardzo pragmatyczną politykę już w ciągu najbliższych miesięcy.

Bardzo dziękuję za rozmowę

Rozmawiał MW