W ubiegłym tygodniu Komisja Europejska zagroziła Polsce i Węgrom wszczęciem procedury karnej z powodu braku przystąpienia do relokacji muzułmańskich uchodźców. Podobnie w przyjętej w miniony czwartek rezolucji wypowiedział się Parlament Europejski, wzywając m. in. nasz kraj do szerokiego otwarcia granic na imigrantów.

Przypomnijmy, że źródłem tej trudnej sytuacji są decyzje gabinetu Ewy Kopacz, który pod koniec poprzedniej kadencji zobowiązał się do przyjęcia 7 tys. osób w ramach procedury relokacji. Rząd PO-PSL wyraził na to zgodę pod zewnętrznym naciskiem i wbrew zdecydowanej większości opinii publicznej, naruszając także solidarność ze sprzeciwiającymi się temu pozostałymi krajami Grupy Wyszehradzkiej.

Tymczasem dla rządu Beaty Szydło priorytetem nie jest uzyskanie poklasku na europejskich salonach, tylko troska o bezpieczeństwo polskich obywateli. Istnieją bardzo solidne podstawy aby przypuszczać, że gdyby rząd Prawa i Sprawiedliwości nie wycofał się z deklaracji swoich poprzedników, w Polsce mogłoby dojść do podobnych tragedii, jakie miały miejsce w Paryżu, Brukseli, Berlinie czy Sztokholmie.

Z przyjmowaniem tysięcy w zasadzie niemożliwych do zweryfikowania osób z Bliskiego Wschodu łączą się również inne zagrożenia, niż wzrost ryzyka terrorystycznego. Jak powiedział w jednym z ostatnich wywiadów Prezes Jarosław Kaczyński, wiąże się to z koniecznością daleko idących zmian w sferze kultury. Celem grup, które forsują tego typu rozwiązania, jest wielka rewolucja obyczajowa, zmieniająca charakter kulturowy Europy.

Nie ma żadnych powodów, aby polski rząd miał się na to zgodzić. Na tle państw Europy Zachodniej jesteśmy jednym z niewielu krajów, które zachowały swój tradycyjny model kultury, opartej o wartości chrześcijańskie. Wywołuje to wściekłość u skrajnej lewicy, od dawna bardzo silnej w strukturach unijnych. Wyznawcy ideologii multikulturalizmu, chcąc zmusić społeczeństwa europejskie do zaakceptowania ich planu, zaprzeczają oczywistym faktom, takim jak silny związek między imigracją islamska a terroryzmem.

Warto także podkreślić, że u dążeń lewicowo-liberalnych elit do zmiany struktury demograficzno-kulturowej naszego kontynentu leżą również względy czysto pragmatyczne. W ten sposób poszerzają oni własne zaplecze wyborcze kosztem partii konserwatywnych. Podkreślmy, że imigranci, którzy uzyskują prawa wyborcze, oddają przeważnie swoje głosy na lewicę postulującą ich przyjmowanie.

Poza powyższym, proponowane przez Komisję Europejską rozwiązania budzą daleko idące wątpliwości pod kątem praw człowieka. Mowa o przymuszaniu imigrantów, z których zdecydowana większość nie chce do nas przyjeżdżać, do pozostania na terytorium Polski. W przypadku ucieczki na Zachód imigranci byliby sprowadzani z powrotem do naszego kraju wbrew swojej woli.

Uważam, że stoi to w sprzeczności z podstawowymi prawami człowieka, gwarantowanymi przez traktaty międzynarodowe wiążące państwa członkowskie, w tym z Konwencją Europejską. Warto w tym miejscu przytoczyć również Konstytucję RP, która w art. 52 ust. 2 stanowi, iż „ każdy może swobodnie opuścić terytorium Rzeczypospolitej Polskiej”. Rząd nie ma prawa wdrażać w życie zobowiązań międzynarodowych sprzecznych z polską ustawą zasadniczą.

Wspominając o prawach człowieka, należy przypomnieć udokumentowane w innych państwach agresywne zachowania imigrantów, choćby względem kobiet. Zachowania, o których w imię poprawności politycznej nierzadko milczą zachodnioeuropejskie media. W tym miejscu należy postawić sobie pytanie, jak nazywany byłby polski rząd, gdyby podjął odpowiednie kroki w celu zagwarantowania elementarnego bezpieczeństwa swoich obywateli?

Niemniej najbardziej doniosłym z argumentów środowisk, usiłujących narzucić Polsce udział w mechanizmie relokacji, pozostaje poczucie wspólnej solidarności europejskiej. Słowo „solidarność” jest najczęściej powtarzanym przez urzędników unijnych i przedstawicieli niemieckiego rządu terminem w kontekście tzw. kryzysu uchodźczego.

Analizując tok wydarzeń niezwykle łatwo dojść do wniosku, że pod terminem „solidarność europejska” kryje się zasada „my decydujemy, a wy ponosicie konsekwencje”. Prawo i Sprawiedliwość takiego rozumienia zasady solidarności nie akceptuje. Rząd Beaty Szydło odwołuje się do prawdziwej solidarności, pojmowanej w sposób klasyczny, oznaczającej wspólną odpowiedzialność za wspólnie podjęte decyzje.

Podkreślmy więc, że to nie Polska, tylko Niemcy zapraszały do Europy imigrantów. Rząd Angeli Merkel powinien stawić czoła konsekwencjom własnej lekkomyślności. Niestety, mocarstwa europejskie usiłują przerzucać skutki własnych błędów na inne państwa, w tym na Polskę i Węgry.

Na zakończenie zacytuję eurodeputowanego Ryszarda Czarneckiego, który na pytanie o solidarność europejską odpowiedział, że „obecnie leży ona na dnie Morza Bałtyckiego, na którym buduje się gazociąg Nord Stream”. To przykra, ale wciąż niezmiennie prawdziwa konstatacja. Proponuję także drogim Czytelnikom, aby zestawili sobie niezmienną i konsekwentną politykę rządu Prawa i Sprawiedliwości w kwestii uchodźców z tym, co proponuje Polakom nieustannie zmieniające zdanie w tym zakresie „totalna opozycja”.

Maciej Wąsik/salon24.pl