Księże Biskupie, co jakiś czas jesteśmy świadkami sporów o obecność krzyża w miejscach publicznych. O czym to świadczy? Czy krzyż nie zostaje w tych kłótniach zawłaszczany, wykorzystywany do własnych celów?
 
Kiedy chodziłem do liceum, a było to na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, także pojawił się temat wieszania krzyży w miejscach publicznych, w tym w szkołach. W moim liceum nikt nie wyszedł z pomysłem wieszania krzyży na ścianach. Dlaczego? Bo jako uczniowie mieliśmy absolutne poczucie wolności religijnej w szkole. Dyrektor, choć był członkiem PZPR, zapraszał na rady pedagogiczne księży z parafii. Robił to, bo nie chciał konfliktu wyznaniowego w szkole. Nie chciał, by uczniowie mieli poczucie swoistej schizofrenii, a stałoby się tak, gdyby inaczej zachowywali się i mówili na lekcjach, a inaczej po ich skończeniu. Kiedy robiliśmy szkolne przedstawienia, wykorzystywaliśmy również teksty wzięte wprost z Biblii. Scenografia nawiązywała do chrześcijaństwa i nikt nie miał wątpliwości co do tego, że może tak być. Boję się jednak, że zbyt wielu takich szkół w Krakowie wtedy nie było. Tam, gdzie sytuacja była inna, chciano wyrazić swoje przekonania także w ten sposób, że próbowano w szkolnych salach wieszać krzyże. Cofam się do tamtego okresu i tamtego kontekstu, bo myślę, że jest on ważny również dziś. Inaczej jest, kiedy żyje się w kraju, w którym swobodnie można wypowiadać swoje poglądy religijne wszędzie i na każdym polu, a inaczej, kiedy nie można tego robić.


Kiedy możemy powiedzieć, że mamy do czynienia z zawłaszczaniem symboli religijnych?
 
Na pewno niczego nie zawłaszczam, kiedy wypowiadam swoje najgłębsze przekonania i kiedy chcę się dzielić z innymi wartościami, którymi żyję. Nie zawłaszczam niczego także wtedy, kiedy wokół wyznawanych przeze mnie wartości chcę budować jakiś rodzaj wspólnoty ludzkiej. Wspólnoty nie powstają sztucznie, one tworzą się wokół tego, co jest dla ludzi ważne. Znów użyję osobistego przykładu, trochę dla porównania z tym pierwszym. Moja rodzina mieszka w małej miejscowości niedaleko Limanowej. W tamtejszej szkole w salach wisiały krzyże. Dyrektor podczas wakacji zrobił remont szkoły, wszystkie sale zostały wymalowane. Po remoncie stwierdził, że krzyże nie będą już w nich wisiały. Jako że jest to wioska w diecezji tarnowskiej, można się było domyślać, jaki obrót może nabrać sprawa. Pewnego dnia dzieci, wszystkie, bez wyjątku, zaczęły przychodzić do szkoły z powieszonymi na piersiach dużymi krzyżami, zdjętymi ze ścian w domach. Dyrektor zdecydował, że na ścianach nie będzie krzyży, ale nie mógł zarządzić, jak dzieci mają chodzić ubrane. W wiosce zapanowała niesamowita jedność. Nie była sztuczna, bo tam naprawdę mieszkają ludzie głęboko religijni. Ci ludzie wypowiedzieli samych siebie przez te znaki. Dzieci chodziły z krzyżami przez dwa tygodnie, aż w końcu dyrektor powiesił krzyże z powrotem na ścianach. Miał inne wyjście?

W Polsce jednak takiej jedności nie ma. Niektórzy zastanawiają się, co by się stało, gdyby krzyż znikł z sejmu. Co by się zmieniło?
 
O krzyżu nie możemy rozmawiać bez kontek¬stu historycznego, kulturowego, bez świadomości, skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby powiesić go w sejmie, co to za krzyż i co dla ludzi oznacza. Ten krzyż powieszono w sali sejmowej po pięćdziesięciu latach istnienia parlamentu, który trudno było uznać za polski, w którym dominowała kompletnie inna opcja. Reprezentacja chrześcijan w sejmie była przez te lata szczątkowa i tak naprawdę nie miała żadnego wpływu na rzeczywistość. Co najwyżej taki, że mogła uroczyście i publicznie zaprotestować przeciwko niektórym zapisom konstytucji.

Powieszony krzyż był znakiem odzyskanej wolności, także wolności religijnej, wypowiadania siebie, swojej własnej wiary w przestrzeni publicznej. Debata czysto teoretyczna, akademicka nad zdjęciem krzyża niczego nie rozstrzygnie. Problem dotyczy bowiem bardzo konkretnych ludzi, dla których ten krzyż jest znakiem nie tylko wartości, ale też drogi do wolności i niepodległości. Czemuż od tego wszystkiego abstrahować?

Może spór o krzyż bierze się stąd, że przestajemy rozumieć symbole i nie niosą one dla nas żadnych treści?
 
Gdyby krzyż nie niósł żadnych treści, nikt by się o niego nie kłócił. Także ci, którzy postulują jego zdjęcie.

Krzyż jest jednak również znakiem jedności między ludźmi, a w atmosferze sporów trudno o niej mówić.
 
Upolitycznianie znaków religijnych przez przedstawicieli takiej czy innej opcji nie jest niczym nowym. W dziejach Kościoła działo się tak wielokrotnie. Czym były np. wojny religijne między katolikami i protestantami, jakie toczyły się w Europie w XVI i XVII w.? W czasie ich trwania używano sztandaru religijnego wyłącznie po to, by ukryć cele polityczne.

Jak sprawić, by symbol religijny nie stawał się narzędziem walki politycznej?
 
Tym, co broni religii przed ideologizacją, jest pielęgnowanie relacji osobowej Boga i człowieka. Kościół jako wspólnota nie powstaje inaczej, jak tylko przez to, że ja mam swoją relację z Chrystusem i ty masz swoją. W taki właśnie sposób spotykamy się w Chrystusie. Nie skupiamy się wokół rozmaitych rzeczy, wartości czy przekonań, ale wokół Osoby. Religia sprowadzona do rzeczy, nawet najbardziej słusznych, zawsze jest narażona na ideologizację.

Cała idea i program tzw. nowej ewangelizacji mająo tym przypominać. Ewangelizacja ma być skierowana do Kościołów o „starej metryce", czyli do takich obszarów, w których religia stała się - i dobrze, że się stała - pewnym ko¬dem kulturowym.

Dlaczego to dobrze?

Ponieważ wiara winna wypowiadać się przez kulturę. To jest znak dojrzałości religii.

Skąd zatem wezwanie do nowej ewangelizacji tych obszarów?

Bo ludzie żyją w określonej kulturze, posługują się pewnym kodem kulturowym, ale coraz częściej go nie rozumieją. Trzeba zadać pytanie, na ile człowiek, który funkcjonuje w świecie kulturowo chrześcijańskim, zdaje sobie sprawę, że jest ochrzczony i co to dla niego osobiście znaczy. Jeśli nie ma tej świadomości, to znów pojawia się niebezpieczeństwo ideologizacji religii. Kościół dostrzega to niebezpieczeństwo. Idee nowej ewangelizacji sformułował Jan Paweł II podczas pobytu w Polsce. Było to w 1979 r. w Mogile.

Współczesna kultura wydaje się jednak coraz mniej chrześcijańska.

To prawda. Skoro mamy kryzys obecności chrześcijaństwa w kulturze, to musimy zapytać, jaka jest jakość wiary chrześcijan. Człowiek dojrzale wierzący wypowiada się bowiem także przez kulturę. Wiara rzeczywiście przyjęta chce być wiarą misyjną, głoszoną. Czy jeśli kultura stoi na niskim poziomie, to taka też jest nasza religijność?

Rozmawiał Sławomir Rusin 



Fragment wywiadu pochodzi z kwietniowego numeru miesięcznika "List".