Trzynastoletnia dziewczyna z Berlina pochodząca z imigranckiej rodziny o rosyjskich korzeniach kłamała w sprawie rzekomego gwałtu, którego mieli się na niej dopuścić imigranci z Bliskiego Wschodu.

Na początku stycznia opinię publiczną w Niemczech i w Rosji zelektryzowała historia dziewczynki, którą na kilkadziesiąt godzin miała porwać grupa imigrantów. Dziewczynka mówiła, że została zgwałcona. To, co podobno przydarzyło się trzynastolatce stało się przyczynkiem do spięcia w stosunkach Niemiec i Rosji. Rosjanie oskarżali naszych zachodnich sąsiadów o to, że nie są w stanie utrzymać porządku we własnym kraju.

Jakkolwiek te zarzuty w ogóle wydają się słuszne (patrząc choćby na wydarzenia sylwestrowe w Kolonii i innych niemieckich miastach), w tym konkretnym przypadku nie wydarzyło się nic złego. Opowieści dziewczynki o gwałcie okazały się wyssane z palca, mała Lisa postanowiła skłamać, bo bała się reakcji rodziców, gdyby Ci dowiedzieli się o jej zachowaniu w szkole. Dziewczyna po rozmowach z psychologami przyznała, że na kilkadziesiąt godzin zniknęła, bo nie chciała wracać do domu, a następnie postanowiła wymyślić całą historię.

Niemiecka policja badając telefon dziewczynki stwierdziła, że mało prawdopodobne jest, by została ona uprowadzona na kilkadziesiąt godzin. Billing połączeń wskazywał raczej na to, że sama uciekła. 

Sprawa, choć okazała się kłamstwem, odbiła się jednak na relacjach na linii Berlin-Moskwa. Niemcy odpowiadając na krytykę Rosjan, zauważali, że Kreml wykorzystywał tę historię do szerzenia własnej antyniemieckiej propagandy. 

daug/tvp.info