wPolityce.pl: Opisaliśmy ostatnio program "Loża Prasowa" w którym rozmowa staje się coraz częściej karykaturą swobodnej dyskusji. Pan się jednak w tym programie nie pojawia, chociaż na początku, gdy startował, był pan stałym jego uczestnikiem. Dlaczego?

 

BRONISŁAW WILDSTEIN, w PRL opozycjonista, pisarz, dziennikarz, publicysta: Niedawno dostałem konkretną propozycję by wziąć udział w tym programie. Odmówiłem.

 

Z jakiego powodu?

Bo kilka lat temu zostałem z tego programu "wycofany". Według mojej wiedzy na skutek interwencji samego Mariusza Waltera. Oficjalnie stwierdzono coś w stylu iż jestem w dyskusji zbyt dominujący. Z tego co wiem polecenie usunięcia mnie z programu otrzymał szef TVN 24 Adam Pieczyński.

 

Jak wtedy wyglądał ten program?

To była stałą grupa komentatorów - Ewa Milewicz, Robert Walenciak i ja. Potem okazało się jednak, że ja się nie nadaję (śmiech). Trudno.

 

Widzieliśmy jak w ostatnim programie z tego cyklu potraktowano Piotra Zarembę. Czy ludzi mediów związanych z obozem władzy denerwuje nawet jeden inny niż ich głos w dyskusji?

Dość wyraźnie widzimy, że ludzie o odmiennej niż dominująca w mediach wrażliwości, mający inne poglądy, dopraszani są do tych dyskusji wyłącznie na zasadzie kwiatka do kożucha czy listka figowego. Zazwyczaj dyskusja polega na tym, że wszyscy pozostali dyskutanci rzucają się na tego jednego. Plus dołącza się prowadzący program dziennikarz, dbający precyzyjnie by ten odmienny głos nie miał wystarczającego czasu by wytłumaczyć swoją postawę.

 

System się domyka?

Niestety tak. Sytuacja zmierza w kierunku realizacji tego o czym marzył klasyk dziennikarstwa III RP czyli Jacek Żakowski. I o czym publicznie mówił: że nie ma powodu by pewni ludzie, a miał na myśli publicystów konserwatywnych, występowali publicznie. Że wystarczy by dyskusja toczyła się pomiędzy nim, Janiną Paradowską i Dominiką Wielowieyską. Tak to jest pomyślane. Chodzi o to by wypchnąć pewne poglądy i pewnych ludzi poza obręb debaty publicznej. To jest cel.

 

Jak to jest realizowane?

Poprzez takie ustawianie dyskusji, że centrum jest lokowane tam gdzie oni chcą. I to oni decydują czyje poglądy są skrajne, niepoważne i nie do dyskusji. Chociaż np. moim zdaniem to poglądy Jacka Żakowskiego są skrajne i nie mają żadnego intelektualnego oparcia.

 

Platforma wchodzi w piąty rok rządów, a w tych dyskusjach zazwyczaj zaczyna się i kończy omawianiem wad Jarosława Kaczyńskiego. Czy to normalne?

Kiedyś powiedziałem w jednym z takich programów, że mam poczucie błogosławionej stabilności. Bo choćby nie wiem co się działo i tak będę pytany o lidera PiS, któremu będą "zdzierali" kolejną maskę.

 

Warto więc chodzić do takich programów?

W sytuacji jaka jest warto starać się występować. Warto przebijać się z własnymi opiniami. Ale są granice - nie występuje z Żakowskim, bo dyskusja z nim nie ma sensu. Ale to trochę pozorny problem bo coraz częściej w tych dyskusjach debatują po cztery osoby o tych samych poglądach.