A mnie tylko zastanawia, jak to się plecie los ludzki, że bohater Solidarności dziś innym uniemożliwia prawo do demonstrowania, stojąc ramię w ramię z kolesiami handlującymi kobietami, z byłymi SBkami, z pułkownikami opowiadającymi o „kulturalnych ścieżkach zdrowia” w trakcie Stanu Wojennego.
Dziwny ten świat- pisze na Facebooku Dawid Wildstein.

Skoro chyba temat a więc i emocje przycichły, chciałem napisać o Frasyniuku i ostatniej drace z nim.
Spójrzmy na sprawę bardziej teoretycznie, pomijając poglądy i personalia.

To co widzieliśmy nie było demonstracją. Nie było nawet kontrmanifestacją. Była to próba zablokowania innej demonstracji. Uczestnicy blokady wielokrotnie wcześniej jasno się wyrażali- będziemy blokować, nie akceptujemy prawa, by ta manifestacja się odbywała. Ergo- publicznie przyznawali się do gotowości, by łamać prawo. Sama formuła protestu także miała wymiar fizycznej blokady, mającej na celu uniemożliwić manifestację pewnej grupie. Tak gdy uczestnicy manifestacji wychodzili z Kościoła, uczestnicy blokady wołali- nie wyjdziecie, nie przejdziecie. Podobnie krzyczeli i działali już na Krakowskim Przedmieściu.
Innymi słowy uczestnicy blokady uznali, że należy ograniczyć innym jedno z najbardziej fundamentalnych praw w demokracji, praw obywatelskich- czyli wolność do publicznego wyrażania swoich poglądów, w zgodzie z obowiązującym prawem, publicznie, poprzez zgromadzenie.
Takie sytuacje się zdarzają. Szczególnie cechują one dynamikę konfliktu skrajna lewica, skrajna prawica. Jedna ze stron uznaje, że, mimo legalności zgromadzenia, poglądy wyrażane na tej demonstracji są tak złe/ groźne (itd.), iż należy uniemożliwić ich zaistnienie w przestrzeni publicznej. I tak ONR blokuje marsz LGBT i Antifa blokuje marsz ONR itd.
Tutaj doszło do tej samej, jak rozumiem, sytuacji- uznano, że demonstracja na Krakowskim jest tak „zła” i „niegodna”, że chrzanić prawo, należy, w imię wyższych racji, ograniczyć niektórym osobom ich obywatelskie prawo do demonstrowania.
Jednak sytuacja się komplikuje. Otóż demonstracja na Krakowskim jest demonstracją partii, która legalnie zdobyła władzę w demokratycznych wyborach. Więcej- partii, której sondaże dają 42% poparcia dziś. Więcej- na Krakowskim partia ta szła dokładnie z tymi samymi hasłami, z jakimi szła do wyborów.
Logiczną więc konsekwencją tej konstatacji jest wniosek- skoro są to tak złe poglądy, że należy blokować prawa obywatelskie zwolenników tej partii oraz uniemożliwić wyrażanie ich w przestrzeni publicznej- także należy uniemożliwić jej startowanie w wyborach.
I w tym tkwi sedno. Blokada Frasyniuka i jego kolesi wyrażała jedno przeświadczenie- partia, którą popiera większość Polaków, partia, która legalnie zdobyła władzę- nie ma prawa istnieć, bo ona im nie odpowiada. Ciężko im tu się bronić, że chodzi o konkretne działania tej partii, która robi tak i siak itp. Ponieważ blokada ta tyczyła się manifestacji, która odbywa się od lat, manifestacji, w której partia ta po prostu prezentuje swoje, znane od lat, stanowisko, stanowisko, z którym startowała w wyborach, które wygrała.
I to tyle. Owszem. Można mieć takie poglądy. W końcu co dwie sekundy czytam wypociny jakiś durni, piszących, że PiS to nazizm. Skoro tak… poza tym każdy ma prawo być kretynem.
Ale… proszę, przestańcie sobie wycierać buźki słowem demokracja. Słowem wybory i wolność. Bądźcie uczciwi. Powiedzcie głośno- Polacy to durnie, swobody obywatelskie nie są dla nich, demokracja dała ciała, musimy ją olać, od dziś o wszystkim decyduje Bruksela a przyklepuje Frasyniuk, Kijowski i Michnik. I tak będzie uczciwie.
A mnie tylko zastanawia, jak to się plecie los ludzki, że bohater Solidarności dziś innym uniemożliwia prawo do demonstrowania, stojąc ramię w ramię z kolesiami handlującymi kobietami, z byłymi SBkami, z pułkownikami opowiadającymi o „kulturalnych ścieżkach zdrowia” w trakcie Stanu Wojennego.
Dziwny ten świat.

Dawid Wildstein/Facebook