Tomasz Wandas, Fronda.pl: Ma Pan bardzo bogaty życiorys, jest Pan absolwentem psychologii, a jednak od młodych lat wyraźnie ciągnęło Pana do dziennikarstwa. Jak to się stało, że psycholog staje się dziennikarzem? Pracował Pan kiedyś w ogóle jako terapeuta.

Witold Gadowski: Musiałbym się zastanowić. Od tamtego momentu minęło wiele lat. W zasadzie zapomniałem, dlaczego to robię. Myślę, że głównie z dociekliwości, taki mam charakter i pewnego buntu wobec autorytetu. Uważam, że nic nie jest takie, jakie się nam przedstawia, a przynajmniej niewiele spraw jest takich, jak się nam je przedstawia. Lubię sam wyrabiać sobie opinie na temat różnych zjawisk czy osób, myślę, że to zadecydowało o tym, że zająłem się dziennikarstwem. Jako psycholog pracowałem w szpitalu psychiatrycznym im. Babińskiego przy ul. Kobierzyńskiej w Krakowie. Praca ta dawała mi dużo radości, satysfakcji jednak w pewnym momencie zwątpiłem w ten fach, ponieważ zrozumiałem, że niewiele mogę w nim zrobić. Tak zacząłem się zajmować czymś, co znacznie bardziej mnie interesowało. Często, jak w życiu, to przypadki decydują o tym co robimy. Trafiłem na krakowską redakcję, która wydała mi się odpowiednia, zahaczyłem o nią, mogłem wiele się w niej nauczyć, a jednocześnie nie zmieniać swoich poglądów. Tak jest do tej pory, staram się pracować dla redakcji, które akceptują moje poglądy albo przynajmniej je tolerują. 

Mówi Pan o buncie przeciwko autorytetom, a jednak człowiek naturalnie autorytetu przecież potrzebuje. Są ludzie, którzy są kreowani na takowe autorytety, a nimi nie są, ale są też tacy, którzy przecież zasługują. Co mogłoby być wyznacznikiem prawidłowej oceny?

Prawa, prawda życia, nie żadna legenda, którą otacza się niektórych, to na ile są w stanie pomóc innym ludziom i na ile są w stanie zyskać ich bezwzględny szacunek. Kiedy poznaje się różne osoby, patrzy się i rozmawia z ludźmi, to to widać. Widać czy ktoś maluje wokół siebie aurę, charyzmę, czy po prostu ją ma. Niestety, najwięcej jest tych autorytetów wykreowanych przez media, dużo częściej trafiają się ludzie mniej powszechnie znani, którzy faktycznie są godni szacunku, ludzie, którzy są silni wewnętrznie i potrafią robić bardzo dużo wspaniałych i dobrych rzeczy. 

Czy ta prawda nie wydaje się być względna? Przecież co człowiek to inna opinia, inny autorytet…

Całe życie uciekam przed relatywizowaniem prawdy. Uważam, że prawda istnieje i jest jedna. My możemy ją poznać w stopniu mniejszym lub większym, ale nie możemy się usprawiedliwiać relatywizowaniem jej w zależności od kontekstu, okoliczności czy czasu.

Prawda jest jedna, ale sposoby rozwiązywania problemów są różne, tak samo jak sposoby patrzenia na nią. Z jakiej perspektywy patrzy się na nią dobrze, a z jakiej źle?

Najgorzej chyba z perspektywy polityków. To wśród nich jest najwięcej kabotynizmu, hipokryzji, dlatego tam był nie szukał zbyt wielu stałych punktów. Jest wielu działaczy społecznych, ludzi myślących, którzy myślą niezależnie. Wszystko zaczyna się od niezależnego myślenia, jeśli ktoś ma odwagę myśleć niezależnie, to prawdopodobnie będzie miał odwagę działać niezależnie i prawdopodobnie będzie szukał prawdy. 

Jak tu zmieniać świat i nie zahaczać o politykę? Może po prostu nieodpowiednio ich postrzegamy, może oni sami nie do końca rozumieją, jaka jest ich rola?

Ja cały czas ocieram się o świat polityki. Jednak wydaje mi się, że rolą dziennikarza jest korygowanie polityków, patrzenie im na ręce, często nawet wygłaszanie twardej opinii na ich temat. Niezależnie od tego, czy koniunktura jest taka czy inna, czy rządzą jedni czy drudzy. Nie można ustawiać się jak wiatr zawieje, a trzeba wracać do korzeni nawet jak jest się przygiętym do ziemi, wracać do korzeni, do wartości, i robić swoje. To bardzo proste. 

Sami wiemy, że przy relacjonowaniu jakichkolwiek zdarzeń bardzo trudno być w pełni obiektywnym. Niby jak oderwać się od własnych poglądów, które przecież wpływają na to, jak postrzegamy rzeczy, które relacjonujemy?  

To, że dziennikarz musi być obiektywny jest mitem. Dziennikarz ma dążyć do obiektywizmu, przecież jest on człowiekiem, już jest medium, które przekształca rzeczywistość. Istotna jest raczej kwestia jego intencji.  Czy przekształca tę rzeczywistość w dobrych intencjach, chcąc pokazać ludziom jak najwięcej prawdy (w swoim rozumieniu), czy też jest manipulatorem, propagandystą, kimś kto nie jest tak naprawdę dziennikarzem, a funkcjonariuszem propagandy. To jest dla mnie najważniejsze rozróżnienie w tym zawodzie. Kontrolowanie polityków, szczególnie tych, którzy coś znaczą jest obowiązkiem dziennikarskim. Kopanie słabszych wcale nie jest odpowiednim zajęciem, ale tych, którzy mają władzę. Przez osiem lat władzę miała PO i PSL, i przez osiem lat je krytykowałem, bo uważałem ich za złych stróżów Polski. Dziś natomiast skupiam się na PiS dlatego, że to oni mają władzę, mimo faktu, że mam poglądy bardzo bliskie temu ugrupowaniu. Dziennikarz musi mieć swoje poglądy polityczne. Jeśli ich nie ma to nie wiadomo tak naprawdę, czego się po nim spodziewać. Przedstawiając daną sprawę, powinien być rzetelny warsztatowo. Niezależnie od tego, czy prawda jest po jego myśli czy przeciwko jego poglądom, powinien o sprawie poinformować, inaczej będzie kłamcą i fałszerzem. 

Właśnie w sprawie siania ewentualnej propagandy chciałem Pana dopytać o sposób relacjonowania chociażby dzisiejszego problemu imigrancko-muzułmańskiego. Wiele środowisk jest przeciwnych przyjmowaniu muzułmanów, ale spora część mówi, że mamy zachować się ewangelicznie. Pytanie tylko, co to oznacza. Papież Franciszek 16 kwietnia na Lesbos jasno powiedział, że mamy otworzyć się na imigrantów i po chrześcijańsku ich przyjąć. Jak mamy odczytywać fakt, że wziął z sobą tylko muzułmanów? Co z chrześcijanami? 

Islam jest obcy kulturze chrześcijańskiej. Koran powstał prawie siedem wieków po narodzinach Chrystusa, w wielu miejscach jest bezpośrednim zaprzeczeniem jego nauki. Powiem, że z wielką uwagą wsłuchiwałem się w to, o czym mówił papież na Lesbos i muszę powiedzieć, że mam problem z jego nauczaniem. Oczywiście mógłbym milczeć na ten temat, zająć się czymś wygodniejszym, jednak nie, jego postawa sprawia mi problem. Właśnie napisałem tekst, w którym zastanawiam się, czy nauczanie papieża w sprawie migrantów jest nauczaniem w sprawach wiary. Jeżeli tak, to mamy  dogmat o nieomylności papieża i nie mam co dyskutować, jeżeli nie, to mogę z nim dyskutować, jak z każdym człowiekiem. Przyszło mi do głowy, że gdyby Dawid postąpił w myśl nauczania papieża Franciszka to nie walczyłby z Goliatem, tylko zaprosiłby go do domu. Ciekawe jak by się to skończyło? Czując się katolikiem, chrześcijaninem, powinienem może i milczeć, ale nie chcę, bo mam inne zdanie, uważam, że miłosierdzie powinno być rozsądne, powinno przynosić dobro. Czy miłosierdzie świadczone w Europie muzułmanom przynosi dobro? Czy przynosi dobre owoce? Czasem, bezwzględne miłosierdzie przynosi złe owoce. Co by było, gdybyśmy nagle zaczęli z pełnym miłosierdziem traktować zbrodniarzy, przestępców? Co by było, gdybyśmy nagle zlikwidowali więzienia, które są siedliskiem zła i same w sobie są złe, bo ograniczają ludzką wolność? Co by wtedy było? Taką postawę ma na razie papież Franciszek. Trzeba się nad tym zastanowić. Uważam też, że papież Franciszek zapomniał o chrześcijanach na wyspie Lesbos skoro wziął tylko muzułmanów. Dlaczego nie pojechał do doliny Niniwy, gdzie masowo giną chrześcijanie? Żeby ich wesprzeć, żeby podać im rękę. Oni czekają na wsparcie, gest głowy Kościoła, a ten gest jest wykonywany wobec muzułmanów. Czy muzułmanie go rozumieją? Nie, to inna kultura, dla nich są to gesty słabości. W islamie to nie jest gest miłosierdzia, a słabości. W islamie nie ma pojęcia miłosierdzia wobec członków innych religii jest natomiast zasada Tinija, mówiąca o tym, że wyznawcy innych religii są bluźniercami i na pewno ludźmi drugiej kategorii w stosunku do muzułmanów. Czy postawa, jaką prezentuje papież wzmacnia takie myślenie czy je zmienia? Myślę, że efekty świadczą o tym, czy coś się robi pod natchnieniem Ducha Świętego. Z tego, co się czyni zgodnie z wolą Bożą nie może wyjść zło. Poczekajmy na to, co się stanie w związku z działalnością papieża Franciszka, jeżeli owoce będą dobre obiecuję, że będę pierwszy, który powie „tak, byłem niewiernym Tomaszem”, jeżeli natomiast nie... Hmm, miłosierdzie musi być roztropne, kierować się nie kalkulacją, a rozsądkiem. Jako szeregowy Kościoła rozważam sobie w małym móżdżku, czy to się trzyma kupy. Myślę, że każdy katolik ma prawo myśleć o działalności papieża, również krytycznie i oceniać. 

Dziennikarz będzie musiał przecież zająć jakieś stanowisko, skoro ma być medium i kimś, kto ma troszczyć się o to, by społeczeństwo odpowiednio odczytywało pewne gesty, zwłaszcza tak ogromnej wagi. Sprawa jest niesamowicie złożona, jak na nią patrzeć?

W tym, co nam przekazał św. Tomasz, a co później stało się katolicką nauka społeczną. Ordo caritatis, porządek kochania, czyli to, do kogo najpierw powinniśmy kierować nasze gesty solidarności, nie dlatego, że różnicujemy czy dzielimy na kategorie, tylko jest to porządek tego, komu najpierw powinniśmy być wierni: małżonkom, rodzinom, współwyznawcom i wszystkim ludziom. Porządek ten wyraźnie pokazuje drabinę, której powinniśmy się trzymać. Nie możemy sprowadzać do domu niebezpieczeństwa tylko dlatego, że nieostrożnie kochamy wszystkich. Możemy wpuścić do domu zbójców, którzy wyrżną naszą rodzinę i wtedy efekt naszych działań nie będzie dobry. 

 

Bardzo dziękuję za rozmowę